Autoportret z Guadelupe – Konstanty Osiński

Objawienia Maryjne stanowią od dawna bardzo kontrowersyjny temat. Ludzie niewierzący kpią sobie z nich, Kościół Katolicki zaś podchodzi do nich bardzo ostrożnie, nie chcąc narażać się na śmieszność. W tej postawie nie ma nic dziwnego. Trzeba brać pod uwagę możliwość nadinterpretacji, choroby umysłowej, zatrucia substancją psychoaktywną lub nawet świadomego oszustwa. Dlatego każde doniesienie o przypadku objawienia jest dokładnie badane. Uznanie go może zająć lata lub dziesięciolecia i zawsze jest trudne, właśnie ze względu na ogromne ryzyko ośmieszenia nie tylko osób zaangażowanych w sprawę, ale i całej instytucji kościelnej. Książka Konstantego Osińskiego opowiada o jednym z najsłynniejszych objawień maryjnych, które miało miejsce tuż po opanowaniu Meksyku przez Hiszpanów. Zdawać by się mogło, że najeźdźcy wykorzystają ochoczo tę sprawę, by umocnić swe wpływy wśród zniewolonej rdzennej ludności. Jednak nic bardziej błędnego – efekt objawienia był zupełnie inny.

 

Hiszpanie podbili rdzenną ludność Meksyku, wykorzystując antagonizmy między władzą centralną a ciemiężonymi przez nią drobniejszymi plemionami. Opętani dwiema ideami – nawracania pogan i gorączką złota – okazali się znacznie gorszymi władcami niż Aztekowie, pomału jednak sytuacja ulegała pewnej normalizacji. Hiszpańscy misjonarze usiłowali nawracać podbitych Indian, jednak ich zadanie mocno utrudniał fakt, że próbowali narzucić im religię wyznawaną przez brutalnych i bezwzględnych najeźdźców. Indianie nie chcieli wyznawać takiej religii, woleli swych dawnych bogów, którym po kryjomu oddawali cześć. Niektórzy z nich jednak przyjmowali chrzest – czasem z przekonania, a czasem dla świętego spokoju. Jednym z pierwszych ochrzczonych Indian jest Juan Diego, człowiek tak łagodny i pokorny, że jego indiańskie imię Cuauhtlatohuac oznacza „Anioł, który przemawia”. Po śmierci ukochanej żony ten niemłody już człowiek przenosi się do swego jedynego żyjącego krewnego, wuja Juana Bernardino i wraz z nim zamieszkuje we wiosce Tolpetlac. Tam też, w grudniu 1531 roku, doznaje pierwszego objawienia. Ukazuje mu się Matka Boska, która przemawiając doń w jego rodzimym języku nakazuje mu zanieść miejscowemu biskupowi jej słowa. Biskup jednak, choć jest człowiekiem dobrym i przyjaznym wobec Indian, nie potrafi uwierzyć słowom Juana Diego. Gdy ponawiane próby nie dają rezultatu, zdesperowany Indianin prosi przy kolejnym spotkaniu, by Najświętsza Panienka dała mu jakiś namacalny dowód swojej bytności w Tolpetlac…

Na wstępie do komentarza trzeba podkreślić, że „Autoportret z Guadelupe” to nie jest książka naukowa, choć zawiera wiele historycznych faktów. Nie jest to książka, którą powinien czytać człowiek niewierzący, ponieważ każde jej słowo jest adresowane do ludzi religijnych. Jeśli chciałby ją czytać ateista, musiałby wpierw otworzyć swój umysł, albowiem – co wydaje się być paradoksem – ateiści miewają bardziej zamknięte umysły niż ludzie wierzący. Z góry zakładając, że ma się do czynienia z oszustwem, zabobonami i fanatyzmem, nie sposób wydać obiektywny sąd o wydarzeniach z Tolpetlac. Tymczasem mamy niepodważalny dowód na to, że „coś jest na rzeczy” – tkaninę, która powinna rozpaść się po dwudziestu latach od jej sporządzenia, a trwa do dziś w niezmienionej postaci. Zwykły płaszcz z włókien agawy, na którym nieznaną techniką został utrwalony skomplikowany w rysunku portret o wyrazistych szczegółach i barwach, które mimo upływu setek lat nie blakną. Podobnie jak słynny Całun Turyński, opiera się on wszelkim zastosowanym metodom badawczym, a wierne skopiowanie go przy pomocy stosowanych obecnie technik jest niemożliwe. Tym bardziej stworzenie tego obrazu nie powinno być możliwe w czasach Juana Diego – a jednak on istnieje. Jeśli jest to oszustwo, to dokonano go nieznanym sposobem, na pewno olbrzymim kosztem i właściwie nie wiadomo po co, bo ludzie bezpośrednio zaangażowani w tę sprawę nie odnieśli z niej żadnych wymiernych korzyści. Oszustwo ma jednak to do siebie, że każde daje się w końcu zdemaskować. Obecnie dysponujemy laboratoriami, zdolnymi wyizolować DNA z cebulki jednego włosa lub kropli potu, dopasować mikroskopijne ślady do konkretnego narzędzia i odkryć wszystkie tajemnice badanych próbek. Czemu w tym przypadku nauka okazuje się bezsilna? To bardzo dobre pytanie, szczególnie w dzisiejszych czasach, gdy można przeprowadzić dokładną analizę każdego obiektu nawet go nie dotykając.

Konstanty Osiński nie skupia się na naukowych aspektach tego niezwykłego artefaktu. Jego rozważania są ściśle religijne. Autor porusza sprawę przyczyn popularności kultu maryjnego i jego skutków, analizuje samą postać Matki Boskiej, podchodząc do Niej z wielką czcią i miłością. Opowiada o cudach, które dokonały się za sprawą Autoportretu z Guadelupe oraz ich tle historycznym, dokładnie omawia szczegóły niezwykłego portretu, a z każdego słowa przebija jego żarliwa wiara. W czasach , gdy panuje wręcz moda na wyśmiewanie i atakowanie religii katolickiej, napisanie i wydanie tego dzieła wymagało odwagi, tak samo jak głębokiej znajomości tematu.To, że autor książki jest katolikiem, na pewno ma ogromny wpływ na jego dzieło. To, że katolik wierzy w nadnaturalną naturę obrazu na tkaninie z Tolpetlac, jest zresztą czymś zrozumiałym. Jednak nawet człowiek całkowicie niewierzący, jeśli zada sobie trud obiektywnej oceny podanych w książce faktów, powinien je rozważyć i uznać, że ma do czynienia ze zjawiskiem, którego póki co nie sposób wyjaśnić. Interpretację zaś pozostawmy jemu samemu.

Prosto i ciekawie napisana książka została wydana o wiele skromniej niż wiele dzieł o błahej, pozbawionej głębszego sensu treści, jednak jest bardzo ładna, ozdobiona na okładce reprodukcją omawianego obrazu obrazu i wypukłymi, złotymi literami tytułu. Biorąc pod uwagę całokształt zasługuje ona na najwyższą ocenę – jej subiektywny wydźwięk byłby może nie na miejscu w opracowaniu stricte naukowym, jednak jako pozycja natury religijnej książka jest bez zarzutu.

Luiza „Eviva” Dobrzyńska

Ocena: 5/5

Tytuł: „Autoportret z Guadelupe”

Autor: Konstanty Osiński

Wydanie: IV

Rok wydania: 2012

Ilość stron: 307

Format: A5

Okładka: miękka

Wydawnictwo: PROMIC

About the author
Technik MD, czyli maniakalno-depresyjny. Histeryczna miłośniczka kotów, Star Treka i książek. Na co dzień pracuje z dziećmi, nic więc dziwnego, że zamiast starzeć się z godnością dziecinnieje coraz bardziej. Główna wada: pisze. Główna zaleta: może pisać na dowolny temat...

komentarz

  1. Cała ideologia chrześcijańska powinna się dawno rozpaść, tak jak rozpadło się w pył i rozpadają nadal wszelkie idee wymyślone przez człowieka. A jednak chrześcijaństwo trwa nieprzerwanie od ponad dwóch stuleci i pomimo licznych ataków a nawet krwawych prześladowań ma się dobrze. To też jest dowód na to, że „coś jest na rzeczy”.

Skomentuj wieniumorski Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *