Zorro – Johnston McCulley

ZorroChyba każdy z nas zna postać nieustraszonego mściciela w czarnej masce, zwanego El Zorro, czyli Lis. Jego nieodłączne atrybuty to szpada, czarna peleryna i wspaniały rumak. Zorro jest szlachetny, szaleńczo odważny, inteligentny i dobry. Pod czarną maską i kapeluszem ukrywa swą tożsamość, co pozwala mu działać bez przeszkód i bez obaw o wpadkę. Zorro jest postacią uwielbianą przez całe pokolenia i do dziś dnia żywą – że wspomnę choć o ponownej ekranizacji jego legendy z udziałem Antonio Banderasa czy wyjątkowo nieudanej telenoweli „Szpada i róże”. Kto jednak dał początek tej legendzie? Niewątpliwie ma ona korzenie w rzeczywistych wydarzeniach. Wielu desperados, bandytów z Ameryki Łacińskiej, zasłaniało twarze podczas napadów by później nie zostać rozpoznanymi. Może któryś z nich kogoś obronił w odruchu szlachetności lub spuścił lanie znienawidzonemu urzędnikowi? Nie wiemy. Bez wątpienia jednak u podłoża popularności postaci zamaskowanego obrońcy ludu leży książka Johnstona McCulleya „Przekleństwo Capistrano” (lub „Postrach Capistrano”), albo „Znak Zorro”, u nas wydana po prostu pod tytułem „Zorro„.

Sierżant Pedro Gonzales, dowodzący oddziałem żołnierzy w Los Angeles, znany jest ze swego samochwalstwa i skłonności do burd. Lubi udowadniać innym swą odwagę i siłę. Na swój sposób jest uczciwym człowiekiem, jednak słynie jako zabijaka i fanfaron. Jego życiowym pragnieniem jest zdobycie wysokiej nagrody, którą gubernator prowincji ma wypłacić za głowę nieuczwytnego Zorro. Ten zamaskowany jeździec, który stał się bohaterem ludowym, występuje w obronie wszystkich słabych i gnębionych przez władze, Nie pozwala znęcać się nad Indianami ani okradać rolników pod pozorem ściągania grzywien czy dodatkowych podatków. Jego działalność zagraża samemu gubernatorowi, dlatego przykłada on tak wielką wagę do schwytania go lub zabicia. Pewnego dnia Zorro staje w obronie panny Lolity Pulido, która stała się obiektem natarczywych zalotów kapitana Ramona. Od tej chwili Ramon jest jego zajadłym wrogiem, a panna Lolita zakochuje się w swym wybawcy bez pamięci. Odrzuca zaloty don Diego Vegi, najbogatszego młodzieńca w okolicy, mając go za niedorajdę i tchórza, nie chce też patrzeć na kapitana Ramona. Ten, nie mogąc znieść odrzucenia, knuje podstępną intrygę…

Czytając „Przekleństwo Capistrano” można zadać sobie pytanie, jak książka w gruncie rzeczy mierna, błaha i zaledwie poprawna literacko mogła stać się początkiem fascynacji, która zalała cały świat. Johnston McCulley dał się poznać jako marny pisarz, a jego powieść nie odbiega poziomem od słynnej „Trędowatej” Heleny Mniszkówny. Coś jednak musi być tak w jednej, jak i w drugiej z tych książek, skoro aż tak wryły się w ludzkie serca. W powieści McCulleya odnajdujemy dobrze wszystkim znany zarys postaci don Diega i jego alter ego, którym jest Zorro. Nie wszystko jest całkiem takie samo, jak choćby w którymś z telewizyjnych seriali. Pojawia się na przykład postać głuchoniemego sługi, który tutaj – odwrotnie niż w filmowych adaptacjach – nie udaje kalectwa, a rzeczywiście jest głuchy od urodzenia. Również sierżant Gonzales nie jest tu pociesznym grubasem, a wyćwiczonym, bardzo groźnym w bezpośrednim starciu żołnierzem. W ogóle większość bohaterów książki jest dobrze skonstruowana i dobrze opisana. Jedynie postać panienki Lolity wydaje się przeidealizowana, nieprawdziwa – może zresztą taka właśnie miała być.

Trzeba przyznać, że autor zadbał też o niejaką wiarygodność swego bohatera. Nie jest on Supermanem, a po prostu inteligentnym i nadzwyczaj zręcznym człowiekiem, który umie wykorzystywać sprzyjające okoliczności i zawsze nosi maskę – czy to gnuśnego, apatycznego kawalera, czy szlachetnego rycerza. A właśnie, maska Zorro. Choć wszyscy znamy ją jako śmiechu wart pasek materiału z otworami na oczy, autor „Przekleństwa Capistrano” opisał ją jako chustę zasłaniającą całą twarz. To bardzo ważny szczegół, gdyż – bądźmy poważni – gdyby wyglądała ona tak jak na filmach, mało kto dałby się oszukać co do tożsamości bohatera. Powiem więcej, nikt nie dałby się zwieść. Niewiele to lepsze niż okulary Clarka Kenta, w którym nikt nie poznawał Supermana. Natomiast chusta z otworami na oczy, przesłaniająca całą twarz, to co innego. Tutaj można uwierzyć, że nawet najbliżsi nie poznają don Diega w takim przebraniu.

„Przekleństwo Capistrano” rozpoczęło całą serię filmowych adaptacji legendy Zorro i pośrednio zrodziło cała masę bohaterów, których działalność opierała się na podwójnej tożsamości. Oni wszyscy są jego spadkobiercami, od wspominanego tu już Supermana do He-Mana, który jako książę Adam był niemal zwierciadlanym odbiciem don Diego Vegi – tchórz, niedorajda, ogólne pośmiewisko, całkowita antyteza dzielnego superbohatera z mieczem. Najwięcej jednak było adaptacji filmowych samej opowieści McCulleya lub też jej przeróbek. Zorro ma dziś na całym świecie dziesiątki twarzy, w tym twarze najpopularniejszych aktorów, doczekał się też licznych wersji animowanych i komiksowych. Istnieje też powieść o innym Zorro, dużo wcześniejszym, pretendującym do miana pierwowzoru dzielnego rozbójnika z Meksyku. O niej jednak może opowiem następnym razem.

Książka Johnstona McCulleya „Zorro” została wydana w Polsce w taniej serii dola młodzieży. Warto ją przeczytać, gdy jest się wielbicielem rycerza w masce. A któż nim nie jest?

Luiza „Eviva” Dobrzyńska

Ocena: 3/5

Tytuł: „Zorro”

Autor: Johnstone McCulley

Język oryginału: angielski

Okładka: miękka

Rok wydania polskiego: 1997

Wydawnictwo: Siedmioróg

About the author
Technik MD, czyli maniakalno-depresyjny. Histeryczna miłośniczka kotów, Star Treka i książek. Na co dzień pracuje z dziećmi, nic więc dziwnego, że zamiast starzeć się z godnością dziecinnieje coraz bardziej. Główna wada: pisze. Główna zaleta: może pisać na dowolny temat...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *