„Bóg we własnej osobie” – recenzja

Filozofowie od wieków łamią sobie głowy nad ideą Absolutu. Od platońskiego Demiurga, Pierwszego Poruszyciela Arystotelesa i słynnej zagadki Epikura („Czy Bóg chce zapobiegać złu, lecz nie może? Zatem nie jest wszechmocny. Czy może, ale nie chce? Jest więc niemiłosierny. Czy może i chce? Skąd zatem zło? Czy nie może i nie chce? Dlaczego więc nazywać go Bogiem?”) poprzez filozofów chrześcijańskich takich jak św. Augustyn, który jako pierwszy zerwał z antycznym rozumieniem istoty Najwyższego, aż po oświeceniowych myślicieli (Kartezjusz, Kant i Pascal) i filozofów schyłku XIX wieku głoszących śmierć Boga. Próby pojęcia Absolutu są bardzo kuszące nie tylko dla myślicieli, ale także twórców, i to zarówno tych bardziej wymagających (przykładem może być wielokrotnie podnoszony temat Boga w powieściach Dostojewskiego, szczególnie „Biesach”), jak i tych poruszających się w obrębie popkultury. Przykładem właśnie z obrębu popkultury może być najnowszy komiks spod znaku Kultury Gniewu, „Bóg we własnej osobie” Marca-Antoine’a Mathieu.

Bog_86

X

Historia przedstawiona przez Mathieu opiera się na prostym pomyśle. Co stałoby się, gdyby nagle Bóg zstąpił na ziemię? Pojawienie się Stwórcy nastąpiłoby jednak nie przy spektakularnym dźwięku trąb, w asyście aniołów i czterech jeźdźców Apokalipsy. Bóg wszedłby na scenę w ciszy, skromnie, z początku zupełnie niezauważenie. Jak zareagowaliby ludzie? Co mieliby Bogu do powiedzenia? Wielbiliby Go czy może wręcz przeciwnie, złorzeczyli za wszelkie krzywdy, dając ujść złości i zwątpieniu nagromadzonemu przez lata cierpień?

 

Autor komiksu w swym dziele skupia się właśnie na jednostronnym kontakcie Bóg–ludzie. Pomimo umiejscowienia Stwórcy w centrum akcji Bóg Mathieu nie ma wiele do powiedzenia ludziom. To ludzkość zasypuje Najwyższego swoimi pytaniami, zwątpieniami, groźbami. Tutaj dostrzegam jedną z największych słabości komiksu: brak celowości pojawienia się Boga. Skoro niczego nie chce, po co się ujawnił? Nie oczekuje uwielbienia, nie chce nikogo ukarać ani nagrodzić na Sądzie Ostatecznym, zbawienie świata jest mu obce, tak samo jak jego destrukcja. Wydaje się wręcz zagubiony. Zresztą pozwala sterować sobą rzeszy specjalistów od PR-u i marketingu, stając się powoli bezwolną kukłą w bezwzględnym świecie biznesu, reklamy i sprzedaży, ciągle otoczony prawnikami, managerami i marketingowcami.


skan1-640

W ten sposób „Boga we własnej osobie” odczytywałbym raczej jako satyrę na współczesnego człowieka. Człowieka, który w pierwszym odruchu będzie chciał raczej coś sprzedać, niż poznać. Również proces wytoczony Bogu jest tylko sposobem na zwiększenie zainteresowania potencjalnych klientów kolejnymi produktami sygnowanymi przez Stwórcę, nie zaś sposobem na poznanie Jego zamierzeń. Ostatecznie pojawienie się na ziemi Boga przeradza się w jedną wielką, niekończącą się kampanię marketingową, obliczoną na astronomiczne zyski.

 

„Bóg we własnej osobie” to ciekawy komiks ukazujący w krzywym zwierciadle współczesnego człowieka, wszędzie szukającego zysku i korzyści, a tak rzadko zastanawiającego się nad samym sobą. Napędzany mamoną świat zapomniał o sacrum, z profanum formując złotego cielca. Bóg jest obecny o tyle, o ile da się na Nim zarobić. Co symptomatyczne, sam autor także nie ustrzegł się pewnej niekonsekwencji. Pośród specjalistów, marketingowców, socjologów, publicystów, prawników, dziennikarzy, filozofów i naukowców zajmujących się Bogiem zabrakło choćby jednego księdza czy teologa. Celowy zabieg czy może Mathieu sam zapomniał, że dla niektórych Bóg jest jeszcze celem samym w sobie?

kg_logo

About the author
Karol Sus
Rocznik ‘88. Absolwent Uniwersytetu Warmińsko- Mazurskiego w Olsztynie. Wychowany na micie amerykańskiego snu. Wciąż jeszcze wierzy, że chcieć – to móc. Wolnościowiec. Kinomaniak, meloman, mól książkowy. Namiętnie czyta komiksy. Szczęśliwy mąż i ojciec.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *