Dwie kobiety heteroseksualne w kinie, na filmie o kobietach transgenderowych.
Brzmi dziwnie, a nie powinno.
W zimowe przedpołudnie ruszyłyśmy do kina w Zabrzu, bo w ten akurat weekend wylądowałam na Śląsku, który jest paradoksalnie podobny do mojego ukochanego Podlasia, a tak inny od Warszawy, z którą jestem związana.
O filmie nic nie wiedziałam – tak też lubię robić, czasami.
We dwie w zimnej, niedogrzanej sali z dużymi, gorącymi herbatami, przytulone, ruszyłyśmy w podróż…
Cudna była to podróż od samego początku. Kopenhaga – jaskrawe kolory tynków tłem dla łopoczących żagli urokliwych łodzi i straganów.
Przecudne miasto, stylowe ubrania i wnętrza – tłem dla miłości dwojga ludzi, równie pięknych jak żagle na wietrze. Miłość do siebie nawzajem i miłość do sztuki w początkach XX wieku. Świat bohemy, fascynujący od zawsze, pokazany tym razem inaczej.
Nie chodzi mi tylko o temat – bardzo dyskusyjny, aczkolwiek nader modny. Chodzi mi o spojrzenie reżysera, któremu udało się opowiedzieć tę historię w sposób, na jaki zasługiwała. Można by ją bardzo szybko zbabrać, ubłocić, spłycić i obrzydzić. Kultura reżysera, pochodząca z jego doświadczenia („Jak zostać królem”, „Les Miserables”), wykształcenia, ale przede wszystkim duszy, sprawiła, że zakochałam się w tym filmie i jego bohaterach: w Gerdzie, pięknej malarce – wojowniczce światła w świecie mężczyzn. Postać tak urzekająca, że chciałoby się jej dotknąć, podchodząc do ekranu, poczuć ciepło jej pięknej oliwkowej skóry; delikatna, a tak mocna, że aż mi wstyd, iż jestem tak słabą kobietą.
Gerda jest bardzo utalentowaną malarką, poszukującą inspiracji w otaczającym ją świecie. Jej prace są zbyt przewidywalne i poprawne, aby pokazano je szerszemu gremium odbiorców. Gerda marzy o wystawianiu swoich obrazów w galeriach, o ich sprzedaży. Brakuje jej jednak tematu, „iskry”, która otworzyłaby ją na nowe doznania, czego efektem byłyby jeszcze lepsze, bardziej nowatorskie płótna.
Jej mąż (kochanek, przyjaciel, muza) to Einar – główny bohater. Nie wiem, czy będę w stanie ująć w słowa uczucia, jakie nadal mną targają, gdy myślę o nim/o niej. To cudna istota. Ubrany w męskie ciało malarz o przepięknej duszy. Mężczyzna idealny z wnętrzem kobiety. Miłość, twórczość budzą w nim prawdziwą seksualność. Impulsy codzienności wydobywają z niego prawdziwe ja – kobietę, Lilly.
To Lilly staje się ową „iskrą”, która sprawia, że Gerdzie udaje się w końcu znaleźć właściwą, chociaż kontrowersyjną formę wyrazu. Einar nie jest już tylko mężem i pomocnikiem w atelier Gerdy. Jest muzą, dzięki której artystka tworzy cykl obrazów otwierających drzwi do galerii, nie tylko w Kopenhadze, ale i w samym Paryżu. W końcu zostaje doceniona, ale czy udałoby się jej to bez bohaterki obrazów, bez wymyślonej przez nią siostry Einara – Lilly?
Einar już jako uznany malarz wydaje się zagubiony. W swoim malarstwie odwołuje się często do pejzaży, wspomnień z dzieciństwa. Pomimo otaczającej go aury artysty spełnionego sprawia wrażenie człowieka wycofanego, nadal niezrealizowanego. Ubrany w rolę męża Gerdy stara się sprostać wymaganiom żony i otoczenia.
Przez przypadek na prośbę żony staje się jej modelem. Bycie muzą Gerdy rozbudza go. Sensem, motorem jego działania staje się poszukiwanie odpowiedzi na najważniejsze w jego życiu pytanie: czy jest mężczyzną, czy kobietą.
Najpierw sam – trochę wcześniej – a potem już razem z żoną walczy o swoją kobiecość. Chce i porzuca obce sobie ciało mężczyzny, aby obudzić się ze snu, będąc sobą – LILLY.
Walka Einara o bycie kobietą, trudne decyzje dotyczące poddania się operacjom zmiany płaci nie oddalają małżonków od siebie. Wydaje się, że rozpad musi nastąpić, że miłość nie obroni się w tej sytuacji.
Jest w tej baśniowej historii sporo lodowatego realizmu – podejście medycyny do problemów ludzi o niedookreślonej płci, całkowity brak współczucia, zrozumienia wagi problemu. Einar jest zagubiony i samotny. Ukazując prawdziwą twarz, wystawia siebie na bolesne ciosy. Uważany jest za wariata i zboczeńca. Jedyną osobą, która do końca go wspiera, jest Gerda – jego żona i przyjaciółka.
Przeżycia bohaterów okraszone są – nie, to złe słowo – przepełnione są grą świateł i półcieni, zdjęciami tak artystycznymi, że można by je śmiało pokazać bohaterom filmu – Gerdzie i Einarowi Wegenerom.
Polecam ten cudny obraz – bo to nie film, tylko obraz. Ja przyjrzę mu się jeszcze na pewno nie raz, bo pozostawił we mnie niedosyt Gerdy i Lilly.
Film: „Dziewczyna z portretu”
Reżyser: Tom Hooper
Obsada: Eddie Redmayne, Amber Heard, Alicia Vikander, Matthias Schoenaerts
Mariola Piotrowska