Elementarne, mój Watsonie

Postać Sherlocka Holmesa pojawia się na ekranach niemal od samego początku istnienia kina. Wcześniej słynny detektyw trafił na sceny teatrów i do musicali. Nie ma w tym nic dziwnego, gdyż jego postać jest wyjątkowo sugestywna. Sir Arthur Conan Doyle włożył w nią całe serce, uwieczniając w osobie Holmesa wykładowcę z Akademii Medycznej, siebie jako doktora Watsona, a swą służącą z prywatnej praktyki lekarskiej jako panią Hudson. W ten sposób Sherlock Holmes stał się znanym na całym świecie detektywem, korzystającym w swej pracy z niezwykłych zdolności dedukcji i wysoko rozwiniętego zmysłu obserwacji. Kim był?

 

Co właściwie wiemy o wielkim detektywie z Baker Street w Londynie? Zaskakująco niewiele. Jego babka była Francuzką, siostrą słynnego artysty Verneta. O rodzicach nie wiemy nic, znamy za to jego starszego brata, Mycrofta. Jak przyznaje sam Sherlock, jego brat jest dużo lepiej wyposażony przez naturę, jeśli chodzi o zdolności umysłowe, brakuje mu jednak energii i dlatego nie został detektywem. Pracuje dla rządu. Nie wiemy, co konkretnie robi, jednak dwukrotnie mamy okazję obserwować go w akcji. Raz, gdy pomaga bratu rozwiązać sprawę greckiego tłumacza i drugi raz, gdy w przebraniu dorożkarza pomaga mu zmylić profesora Moriarty’ego. Tyle sprawy rodzinne.

Wykształcenie… No cóż, Doyle nie zostawił właściwie żadnych poszlak co do tego, jaką uczelnię Holmes ukończył. Możemy się domyślać, że żadnej. Jak opowiada doktor Watson w pierwszej księdze jego przygód („Studium w szkarłacie”), wiadomości detektywa są niezwykle rozległe, ale tylko w tych dziedzinach, które służą rozwiązywaniu zagadek kryminalnych. W innych sprawach jego ignorancja wydaje się zdumiewająca i rodzi pytanie, czy jest w ogóle możliwa u osoby z ogólnym wykształceniem. Jednak w dziedzinie biologii i chemii jest swego rodzaju ekspertem, a nawet zdolnym badaczem – gdy czytelnik ma okazję „widzieć” Holmesa po raz pierwszy, cieszy się on z wynalezienia na własną rękę odczynnika, reagującego optycznie z hemoglobiną i to niezależnie od tego, czy jest ona świeża czy nie. W jego czasach byłoby to przełomowe odkrycie w dziedzinie kryminalistyki.

Sherlock Holmes jest więc raczej samoukiem. Ma fotograficzną pamięć i zdolność ścisłej obserwacji rozwiniętą w sposób, nasuwający podejrzenie o zespół Aspergera. Przypomnijmy, że ludzie z tym schorzeniem wykazują:

– zaburzenia interakcji społecznej, nieumiejętność lub brak chęci współpracy w grupie,

– zaburzenia mowy i języka (opóźniony rozwój, powierzchownie perfekcyjny język ekspresyjny, sztywna i pedantyczna mowa, nietypowa prozodia i charakterystyka głosu, uszkodzenie zdolności rozumienia języka – przede wszystkim znaczeń przenośnych i ukrytych)
– zawężone, specjalistyczne zainteresowania, połączone czasem z obsesyjnym zainteresowaniem jedną dziedziną,
– zachowania powtarzalne, rutynowe, niezmienne,
– trudności w komunikacji niewerbalnej (ograniczone gesty, skąpa ekspresja twarzy, dystans fizyczny, zachwianie rozumienia bliskości do innej osoby, kłopoty z kontaktem wzrokowym).

Cóż… nie przypadkiem porównuje się doktora House’a właśnie do Holmesa.

W samej rzeczy Holmes ma symptomy tego schorzenia. Jest bardzo chłodny emocjonalnie, zrównoważony w niesamowity sposób, czasem wręcz nie rozumiejący pewnych aspektów ludzkich uczuć. Za to jego mózg działa jak precyzyjna maszyna licząca (w tamtych czasach nawet nie przewidywano nadejścia epoki komputerów). Jest też całkowicie aseksualny. Nie tylko nie jest w stanie się zakochać, ale też – jak się zdaje – nie ma żadnych potrzeb erotycznych. Całe jego życie jest podporządkowane rozpracowywaniu spraw kryminalnych. W przedziwny sposób siła jego umysłu i charakteru załamuje się w okresach „przestoju”, gdy nie ma nad czym myśleć. Holmes sięga wtedy po kokainę, doprowadzając tym doktora Watsona do rozpaczy. Jeszcze jedna oznaka, pozwalająca się domyślać jakichś zaburzeń psychicznych – wysoce etyczny, nieprawdopodobnie inteligentny i praworządny detektyw nie jest w stanie zrozumieć, jaką krzywdę sobie wyrządza, mimo że ma przyjaciela lekarza. Trudno też uwierzyć, by w swoich dochodzeniach nigdy nie zetknął się z ludźmi, których zniszczyły właśnie narkotyki. W wiktoriańskiej Anglii tacy istnieli, choć niewątpliwie było ich znacznie mniej niż obecnie, mimo że na przykład palarnie opium działały wtedy właściwie legalnie, a eter, chloroform i lekarstwa zawierające kodeinę czy morfinę można było dostać w każdej aptece bez recepty.

Wspomniałam, że Holmes był aseksualny. Właściwie należałoby powiedzieć, że do pewnego stopnia bał się kobiet. W jego pojęciu były istotami przewrotnymi, fałszywymi i nieprzewidywalnymi, od których lepiej trzymać się z daleka. Nie rozumiał zupełnie kobiecej duszy i może właśnie dlatego Irene Adler była jedną z niewielu osób, które zdołały go przechytrzyć. Jedyną kobietą w jego życiu była pani Hudson, gospodyni domu, która szanowała go i podziwiała, ale nie próbowała zrozumieć. Była to prosta i spokojna osoba, całkowicie nieskomplikowana, a przede wszystkim posłuszna. Niczego więcej Holmes od niej nie wymagał i pewnie bardzo by się zdziwił, gdyby okazało się, że ma ona jakieś ukryte talenty. Jednak gwoli sprawiedliwości trzeba przyznać, że i o męskie towarzystwo wielki detektyw wcale nie zabiegał. Był krańcowym samotnikiem i doktor Watson pozostawał jedynym towarzyszem, którego przy sobie tolerował. Taki właśnie był Sherlock Holmes.

 

Jego postać, jako się rzekło, fascynuje twórców filmowych niemal od początków kina. Gdy rozpowszechniła się telewizja, naturalnie i seriali o Holmesie nie mogło zabraknąć, a prawie każdy kraj produkował swój własny. Nie zabrakło w tym zestawie serialu radzieckiego (chyba najbliższego oryginałowi) czy koprodukcji polsko-brytyjskiej, która została utrzymana w lekkiej, niemal komediowej konwencji. Twórcy komedii zresztą nie pominęli takiej gratki. Powstały takie filmy jak „Przygody najsprytniejszego z braci Holmes” z Gene’m Wilderem czy „Dziwny przypadek końca cywilizacji„, zrealizowany przez ekipę Monty Pythona. Również kino nie zostało w tyle – wystarczy wspomnieć film „Piramida strachu„, opowiadający o młodości Holmesa i Watsona – nieważne, ze nie miało to nic wspólnego z tym, co opisywał Doyle, ludzie przyjęli film ciepło.

Wreszcie ten temat nieco przycichł, by powrócić z nową mocą w kinowym hicie „Sherlock Holmes” z 2010 roku, z Robertem Downeyem Jr. w roli głównej. Choć ta wersja niewiele miała wspólnego z pierwowzorem, rozbudziła na nowo zainteresowanie twórczością Doyle’a. Główny aktor umiał zagrać swą rolę w sposób dynamiczny i dostatecznie inteligentny, by skompensować braki scenariusza. Mimo że chwilami za bardzo przypomina doktora House’a, ma w sobie dość klasy i charakteru, by przekonać widzów co do autentyczności odtwarzanej postaci.

 

Po filmie nie mogło zabraknąć nowego serialu. Najpierw Brytyjczycy nakręcili serię „Sherlock„, złożoną z sześciu oddzielnych filmów, w których główną rolę zagrał Benedict Cumberbatch. Akcję przeniesiono w czasy obecne, ale mimo to nad całym cyklem unosi się duch autora. Tego nie można mu odmówić i nie zmieni tego komputer, komórka ani fakt, że doktor Watson walczył w Afganistanie. 

 

Nieco gorzej, jeśli nie bardzo źle, wypada amerykańska produkcja „Elementary„. Już zrobienie z doktora Watsona kobiety było wystarczającym przewinieniem (przypominam, że Holmes nie ufał kobietom, a nawet obawiał się ich), a obsadzenie w tej roli Lucy Liu (znanej z „kopanych” ról) jest jednym wielkim nieporozumieniem. Ta kobieta umie się bić i dlatego pasuje do filmów karate, ale poza tym jest z niej bardzo marna aktorka. W dodatku dla potrzeb roli dr Joan Watson tak ją ucharakteryzowano i ubrano, że przypomina barowego kocmołucha, nie lekarza. Odtwórca roli nowojorskiego Holmesa jest nie mniej chybiony – wytatuowany, niedogolony i, co gorsza, pozbawiony osobowości Johnny Lee Miller może być wszystkim, tylko nie Sherlockiem Holmesem. Z jego spojrzenia i zachowania przebija popłoch, czy poradzi sobie z tak odpowiedzialnym zadaniem, jak wcielenie się w rolę detektywa. Sprawia to, że w najważniejszych momentach jest drewniany i bez wyrazu, a to już grzech niewybaczalny.

Mimo wysiłków Amerykanów, by zachować korelację z pierwowzorem, efekt wypada nad wyraz blado. Jakby tego było mało, serial jest po prostu nudny. Nie ma w nim niczego, co nie byłoby wtórne do bólu. Gdy zestawi się go z angielskim „Sherlockiem„, to nie można wyjść z podziwu, jak bardzo Amerykanom udało się spaprać temat. Nie tylko „położyli” sprawę obsady. Na domiar złego scenariusz pisali ludzie, nie mający pojęcia o tym, kogo tak naprawdę mają widzom przedstawić. I tak zamiast dżentelmena, jak w większości innych produkcji, czy kalki z doktora House’a, jak w ostatnim filmie kinowym, otrzymali coś, co można określić jako doskonały obraz „męta społecznego”. Co prawda ma pochodzić z Wielkiej Brytanii, ale jest amerykański do szpiku kości i to w najgorszym tego słowa znaczeniu. Wszystkie wygłaszane przez niego kryminologiczne wywody są z innej bajki niż jego postać i zupełnie do niego nie pasują, a wygłaszane są tak, jakby czytał je lektor, w dodatku bardzo nie lubiący swojej pracy. Zaś osobiste uwagi, mające w założeniu przybliżyć widzom głównego bohatera, są nie tyle luzackie, co płaskie i wulgarne. Jeszcze raz potwierdza się stara prawda, że do odniesienia sukcesu nie wystarczy gotowy schemat, trzeba jeszcze umieć go odpowiednio wykorzystać.

Pewnym pocieszeniem może być fakt, że archetyp Sherlocka Holmesa od dawna żyje własnym życiem i jest zbyt silny, by zniszczył go jeden nieudany serial.

Luiza „Eviva” Dobrzyńska

 

About the author
Technik MD, czyli maniakalno-depresyjny. Histeryczna miłośniczka kotów, Star Treka i książek. Na co dzień pracuje z dziećmi, nic więc dziwnego, że zamiast starzeć się z godnością dziecinnieje coraz bardziej. Główna wada: pisze. Główna zaleta: może pisać na dowolny temat...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *