Źli ludzie nie podróżują

O, jak dobrze byłoby dla niektórych ludzi, gdyby mogli uciec od siebie samych! Teraz sami się dręczą, drażnią, deprawują, straszą. Cóż pomoże wyprawa zamorska czy przeprowadzka do innego miasta? Jeżeli chcesz umknąć przed tym, co cię gnębi, trzeba ci być innym, nie gdzie indziej.

(Seneka, Listy moralne do Lucyliusza)

pisane słońcem 2Jest taka przypowieść, prawdopodobnie pochodzi z którejś z pięknych książek Anthony’ego de Mello – hinduskiego jezuity, mistyka – a brzmi ona mniej więcej tak: Uczniowie mówili, że jeden z ich towarzyszy był w podróży, wrócił i zupełnie się nie zmienił, nie naprawił. Mistrz śmiał się: Ale w jaki sposób miał się zmienić? Wszak siebie zabrał w tę wędrówkę. Podobnie odpowiada też Sokrates zadane przez kogoś pytanie: Czemuż dziwisz się, że podróże zupełnie ci nie pomogły, skoro siebie obwozisz wkoło? Gnębi cię ta sama rzecz, która cię wygnała.

Trudno jednak zgodzić się z cytowanymi wyżej myślami bez protestów. Siedząc na izraelskiej pustyni w zimną noc, popijając zaparzoną przez Beduinów miętową herbatę i patrząc na księżyc, jakoś inaczej spogląda się też na rzeczywistość. W małej lokalnej knajpce pod Lizboną, gdzie zagadują sympatyczni miejscowi, już część spraw zaczyna się postrzegać ich oczami – przez pryzmat spotkań z ludźmi. Stajemy się wtedy trochę tymi ludźmi spotykanymi w drodze, więc w jakiś sposób się zmieniamy. W podróży nie sposób czasem uniknąć wygłaszania głośno lub tylko w myślach czy w notesie uniwersalnych tez, stawiania diagnoz czy wręcz moralizowania. Jednak wypisywanie prawd uniwersalnych może stać się pełną patetycznego kiczu pułapką, śmieszną i naiwną. Nie każdy może być przecież Anthonym de Mello, szybciej można się stać Paulem Coelho – tym popkulturowym, branym w nawias pobłażliwej ironii. Sama dużo podróżuję – choć na pewno nie tak daleko i nie tak intensywnie, jak autor opisywanej dalej książki – więc rozumiem myśli kłębiące się w głowie podczas tak długich wojaży, jakieś przebłyski ogólnych prawd; rozumiem chęć odnotowania wniosków, często bardzo radykalnych, które nasuwają się, gdy jesteśmy w drodze. Zazwyczaj jednak to, co w danym momencie wydaje nam się tak ważne i o czym na pewno powinniśmy pamiętać, już wygłaszane nieco ex cathedra bywa śmiesznawe, patetyczne i naiwne. Czasem i mnie trudno się powstrzymać przed wypisywaniem takich zdań, o czym świadczy chociażby tytuł tego tekstu.

pisane słońcem 1Maciek Roszkowski – autor książki Pisane słońcem jest zapalonym podróżnikiem po krajach Azji. Podróżnikiem, nie turystą. Sypia bowiem u miejscowych, zajada lokalne potrawy na nieopisanych w przewodnikach bazarach, słucha opowieści ludzi i zapuszcza się w nieodwiedzane przez Europejczyków zakątki. Ma otwartą głowę, jest – albo bywa – wegetarianinem, medytuje i – jak wynika z lektury – ma dość buddyjskie podejście do świata. Opowiada przy tym z wielkim zapałem. „Opowiada” to słowo klucz tej książki, niekoniecznie w sensie pozytywnym. Tekst skonstruowany jest w taki sposób, że wydaje się, iż luźne notatki, nakreślane dla pamięci przez Maćka Roszkowskiego w chińskim pociągu czy w tokijskiej kawiarni, zostały wydane bez poprawek i korekty. Oczywiście, czy faktycznie są to notatki pisane na gorąco, trudno powiedzieć, ale na takie wyglądają. Język Maćka przypomina język mówiony, bo niestety, roi się tam od błędów typowych dla tego rodzaju komunikacji, czyli m.in. anakolutów. Jak informuje Słownik terminów literackich, anakolut to „konstrukcja składniowa niezgodna z ogólnie przyjętymi normami poprawności, powstała wskutek rozchwiania więzi syntaktycznych między kolejnymi członami zdania” – konstrukcja bardzo częsta w mowie potocznej. Czyli, mówiąc prościej, jest to zaburzenie logiki w zdaniu, np. Wychodząc z domu, drzwi trzasnęły lub, żeby podkreślić makabryczniejszym przykładem: Sprzedajemy rękawiczki dla dzieci bez palców. Zdania tego typu, błędne, choć w mowie potocznej jeszcze jakoś tolerowane, są absolutnie niedopuszczalne w tekście, a co dopiero w tekście literackim! Być może największa nagana należy się tu Katarzynie Szajowskiej, która widnieje w książce jako redaktorka i korektorka. Wydaje się jednak, że Szajowska nie miała jej w rękach. W druku pozostawiono błędy trudne do przeoczenia: niepoprawnie postawione przecinki czy chociażby nagminne pisanie ciężko zamiast trudno. Być może korektorka nie wie, że nie mówi się ciężko ocenić, ale trudno ocenić. Tak samo, jak nie można powiedzieć osobiście doświadczyłem, ani totalne bezdroża. A można doświadczyć nieosobiście? Albo są jakieś bezdroża nietotalne? W obrębie jednego zdania autor miesza też czasy i liczby. Raz pisze w liczbie mnogiej, raz pojedynczej, używa czasu teraźniejszego na zmianę z przeszłym i nie jest to podparte logiką czy budową tekstu. Podobnie użycie formy spytaliśmy razem z tatą oznacza, że były tam trzy osoby, a nie, jak sądzi autor i korektorka: Maciek i jego tata.

Zagadkowy jest też adresat tej pozycji. Choć prawdopodobnie należę do odbiorców, ponieważ medytacja, filozofia buddyjska, a przede wszystkim otwarta głowa i chęć poznawania innych ludzi i kultur to również bliskie mi sprawy, to jednak miałam dość spory kłopot z lekturą. Do kogo ta książka jest skierowana? Jeśli do zapalonych podróżników – takich jak autor – to wiele zapisanych myśli jest niepotrzebnych, infantylnych i drażniących dydaktyzmem. Jednak w rozdziale zatytułowanym W ramach zakończenia Roszkowski zapisuje kilka rad dla przyszłych podróżników, tych, którzy chcieliby coś odkryć zamiast siedzieć przy hotelowym basenie w jednym z turystycznych gett. Celem jest więc zachęta do podróży.

Wiele jest tu mimo wszystko pięknych fragmentów i poetyckich metafor. Świetne są rozdziały o dżungli, japońskich kogutach, o rozmowach przy kuchennym stole w Kirgistanie, impresje o relacjach międzyludzkich, o podróżowaniu w głąb siebie i samoświadomości. Właściwie od rozdziału o azjatyckich duchach robi się coraz lepiej i ciekawiej. Maciek stara się patrzeć na odwiedzane państwa z innej, nieoczywistej perspektywy. Zmienia punkty widzenia. Zbyt dużo jest tu czasem autorefleksji, zbyt mało wrażeń i opisów miejsc. Niektóre opowieści są tylko nakreślone i nic z nich nie wynika, a można by je rozpisać na długi, kipiący wrażeniami, smakami i kolorami rozdział. Często brakuje również wprowadzenia w sytuacje, przedstawienia bohaterów. Wiele swoich przygód Roszkowski opisuje tak, jakby podróżował sam, po czym nagle, jak Filip z konopi, pojawia się przyjaciel czy towarzysz wędrówki. Dlatego wiele rzeczy trzeba dobudowywać własną wyobraźnią, co nie jest najprostszym zadaniem, jeśli nigdy nie byliśmy w Malezji czy Laosie.

Piękne są bardzo liczne zdjęcia, które zdobią opowieść młodego podróżnika i jego słoneczny lot po kolejnych państwach, do których zabiera czytelnika.

Największą zaletą książki Maćka Roszkowskiego są bijące z każdej strony szczerość, zapał, radość podróżowania i dobre nastawienie do ludzi, których spotyka. Właściwie zdecydowana większość tekstów w tej książce jest o tym, co się stało, kiedy za moim otwartym umysłem i sercem uleciała dusza – kończy swoją opowieść Maciek. Kończy? Niesamowite, ile musi mieć jeszcze wspomnień do opowiedzenia.

Karolina Przystupa

About the author
Karolina Przystupa
Rocznik 1993. Studentka Reżyserii na Akademii Sztuk Teatralnych im. Stanisława Wyspiańskiego w Krakowie. Filii we Wrocławiu, absolwentka Filologii Polskiej na Uniwersytecie Wrocławskim. Interesuje się korespondencją sztuk, trenuje taniec współczesny, słucha jazzu i pije dużo herbaty. W teatrze poszukuje Piękna, dlatego studiuje na Wydziale Lalkarskim.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *