Na drzewie migdałowym wisiał ogromny nazar. Pani Rina doskonale to pamięta, choć była wtedy małą dziewczynką. Migdałowca zasadził pradziad, gdy urodził mu się syn. Zwrócił się wtedy do znanego astrologa, aby ten postawił pierworodnemu horoskop. Astrolog przepowiedział, że z dziecka wyrośnie uczony i poważany człowiek. Pradziad postanowił uczcić tak wspaniałą przepowiednię i zasadził migdałowca. Ben-Amram rzeczywiście uczył się świetnie. Gdy dorósł, podobnie jak wielu członków jego rodu został znanym komentatorem świętych ksiąg i wielkich filozofów. W ciągu wieków rodzina zgromadziła wspaniałą bibliotekę, pełną starych, iluminowanych manuskryptów. Jeden nawet należał do słynnego przodka, Ibn Kammuna, który w swych pismach obraził proroka Mahometa i musiał uciekać z Bagdadu.
Ben-Amran został nauczycielem starożytnej jesziwy. Ojciec zaaranżował jego małżeństwo z młodziutką kuzynką, dwunastoletnią Ghallą. Jej żywiołem był dom, którym rządziła niepodzielnie i bezlitośnie, podobnie jak swoim mężem i sześciorgiem dzieci. Stary porządek rozpadał się. Do wąskich ulic Hennouni, żydowskiej dzielnicy, docierały światowe zmiany. Najpierw wybuchła wielka wojna w Europie, a potem upadł tron Ottomanów. Nadeszli Brytyjczycy, co ucieszyło tych, którzy robili z nimi interesy. Ghalla zawiesiła na migdałowcu nazar, aby chronił domostwo w niespokojnych czasach. To było serce ich domu: na rozległym patio, w cieniu rozłożystych konarów w upalne wieczory spotykali się wszyscy mężczyźni z rodziny, aby porozmawiać o polityce, religii czy interesach. W rodzinie przestrzegano tradycyjnego podziału ról. Do kobiet należała dbałość o sprawy praktyczne, nie rozprawiały o świętych księgach ani politycznych przemianach. Te sprawy stanowiły tabu, zakazany obszar.
Ghalla wierzyła, że zajmowanie się tymi tematami nie tylko nie przystoi damie, ale nawet może sprowadzić nieszczęście. Zawsze elegancka i opanowana nie lubiła nikomu ulegać. W takim samym stopniu dotyczyło to otoczenia, co trendów epoki. Jednak nieszczęście zawsze znajdzie szczelinę, przez którą zdoła się wcisnąć. Solomon, który w przyszłości miał zostać ojcem Riny, nie chciał pójść w ślady uczonych przodków. Filozofia i religia w ogóle go nie interesowały. Pragnął robić pieniądze i korzystać z uroków życia, a nie spędzać życie na filozoficznych dywagacjach. Następnie odrzucił kandydatkę na żonę, którą znaleźli mu matka i ojciec. Pewnego dnia oświadczył, że zamierza poślubić Esmę z rodu Barabani.
W domu zapanowało piekło. Nie dość, że narzeczona, zamiast z Bagdadu, pochodziła z Mosulu, to na dodatek jej rodzina cieszyła się złą sławą. Podobno kiedyś parali się rozbójnictwem na pustynnych rozdrożach, a kobiety uprawiały czary. Mroczna legenda niczym mur chroniła Barabanich przez natarczywością bliskich. Dla Ben-Amrama i jego żony byli jak niedotykalni. Mimo wszystkich próśb, błagań i łez przelewanych przez matkę po kątach Solomon sprowadził swą wybrankę do domu rodziców. Zaślubiny odbyły się według tradycji była śpiewaczka, deqaqqa, rozbito na szczęście dzban. Jednak od tego dnia przez następne dwadzieścia parę lat teściowa i synowa nie zamieniły ze sobą nawet jednego słowa. Pani Rina pamięta, jak jej matka płakała w ukryciu, a potem, niczym na pocieszenie, opowiadała córce o Ardat Lili zwodzącej karawany na pustyni albo o Lamasztu sprowadzającej choroby i zabierającej noworodki. Esma także potrafiła zamawiać choroby, ale i robić lekarstwo przeciw jadowi węża. Matka Solomona bała się jej i nienawidziła równocześnie. Sama pochodziła z rodu uczonych i kapłanów, niewykształcona i przesądna synowa była dla niej dopustem bożym. Zamiast rodzić synów powiła cztery córki. Ród nie miał męskiego potomka, a posag dla tylu wnuczek oznaczał ruinę dla całej rodziny.
Wydawałoby się, że już nic gorszego nie mogło się wydarzyć. Wkrótce jednak cały świat zaczął stawać na głowie. W Europie wybuchła kolejna wojna, a w Bagdadzie pogromy. Najpierw były drobne sygnały: jakieś sprzeczki z arabskimi sąsiadami, nagłe milczenie sprzedawcy, gdy żydowskie kobiety wchodziły do muzułmańskich sklepików, ni stąd ni zowąd opryskliwy policjant albo urzędnik. A potem… Rina pamięta ciało dziadka rozciągnięte pod migdałowym drzewem i rozrzucone, zdeptane na dziedzińcu książki. Ich pozłacane grzbiety straciły nagle blask, a ona pomyślała, że książki umierają tak samo, jak ludzie. Dziadek nikomu nie pozwalał dotykać ich bez pozwolenia. A teraz leżały koło niego i już nie było nikogo, kto chciałby je czytać. Ludzie uciekali we wszystkich kierunkach, nie zabierając niczego ze sobą. Razem z matką i siostrami oderwały siłą babkę, przytuloną do ciała męża, i wywlokły ją z domu. Wtedy pani Rina po raz ostatni widziała święte drzewo rodzinne, które zasadzono w dniu urodzin jej dziadka. Esma niemal cudem spotkała w zrujnowanej dzielnicy męża, ukrywającego się w domu ich arabskiej służącej Nafisy, która zdołała uratować trochę rzeczy z ich dobytku. Ojcu udało się je sprzedać i za te pieniądze pojechali do ciotki, do świętego miasta Hebronu. Solomon nigdy nie pogodził się ze stratą ojca, majątku i pozycji. Osowiały siedział w domu i nawet nie próbował znaleźć pracy. Matka twierdziła, że oszalał z żalu. Pewnego dnia po prostu umarł.
Esma sprzątała cudze domy, a we własnym była służącą teściowej i jej rodziny. Rina przysięgła sobie, że ten los nigdy jej nie spotka. W końcu udało jej się wyjechać do Jerozolimy, gdzie kuzyn znalazł dla niej pracę w sklepie.
Pracowała tam przez wiele lat, aż do momentu, kiedy właściciel przekazał interes synowi. Ten zdecydował, że zmieni branżę. Przyszłością rodzinnego biznesu miały być teraz komputery.Stara kuzynka nie była już potrzebna ani nowemu szefowi, ani młodym klientom. Najpierw nie wiedziała, czym się zająć, a potem przypomniała sobie ochronne amulety, które potrafiła wyrabiać jej matka. Kiedyś było to trudne. Trzeba było samemu je malować, a następnie nawiercać małe dziurki, przez które można było przewlec rzemyk, i następnie zmówić specjalne modlitwy. Teraz wystarczyło kupić plastikowe koraliki z gotowymi otworkami. Pani Rina pamiętała, że matka zawsze zawieszała nazar na czerwonej wstążce, gdyż dopiero wtedy mógł on skutecznie chronić. Poszła więc na kompromis ze współczesnością i nizała błękitne kulki na czerwoną niteczkę.
Można spotkać ją najczęściej przy Bramie Gnojnej. To dobre miejsce. Zatrzymują się tam autokary i przechodzi mnóstwo ludzi. Migają dziesiątki kolorów, mieszają się języki. Pani Rina lubi oglądać to ludzkie widowisko. Zawsze lepiej popatrzeć na żywych ludzi niż na seriale, które pokazują zmyślony świat. Nie ma w nich niczego o ucieczkach, opuszczonych domach, uchodźczych szlakach. Nie słychać jęków, lamentów i kamiennego milczenia, gorszego od śmierci.
Niektórzy wierzą w moc sprzedawanych amuletów, ale o tym się nie mówi. Nawet kupując, usprawiedliwiają się, że to pamiątka, prezent, przelotny kaprys. Nikt nie lubi przyznawać się do bezsilności wobec losu. Do zostawania w tyle za nowoczesnością, do rozpaczy, która może znaleźć ukojenie jedynie w magii. Pani Rina to wyczuwa. Wie jednak, że jej amulety nie ochronią nikogo przed życiem. Dawne zaklęcia straciły moc i nikt już nie lęka się uroku lub złego spojrzenia. Dziś każdy chce uchronić się przed biedą, starością, cierpieniem. Wszyscy pragną pozostać na wieki młodzi i piękni, więc głowią się, jak przechytrzyć czas.
Czasami kobieta patrzy w stronę pustyni i myśli o pustym dziedzińcu z migdałowcem wyrastającym z jego środka. Nie pamięta już, jak wyglądał dom.