Człowiek człowiekowi shoggothem, czyli „Kraina Lovecrafta” Matta Ruffa

Atticus Turner, weteran wojny w Korei, powraca do Ameryki, aby odkryć, że jego ojciec zaginął. Wyrusza w długą podróż z Florydy do Chicago, gdzie Montrose Turner widziany był po raz ostatni. Montrose rzekomo odkrył zaginione rodzinne dziedzictwo i posłał po syna. Cała sprawa wydaje się podejrzana, więc Atticus wraz z wujkiem George’em i przyjaciółką Letitią wyruszają na odsiecz do tajemniczego Ardham, miasteczka leżącego w sercu hrabstw, w których wciąż obowiązują prawa Jima Crowa, umożliwiające lokalnym władzom i mieszkańcom bezkarnie zabijanie i linczowanie czarnych. Ich podróż nabiera rozmiarów odysei, gdy przedzierają się przez nieznane drogi, najeżone przeszkodami i nienawiścią, a ich jedynym pomocnikiem jest Przewodnik bezpiecznego murzyna (dowód na to, że polskie tłumaczenie pozostawia wiele do życzenia), wydawany przez George’a spis miejsc, gdzie segregacja rasowa nie stanowi kryterium doboru klienteli. To prawdziwie amerykańska powieść drogi, ale z nieznanej dotąd perspektywy kogoś, kto pod groźbą śmierci nie może przemieszać się swobodnie.

W 2006 roku Pam Noles opublikowała esej zatytułowany Wstyd, opowieść o tym, jak to jest być czarnoskórą fanką fantastyki. Jak to jest, kiedy od najmłodszych lat opowieści, które kochasz, nie są o tobie. A jeśli już pokazują takich jak ty, nigdy nie osadzają ich w roli bohaterów. Mają dla nich inny angaż: magicznego czarnego, barbarzyńcy, złoczyńcy. Kogoś, kto nie ma znaczenia lub kogo można nienawidzić i kim można pogardzać. Noles pytała, jak możesz kochać coś, co nie pozwala ci istnieć w świecie, który prezentuje? George Freeman z Krainy Lovecrafta nawiązuje wprost do eseju Noles, kiedy mówi: czasem historie, które kochasz, łamią ci serce. To nie jest wyłącznie kwestia koloru skóry. Fantastyka przez długi czas była – i wciąż pozostaje – zdominowana przez białe narracje, ale seksizm też odgrywa tu znaczącą rolę. Podobne doświadczenie dzielą kobiety, których rola w gatunku sprowadzała się do bycia damą w opresji, złą kusicielką albo chłopczycą, która musi się nauczyć, że jej miejsce jest w kuchni, nawet jeśli zabiła króla Nazguli. Ten temat powraca, kiedy zaczynają się dyskusje o kanonie fantastyki, o tym, co ukształtowało pokoleniowe doświadczenie i rozumienie gatunku: Tolkien, Lovecraft, Asimov, Bloch, Heinlein, Zelazny, Bradbury, Howard. Biali mężczyźni i białe światy bez kobiet, światy, które trzeba znać, bo to wiedza, która legitymizuje „bycie fanem”. A ich rasizm, seksizm i bigoterię, które ograniczały wyobraźnię i topografię stworzonych przez nich rzeczywistości, wspomina się na marginesie i zbywa prostym „bo to były inne czasy”.

Jednakże czasy nigdy nie były inne. H.P. Lovecraft był tak rasistowski, że inni rasiści mówili mu, iż przesadza. Ludzie wiedzieli, że niewolnictwo jest złe, także na Południu Stanów, ale zdecydowali się w nim partycypować – z wyjątkiem tych, którzy odmówili, dając przykład właściwego postępowania. Autorzy tworzący w gatunku, którego podstawowym założeniem jest przekraczanie granic i wymyślanie alternatywnych sposobów istnienia społecznego, świadomie decydowali się na konformizm w kwestiach, które ich nie dotyczyły. Nie byli w stanie spojrzeć poza własną ograniczoną perspektywę. Więc może wcale nie są tak dobrymi autorami, jak głoszą liczne kanony fantastyki.

Kraina Lovecrafta Matta Ruffa to zbiór opowiadań o rasizmie, fantastyce i wyobraźni. Można wręcz pokusić się o stwierdzenie, że u Ruffa rasizm jest funkcją wyobraźni, zdolnością do współodczuwania i empatii, intelektualną i emocjonalną gimnastyką, która pozwala nam przyjąć punkt widzenia Innego. I czasem przez to widzimy samych siebie jako potwory – bo w rasistowskim systemie właśnie nimi jesteśmy. Wszyscy biali czerpią korzyści z rasistowskiej struktury społecznej rzeczywistości, partycypując w przywileju, który oznacza po prostu możliwość normalnego życia. To nie jest kwestia intencji czy światopoglądu, to fakt całkowicie od nas niezależny. Jeśli inni umierają za to, co nam uchodzi płazem, a my na to pozwalamy, to rzeczywiście jesteśmy potworami.

Ruff wziął na warsztat Lovecrafta jako czołowego rasistę fantastycznego kanonu. W bardzo inteligentny sposób przekształcił struktury i motywy jego opowiadań, całkowicie odwracając perspektywę: ten, kto u H.P.L-a byłby złoczyńcą działającym na rzecz mrocznych kosmicznych sił, tu jest bohaterem. Ten, który broniłby nas przed złowrogimi kultystami… jest złowrogim kultystą. Mamy cały wachlarz lovecraftowskich motywów: zakon kultystów (Widmo nad Innsmouth), nawiedzony dom (Sny w domu wiedźmy), laleczkę voodoo (Zew Cthulhu), podróże międzyplanetarne (Kolor z przestworzy) i przeklętą księgę zaklęć w stylu Necronomiconu. Może brakuje tu amorficznych, mackowatych potworów, ale nie musimy być dosłowni, aby poczuć klimat wszechobecnej, kosmicznej grozy. W kraju Lovecrafta, w kraju Jima Crowa, wszystko chce dopaść i zabić głównych bohaterów, a każdy biały jest równie potężny jak sam Wielki Cthulhu. Poczucie zagrożenia jest wszechobecne, bo każda najzwyklejsza sytuacja może doprowadzić do eskalacji przemocy. I zanim ktoś zacznie krzyczeć, że to niesprawiedliwe, aby każda biała postać była ohydnym rasistą, który zabija i dręczy czarnych dla sportu, Ruff zadbał też o pozytywną reprezentację – jest przynajmniej jedna pozytywna biała postać. A ponieważ zwykle to wystarczy, aby w odwrotnej sytuacji uznać, że dany tytuł nie jest rasistowski, zawrzyjcie jadaczki i poczujcie na własnej skórze, jak to jest. Bo właśnie o to chodzi: na czas lektury biały odbiorca ma poczuć się tak, jak czarnoskóry czuje się niemal cały czas podczas odbioru tekstów popkulturowych. Sądząc po negatywnych recenzjach polskiego wydania, łatwo stwierdzić, że jest to bardzo nieprzyjemne doznanie, które głęboko uraziło delikatne białe ego, zwykle hołubione przez kulturę popularną.

Fabuły poszczególnych opowiadań w zbiorze to prawdziwy hołd dla klasyki fantastyki, która nie ograniczała się naukowym prawdopodobieństwem prezentowanych wynalazków i okoliczności. Wszystko jest przesadzone, spektakularne i zapierające dech w piersiach niczym atak kosmitów z Wojny światów Wellsa. Ruff z wprawą operuje pulpową estetyką typową dla fantastyki lat 50., do której zresztą nawiązuje znakomita okładka oryginalnego wydania, której zostaliśmy pozbawieni na polskim rynku. Mamy do czynienia z bohaterem zbiorowym, rodziną Freemanów-Turnerów i ich przyszywanymi krewnymi, siostrami Letitią i Ruby. Mimo to każda postać jest wyrazista i interesująca, pełnowymiarowa. Szczególnie wspaniałe są bohaterki kobiece: Hipolita, pasjonatka astronomii, zasadnicza Ruby i żywiołowa Letitia, która nie boi się duchów. Opowiadania z ich udziałem należą do moich ulubionych w zbiorze. Montrose ma w sobie gniew, który w niedługim czasie zrodzi Czarne Pantery i wzbudza szacunek, George jest bardzo opiekuńczy, młody Horace wyrośnie na jednego z tych twórców, którzy zmienią świat komiksu. Atticus w tym wszystkim ma najmniej do powiedzenia, jest spoiwem, które łączy poszczególne postaci i wątki, przede wszystkim wprowadza Celeba Braitwhite’a i Zakon Adamitów do życia rodziny.

H.P. Lovecraft nie jest jedynym pisarzem, jakiemu się oberwało od Ruffa. Jekyll w Hide Parku nawiązuje wprost do najsłynniejszego opowiadania Louisa Stevensona, który nie omieszkał wtrącić rasistowskich elementów do opisu Pana Hyde’a. Ruff zabawnie odwraca role, oferując jednej z bohaterek eliksir, który zmieni ją w piękną, pewną siebie białą kobietę. Osobę, która ma o wiele więcej możliwości niż czarnoskóra dziewczyna w latach 50., co dobrze wytyka błędne założenia białego feminizmu i jednocześnie klarownie ilustruje złożoną konstrukcję granicy pomiędzy bohaterem a potworem, co stanowi centralny temat zbioru. Jako biała kobieta Ruby jest w stanie dokonać potwornych rzeczy, które wcale za takie nie uchodzą. Jak to świadczy o społeczeństwie?

Największą kontrowersją związaną z Krainą Lovecrafta jest fakt, że Matt Ruff jest biały. Nie do mnie należy ocenienie, czy podołał trudnemu zadaniu oddania realiów życia i doświadczeń czarnoskórych postaci. Jego książka jest głęboko zakotwiczona w faktach historycznych oraz pełna odnośników i odwołań do rzeczywistych wydarzeń, co ugruntowuje ją w kontekście życia czarnoskórej Ameryki i sprawia, że na pewno jest przekonująca. Na jednym poziomie to świetna dekonstrukcja uprzedzeń, które leżą u podstaw fantastyki jako gatunku literackiego, na innym to relacja z pewnego etapu życia Ameryki, okresu segregacji, który zasadniczo do czasów współczesnych jeszcze się nie skończył, o czym świadczy nieustanna systemowa przemoc policji wobec czarnoskórych obywateli. To wciąż kraj Jima Crowa, a to, co opisuje Ruff, to wcale nie odległa przeszłość.

Książkę Ruffa warto poznać bez względu na serial produkcji HBO, polecam też zapoznanie się z oryginalnym wydaniem. To zdecydowanie jedna z najlepszych pozycji, jakie miałam przyjemność przeczytać w tym roku, i wiem, że będę do niej wielokrotnie wracać.

Autor: Matt Ruff

Tytuł: Kraina Lovecrafta

Tłumaczenie: Marcin Mortka

Wydawnictwo: W.A.B.

Liczba stron: 496

Data wydania: 02.09.2020

About the author
Aldona Kobus
(ur. 1988) – absolwentka kulturoznawstwa na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu, doktorka literaturoznawstwa. Autorka "Fandomu. Fanowskich modeli odbioru" (2018) i szeregu analiz poświęconych popkulturze. Prowadzi badania z zakresu kultury popularnej i fan studies. Entuzjastka, autorka i tłumaczka fanfiction.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *