Gdzie się podziały tamte komedie?

Czy polskie kino komediowe stacza się po równi pochyłej? Dlaczego najczęściej zamiast salw śmiechu w kinie słychać jedynie ziewanie?

Od kliku już przynajmniej lat naszym twórcom nie udało się zrobić dobrej, śmiesznej komedii. Nawet twórcy, którzy wydawałoby się mają to we krwi, jak choćby Koterski, obniżyli poziom, można by rzec, z siłą wodospadu. Nie wspomnę już o innych, bo to byłoby kopanie leżącego. Oglądanie polskiej komedii kończy się najczęściej kacem, i to nie Wawa.

Bo nie ukrywam, że to największy gniot ostatnich -nastu, albo i -sięciu lat jest powodem napisania tego tekstu. Swoiste kuriozum filmowe, czyli „Kac Wawa”, obraz pokazujący, do jakiego żenującego poziomu może zniżyć się polski aktor, byle tylko zaistnieć na dużym ekranie.  Choć trzeba przyznać, że salwę śmiechu u mnie wywołał. No, co prawda nie film, ale producent, oskarżając Tomasza Raczka o sianie defetyzmu i utratę kilku milionów z rzekomych wpływów i zapowiadając skierowanie sprawy do sądu. Nikt chyba nie wytłumaczył panu producentowi, że zrobienie filmu to coś znacznie więcej niż tylko zaangażowanie znanych nazwisk i nakręcenie paru scen. Trzeba jeszcze – o zgrozo! – mieć choćby dobry scenariusz.

Niegdyś dobry film musiał obronić się sam. Nie było internetu, nie było nachalnych reklam na każdym rogu ulicy – a jednak do kin waliły tłumy. Choćby na „Seksmisję” czy  „Vabank”. Dlaczego? Bo te filmy oprócz genialnego aktorstwa miały spójny scenariusz, świetne teksty i oryginalne pomysły. Coś, co dziś nazywamy marketingiem szeptanym, napędzało filmową koniunkturę. Miało to tę zaletę, że film słaby po prostu nie miał szans zaistnieć. Ot, taka selekcja naturalna. Dzięki temu tylko najlepsze produkcje przetrwały w naszej pamięci, z drugiej strony model ten niejako wymuszał na reżyserze, scenarzyście i producencie maksymalne zaangażowanie i troskę o swe dzieło.

Oglądałem niedawno na jakimś programie film „Party przy świecach”. Film stary, ponad trzydzieści  lat już liczący, a przecież nadal ogląda się go z bananem na gębie. Wystarczy powiedzieć, że za scenariusz odpowiada sam Himilsbach, który oczywiście ma swoje trzy minuty w tym filmie (ale jakie trzy minuty!). No i młody Dziędziel, który śmieszy do łez. Zresztą wszystkie postacie są karykaturalnie przerysowane aż do bólu. I choć film nie zaistniał w świadomości odbiorców (kto z Was o nim słyszał?) to jednak pokazuje, jak kręcono kiedyś filmy. Bo jest tu i świetny scenariusz, i świetne aktorstwo, i równie dobra zabawa.

A teraz? Teraz nieważne jest (na szczęście tylko dla producentów) czy film jest dobry, czy zły, liczy się promocja. O filmie „Ciacho” wiedział chyba każdy, zanim jeszcze wszedł do kina. „Kac Wawa” bombardowała nas z każdego możliwego miejsca.  „Baby są jakieś inne” również, poparte zresztą nazwiskiem reżysera. Bo któż nie pójdzie na film zrobiony przez osobę mającą na koncie rewelacyjny „Dzień świra”?

Dziś próbuje się wprowadzić amerykański model kina – nieważny scenariusz, ważne, by było głośno. Na szczęście mimo usilnych prób medialnych nasze społeczeństwo nie zdurniało jeszcze do reszty. No po prostu nie chcemy się zamerykanizować. Oprócz koli, popcornu i półgłówkowatych dialogów oczekujemy od filmu czegoś więcej. Zrozumienie tego prostego faktu dzisiejszym twórcom i producentom sprawia oczywista trudność, co nie rokuje najlepiej.

Czy jest szansa na powrót do starego, dobrego kina? Mocno w to powątpiewam. Gdyby choć pojawił się jakiś zwiastun, jakiś pierwiosnek…  Niestety, obawiam się, że kolejnym krokiem może być całkowita rezygnacja z kręcenia filmów. Zrobi się promocję, zrobi się plakat i już będzie wszystko wiadomo. Kot? Zagra wysokiego przygłupa, ale będzie fajnie! Karolak oczywiście luzaka-rockmana, Żmuda-Trzebiatowska będzie uwodzić, na pewno padnie parę przekleństw, ktoś pokaże cycka… Po co marnować pieniądze i kręcić film, ryzykując że się nie sprzeda?

Pozwólmy działać wyobraźni widza!

Robert Rusik

About the author
Robert Rusik
Urodził się w 1973 roku w Olkuszu. Obecnie mieszkaniec Słupcy, gdzie osiedlił się w 2003 roku. Pisze od stosunkowo niedawna, jego teksty publikowały „PKPzin”, "Kozirynek", "Cegła", "Szafa", „Szortal”. Ma na koncie kilka zwycięstw oraz wyróżnień zdobytych w różnych konkurach literackich (organizowanych m.in. przez portale Fantazyzone, Erynie, Weryfikatorium, Apeironmag, Szortal i inne), w tym prestiżową statuetkę „Pióro Roku 2009” przyznaną przez Słupeckie Towarzystwo Kulturalne. Przeważnie pisze fantastykę, choć zdarza mu się uciec w inne rejony literatury. Od 2010 roku felietonista Magazynu Kulturalnego „Apeiron”, od lipca 2011 także „Szuflady”. W 2012 roku ukazał się jego ebook „Isabelle”. Prywatnie szczęśliwy mąż oraz ojciec urodzonego w 2006 roku Michałka i urodzonej w 2012 roku Oleńki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *