Zdrada ma kolor czerwony

To dziwne uczucie wsączało się w jej serce i umysł powolutku, złowieszczo i podstępnie. Nie, żeby była jakoś szczególnie podejrzliwa. Po prostu coś ją dręczyło. Jak komar, który lata nad głową tuż przed zaśnięciem. Myślisz, cholera, niechby już ukąsił i poleciał, byleby tylko skończyło się to jego bzykanie. Ale nie! On nadal lata i bzyczy, bzyczy i lata, a ty nie możesz zasnąć! Właśnie takie coś od dłuższego czasu nie dawało jej spokoju.  Takie drobne syndromki, znaczki, zajawki.  Nic nie mogła zrobić. Jedynie tylko czekać  i obserwować. Więc czekała i obserwowała, choć krew w niej wrzała jak lawa w wulkanie tuż przed erupcją.

*   *    *
Mateusza poznała na imprezie u koleżanki. Było upalne lato, kompletny brak opadów, wymarzony wieczór na gardenparty. Koleżanka dysponowała  takim właśnie gardenem i korzystając z okazji, że starsi wyjechali na weekend, zorganizowała  balangę. Miało to kilka niezaprzeczalnych zalet. Chałupa pozostawała nietknięta. Jeśli komuś zaszkodziły przekąski, gospodyni nie musiała przejmować się, że osobnik zanieczyści jej parkiet lub sypialnię rodziców. Całą noc było ciepło, więc kto nie wytrzymywał trudów związanych z nawiązaniem i utrzymaniem kontaktów towarzyskich, mógł zlec na soczystej murawie i utonąć w objęciach Morfeusza, by spać do woli, o ile ktoś na niego nie wdepnął.

Drzewa szumiały w powiewach leciutkiego wiatru, jaśmin i róże pachniały oszałamiająco, kiedy pojawił się ON. Ubrany na czarno, z płową czupryną i zielonymi oczami, co oczywiście można było dostrzec dopiero w świetle i to słonecznym, a nie księżycowym. Jego entree wzbudziło sensację wśród damskiej części imprezowiczów. Natychmiast został osaczony przez wianuszek wielbicielek. I widać było, że nie czuje się zażenowany i nie przeszkadza mu to zbytnio. Rzucając powłóczyste spojrzenia i odrzucając wdzięcznym ruchem blond czuprynę, która spadała mu na oczy i utrudniała ową powłóczystość, brylował wśród wpatrzonych w niego z uwielbieniem dziewcząt.

     Kaśka obrzuciła całą tę scenę wcale nie powłóczystym spojrzeniem, a wręcz ktoś mógłby powiedzieć, że spojrzała na to z obrzydzeniem i powróciła do dyskusji z prawie trzeźwym kolegą, znajomym jeszcze z liceum. Problem, który właśnie roztrząsali, był bowiem ważki i dotyczył problemów egzystencjalnych. Kolega Marcin udowadniał jej, jakimż to dobrodziejstwem dla ludzkości są komputery oraz inne tego typu urządzenia, jak komórki, laptopy, i-pody iGPS-y itp. Ona natomiast starała mu się udowodnić, że ludzkość karłowacieje przez nieużywanie własnych rąk i nóg, nie mówiąc już o umyśle. Broniąc tej tezy, broniła także siebie. Jako jedyna we wszechświecie nie opanowała podstawowych czynności operacyjnych ani na komputerze, ani na komórce, nie mówiąc już o bardziej skomplikowanych.  Wydawało jej się, że zdołała przekonać  Marcina, ale niestety okazało się, że to, iż milczy, wcale nie jest wyrazem aprobaty jej stanowiska i poglądów, a raczej wynikiem wypitych w czasie gorącej dyskusji drinków. Głowa jej interlokutora opadła dość swobodnie na oparcie ławki, a z jego ust, dotychczas ferujących bardzo mądre argumenty na rzecz komputeryzacji społeczeństwa, dobiegło dość głośne chrapanie.
– Koniec mądrej dyskusji? – rozległo się ironiczne pytanie za jej plecami.
Odwróciła się z niejakim trudem, bo ona również każdy swój argument opijała łykiem bądź dwoma wina. Za nią stał ….  boski żigolo, like an angel? Młodzieniec odrzucił wypracowanym ruchem grzywę i to przywróciło Kaście przytomność.
–  A operacja Market Garden  zakończona niepowodzeniem? – odszczeknęła mu, mając nadzieję, że zrozumie, dlaczego użyła  terminu z drugiej wojny światowej oznaczającego porażkę aliantów.. Garden – bo, wiadomo, są w ogrodzie, market – bo mógł wybierać wśród kobitek, jak w towarach w sklepie.
– Nie powiedziałbym – zaśmiał się uroczo.
– A co powiedziałbyś? – znowu odwarknęła, gramoląc się niezdarnie z ławki.
– Że za dużo wypiłaś – złapał ją za łokieć i ustawił do pionu.
– Moja morda, moje buraczki – odpowiedziała pozornie bez związku, odwróciła się i majestatycznie (taką przynajmniej miała nadzieję) pożeglowała w stronę gospodyni.
Tego wieczora jeszcze kilkukrotnie wpadali na siebie, w końcu ogród Marty to nie dżungla amazońska i zawsze kończyło się to złośliwościami, przynajmniej ze strony Kaśki.

Przez kilka dni, tuż przed zaśnięciem, Katarzynie pojawiał się pod powiekami obraz faceta, który wystudiowanym ruchem odrzuca z oczu grzywkę. Trochę ją to śmieszyło, ale też wywoływało leciutki, ale bardzo przyjemny skurcz żołądka. Potem, z czasem, obraz zaczął blednąć i coraz rzadziej pojawiała się jej  ta przystojna twarz. A po dwóch tygodniach dostała maila.

Cześć Kasiu,
trochę trwało, zanim zdobyłem Twojego prywatnego maila, ale w końcu udało się. Telefonu nikt nie chciał mi podać – masz fajnych przyjaciół, którzy bronią Twojej prywatności. Wiem, że nasze pierwsze spotkanie nie było zbyt udane, ale myślę, że moglibyśmy kontynuować tę znajomość. Zauroczyło mnie Twoje złośliwe poczucie humoru i błysk w oku. Myślę, że chyba dobrze byśmy się dogadywali. Jeśli dasz mi szansę i odrzucisz pozory, zobaczysz, że jestem całkiem fajnym facetem.
Pozdrawiam, Mateusz

Przeanalizowała list. Nikt nie podał mu telefonu, ale to raczej nie ze względu na ochronę prywatności, ale z zazdrości. Zapewne zwrócił się o kontakt do jej koleżanek. Maila podały mu, bo sądziły, że i tak debilka nie przeczyta, bo na pewno coś skopała jak zwykle. Spotkanie rzeczywiście nie było udane. Potraktowała go jak zadufanego dupka. Poczucie humoru? Błysk w Oku? To go zauroczyło? Raczej obcisła bluzka i głęboki dekolt, ale niech tam. Co jej szkodzi. Odpisała i wysłała. Miała tylko nadzieję, że wszystkie czynności wykonała poprawnie i on otrzyma odpowiedź.

Po wymianie kilku maili umówili się na spotkanie. Kino, kawiarnia i spacer w księżycową jasną noc – jak w słowach starej piosenki – były absolutnie romantyczne, rewelacyjne i boskie. Pomijając fakt, że bukiecik niebieskich kwiatków, które dostała na wstępie, pod koniec wyglądał jak zdechła i na dodatek rozdeptana żaba, która wkroczyła już w fazę gnicia. Taki efekt dało połączenie błękitu z zielenią.  W końcu był środek upalnego lata i nie trzeba być geniuszem, żeby się domyślić, że rośliny w tych warunkach padną bez wody po trzydziestu minutach. Ale niech tam! Liczą się intencje. Po tej pierwszej randce Kaśka nie potrafiła sprecyzować swoich uczuć. Po pierwsze Mateusz okazał się być inteligenty i dowcipny, ale jednocześnie arogancki i zadufany. Po drugie stworzył wizerunek playboya, a tymczasem w czasie ich spotkania nie próbował lubieżnych zbliżeń, mało tego, nie próbował żadnych zbliżeń. Ani przez milisekundę żadna część ich ciała nie zetknęła się. Nie, żeby mu to ułatwiała. Nawet w kinie odsuwała się na przeciwną stronę, tak aby ich ramiona nie miały okazji do kontaktu. Po trzecie zauroczył ją całkowicie, ale jakaś jej część pozostała najeżona i nieufna. Dlatego i tylko dlatego zgodziła się na kolejne spotkanie. Pragnęła bowiem sprecyzować swoje odczucia, żeby po latach nie pluć sobie w brodę, że miała w ręku złoty róg, a ostał jej się ino sznur. Na trzeciej bodajże randce schwyciła byka za rogi.
– Wyjaśnij mi – zaczęła poważnie między jednym a drugim łykiem czerwonego wina – dlaczego właściwie spotykasz się ze mną? Przecież otaczają cię cały czas tabuny dziewczyn?
Mateusz najpierw zakrztusił się białym winem, które wdzięcznie sączył, a potem zaczerpnął głęboko powietrza.
– Dlaczego? – zaczął i położył po raz pierwszy rękę na jej dłoni. – pomijając fakt, że jesteś śliczna, inteligentna, bystra i dowcipna? To nie wiem.
Kaśka rzeczywiście była bystra i wydedukowała, że 90% adoratorek Mateusza jest od niej ładniejszych, a jeśli chodzi o inteligencję i dowcip też by się trochę znalazło. Kłamie, ale dlaczego? Trudno wyczuć, ale mówi TAKIE rzeczy, że aż przyjemnie w nie wierzyć. Cofnęła rękę i przywróciła dystans.
Kolejne spotkania były równie romantyczne i równie aseksualne. Aż zaczęła się denerwować. Może z nią jest coś nie w porządku? Poza tym pierwszym  dotykiem dłoni nie nastąpił ciąg dalszy. Oczywiście oburzona, ukróciłaby to natychmiast, ale żeby mieć co ukrócać, muszą być podejmowane jakieś próby. A prób nie było. Ale przecież nadal się z nią umawiał.

Spotykali się dość regularnie, raz, dwa razy w tygodniu. Wystarczająco rzadko, żeby się sobą nie znudzić i  żeby zaczynała za nim tęsknić.
Pod koniec lata, czyli po miesiącu ich dziwnego związku, nastąpił przełom. Kaśka była już lekko zdesperowana. Nie była nimfomanką, ale też nie należała do zakonu. To, że Mateusz nie podjął żadnej próby zdobycia jej, sprawiło, że sama miała ochotę rzucić się na niego. Na szczęście nie doszło do tego, bo plułaby na swoje odbicie w lustrze co najmniej przez kolejnych pięć lat. Podczas spaceru złapał ich deszcz. Jej letnia, cienka sukienka przemokła w ciągu piętnastu sekund, zaczęła dygotać z zimna, więc Mateusz, jak prawdziwy dżentelmen, ściągnął marynarkę i otulił nią dziewczynę. W dalszej trosce o jej zdrowie przytulił ją do siebie mocno i grzał własnym ciałem.  Kiedy później zaczął ją wreszcie całować, była tak rozgrzana i napalona oczekiwaniem, że gdyby nie to, iż zdołała zachować resztki rozsądku, bo byli w miejscu publicznym, zgwałciłaby go nie bacząc jak bardzo zepsuje swój image w jego oczach. Nastąpiło to tydzień później i nie było tak fantastyczne i wyjątkowe, jak w jej marzeniach. Ale też nie mogła narzekać.

Związek rozwijał się spokojnie. W połowie ostatniego roku studiów stwierdziła, że mogliby wreszcie razem zamieszkać. Nie chciała widywać go tylko raz, dwa razy w tygodniu. Zawsze zastanawiało ją, co robi w pozostałe wieczory. Mateusz stawił opór. Delikatny, ale jednak.
Malutka kawalerka na Żoliborzu nie była szczytem marzeń, ale Kasia postanowiła, że uwije tu dla nich dwojga prawdziwe gniazdko. Szalała z zakupami i w krótkim czasie udało jej się wydać wszystkie zaoszczędzone dotychczas pieniądze. Korzystając z tego, że Mateusz musiał wyjechać na kilka dni w delegację, sprowadziła mamę wraz z przenośną maszyną do szycia i zagoniła ją do pracy nad zasłonami, kapą na łóżko i pokrowcem na bardzo wygodny, ale zniszczony fotel. Wcześniej nabyła chyba kilometr grubej tkaniny w kolorze ciemnego burgunda. Mama posłusznie przycinała, kroiła i szyła, a kiedy wreszcie zawiesiły i położyły wszystko, co przygotowała, obie, mimo zmęczenia,  wpadły w zachwyt. Kiedy zaświeciła lampkę, pokój stał się ciepły i przytulny, jak domowe kapcie.

Kasia z niecierpliwością czekała na powrót Mateusz. Przygotowała kolację, zapaliła nawet świece dla lepszego efektu i siedziała. Mateusz wszedł i oniemiał.
– O kurwa – wyszeptał i stanął jak zamurowany.
Spodziewała się, że będzie zaskoczony, ale nie, że aż tak. Podniosła się z krzesełka, spojrzała w jego zielone oczy i czekała aż go odmuruje i będzie zdolny do dalszych komentarzy.
– Zdejmij natychmiast te wszystkie szmaty!– wysyczał, kiedy już był zdolny mówić.
– Co?
– Albo to zniknie, albo ja zniknę! – warknął na nią.
– Nic nie rozumiem – szepnęła płaczliwie. Jego gwałtowna napaść tak ją zaskoczyła, że zapomniała języka w gębie.
Mateusz zorientował się, że przesadził z reakcją i wyciągnął ręce do Kaśki.
– Kochanie – przemówił spokojnie i łagodnie jakby mówił do upośledzonego dziecka – musisz to wszystko pozdejmować. Nienawidzę czerwonego koloru. Bolą mnie od tego zęby i wątroba. Dostaję świra. Rozumiesz?
Faktycznie, Kaśka dopiero teraz uzmysłowiła sobie, że przez cały okres ich znajomości nie widziała go ani razu w czymś czerwonym. Nigdy nie dostała od niego czerwonego kwiatka. Nawet nie pił czerwonego wina, tylko białe. I zawsze skrytykował, jeśli ona założyła coś w tym kolorze. Zrobiła w myślach błyskawiczny przegląd szafy i stwierdziła, że przez półtora roku zdążyła się pozbyć wszystkiego, co było czerwone.
– Ale to burgund, nie czerwień – próbowała jeszcze bronić nowego wyposażenia.
– Kasiu… – powiedział tylko cichutko i już wiedziała, że wszystko powędruje do zsypu.
Powędrowało do mamy, która chętnie oddała swoje brązowo- beżowe zasłony, takąż kapę i koc, który posłużył za przykrycie fotela.

To był pierwszy zgrzyt w ich wspólnym pożyciu. To znaczy pierwszy, na który Kasia zwróciła uwagę. Bo przecież nie będzie kruszyć kopii o to, że Mateusz dłużej siedzi w biurze niż pozostali. Albo, że jeździ do chorej babci, żeby jej pomagać. A potem bywa tak zmęczony, że nawet nie ma ochoty ….. poczytać w łóżku. Ale komar zaczął bzykać przed zaśnięciem. Na razie tylko troszeczkę. Była zaabsorbowana przede wszystkim pisaniem i obroną pracy licencjackiej. Nie miała więc nic przeciwko, żeby Mateusz urywał się na wieczory z kolegami, bo ona miała wtedy święty spokój i mogła skupić się na pisaniu, a nie na gotowaniu obiadokolacji. W końcu obroniła się, odetchnęła z ulgą, magisterkę przełożyła na bliżej nieokreśloną przyszłość i zaczęła myśleć.

Byli jak stare małżeństwo. Rutyna. Ona gotowała, prała, sprzątała. On, od czasu do czasu, nie za często, przynosił jej kwiaty lub czekoladki. Sypiali ze sobą, ale częściej to ona była stroną, która wykazywała inicjatywę. On raczej pozwalał się wielbić. W tygodniu zjadali razem późny obiad. Potem ona zasiadała z książką w fotelu, a on z laptopem przy stole. Czasem popatrywała na niego i widziała błąkający się na jego ustach tajemniczy półuśmiech. Zastanawiało ją, co go tak cieszy. Nigdy nie mówił, co robi przez tyle czasu. Stukał w klawisze, a ona była szczęśliwa, że jest i że może na niego patrzeć. Czasami odkładała książkę i podchodziła do niego, żeby się przytulić. On, widząc ją wstającą z fotel, wykonywał kilka gwałtownych kliknięć, a potem łaskawie czekał, aż przestanie go głaskać. I znowu wracał do klikania.

Kolejny piątek spędzała samotnie i sama była temu winna. Usiadła w fotelu, podkuliła nogi i pogryzała końcówkę długopisu, analizując dlaczego są razem.Nie padła przed nim na kolana, więc stanowiła wyzwanie. Była wobec niego złośliwa i dokuczliwa. Czyli jako jedyna okazała się odporna  i tym go przyciągnęła. Mateusz nie mógł znieść, że jakaś kobieta jest niewrażliwa na jego wdzięki. Musiał ten stan rzeczy zmienić. On sam też opracował odpowiednią w jej przypadku strategię. Nie był nachalny, a wręcz odwrotnie. Wykazał się wyjątkową powściągliwością, co w jej przypadku przyniosło zamierzony efekt. Potem wszystko potoczyło się siłą rozpędu. Ale role się odwróciły. Teraz ona zabiegała o jego względy, wielbiła go i była podnóżkiem.
Dlaczego Mateusz został z nią i nawet zamieszkał? Tu poszło już łatwiej. Kiedy postanowiła nie ukrywać przed sobą prawdy i była do bólu szczera, analiza szła błyskawicznie. Bo było mu tak wygodniej. Starzy przestali się go czepiać, że marnuje czas na bezowocne a wręcz szkodliwe związki. Kaśka mogła być materiałem na żonę i ewentualnie matkę dzieci. Ona sama, wielbiąc bóstwo, miała przesłonę na oczach i nie dostrzegała pęknięć i rys w wizerunku owego bóstwa. A bóstwo wykorzystywało to bałwochwalcze uwielbienie.

Katarzyna poczuła rodzący się w środku gniew, który pęczniał, rósł i dojrzewał im bardziej zagłębiała się w autoanalizę. Tylko ona pielęgnowała uczucie jak paprotkę na parapecie. Podlewała, dokarmiała i ogrzewała.  Tylko ona inwestowała w ich wspólne mieszkanie, w związku z tym stan jej oszczędności wynosił okrągłe zero. Mateusz kupił jedynie lampkę do pracy z laptopem. No właśnie! Zerknęła na zamknięte, płaskie pudło leżące na stole. Wzdrygnęła się, bo czarny kolor urządzenia skojarzył jej się z trumną. Biła się z myślami, ale w końcu podeszła do stołu i otworzyła. Czuła się głupio. Jakby miała zamiar przejrzeć jego prywatne listy. Ale z listami poszłoby łatwiej. Otworzyć kopertę, wyciągnąć kartkę, przeczytać. Żałowała, że jest komputerowym analfabetą Na ekranie wyświetliły jej się kolorowe ikonki, ale tylko kilka z nich udało jej się otworzyć. Pokazały wnętrze, a wraz z nim tasiemcowe tabelki i wykresy ewidentnie związane z pracą. Reszta pozostała dla niej tajemnicą.

Usłyszała chrobot klucza w zamku i pospiesznie zamknęła laptopa. Dźgnęło ją uczucie wstydu, więc kiedy Mateusz wkroczył do pokoju, zawisła mu na szyi, demonstrując jawnie swoją tęsknotę i w ukryciu skruchę, że grzebała wśród jego plików. Mateusz tylko przez chwilę pozwalał się obściskiwać, po czym odczepił ją od swojego ciała.
– Padam na pysk, Myszko. Wybacz, idę spać.
Myszka została sama na środku pokoju i analizowała zapachy, jakie jej nozdrza zdołały  przez tę krótką chwilę wchłonąć i przekazać do mózgu. Na pewno wychwyciła zapach alkoholu. Ale raczej nie piwa. To było chyba wino. WINO? Na wieczorze z chłopakami w pubie? Do tego dołączyła się nieuchwytna nuta czegoś niepokojącego, zmysłowego, wręcz kobiecego. Damskie perfumy?
– Chyba popadam w paranoję – pomyślała i poszła do łazienki wykąpać się.

Ale ziarno podejrzliwości zostało posiane i zaczęło kiełkować. Komar bzyczał intensywniej. Kaśka nie mogła zasnąć. Kręciła się i wierciła w przeciwieństwie do Mateusza. On spał rozkosznie rozwalony na plecach, pochrapując lekko. Mowa jego ciała była jednoznaczna. Przynajmniej dla Kaśki. Tak spać może facet tylko po wyśmienitym seksie. Całkowicie wyluzowany, zrelaksowany i przekonany o dobrze spełnionym obowiązku. Tylko wobec kogo spełniał ten obowiązek? Bo na pewno nie wobec niej.  Kaśkę dźgnęło mieszane uczucie niepokoju, zazdrości, strachu i gniewu. Dźgnęło i pozostało w niej. Obmyślała plan dotarcia do jądra prawdy, przy czym owo jądro mogło czuć się mocno zagrożone, o ile prawda rzeczywista odbiegała od prawdy wymyślonej i wyśnionej przez nią samą.  Miała się stać Matą Hari i porucznikiem Borewiczem jednocześnie.

Realizację planu rozpoczęła od według niej łatwiejszej części czyli wcielenia się w rolę kobiety-szpiega. Najpierw umówiła się do fryzjera i do kosmetyczki, bo wiadomo, że Mata była kobietą piękną, seksowną i niebezpieczną. Przecierpiała w milczeniu zabiegi depilacji, oczyszczania cery, wycinania skórek, szarpania za włosy przy balejażu i wyszła z gabinetu odmieniona, piękna i zmysłowa. Sprawdziła efekt na kilku męskich osobnikach, którzy napatoczyli się jej w drodze powrotnej do domu i uznała efekt za zadowalający. Następnie wzięła się za kolację, ale przedtem z dna szafy wygrzebała ciekawy rodzaj bielizny. Przepłukała ją szybko w płynie, bo biorąc pod uwagę, kiedy ostatnio była używana, miała prawo zajeżdżać nieco stęchlizną. Desu było takie cieniuchne, że miała nadzieję, iż zdąży wyschnąć na kaloryferze.

Mateusz wrócił wyjątkowo jak na niego wcześnie, bo już koło siódmej. Zaskoczył go nieco widok stołu zastawionego jak na wigilię, spanikowany przeleciał w myślach wszystkie ważne daty i odetchnął z ulgą, że nie zapomniał jednak o żadnej rocznicy, imieninach czy urodzinach. Kasia w uroczym peniuarze rozpraszała nieco jego zmysły, ale ponieważ równie mocno intrygował go widok stołu, skorzystał z zaproszenia i najpierw zasiadł do jedzenia, słusznie dedukując, że dziewczyna w takim stroju nie może się nigdzie wybierać i poczeka. Poczekała, a jakże. Deser, co przyznał sam Mateusz, był wyśmienity i smakował jak rzadko kiedy.  Nazajutrz Kasia zrobiła powtórkę, ale entuzjazm Mateusza znacznie osłabł. Na trzeci dzień nawet nie próbowała takich zabiegów. Wszystko wróciło do normy. W piątek zadzwonił do niej z pracy, że znowu umówił się z chłopakami i wróci bardzo późno. Katarzyna była na to przygotowana. Ona również wykonała telefon i wkrótce zjawiła się u niej Małgosia. Małgosia była koleżanką z firmy, w której Kasia pracowała jako sekretarka. Była duża, łagodna, spokojna jak żyrafa i była genialnym informatykiem. Polubiły się od pierwszego spojrzenia, a zaprzyjaźniły za sprawą sprzętów biurowych. Skomplikowane urządzenia w postać kserokopiarki, faksu i telefonu z masą przycisków  napawały Kaśkę przerażeniem, ale z pomocą Małgosi zdołała je ujarzmić i w większości przypadków stosowały się do jej woli. Ale bywały okresy, kiedy wyrywały się spod kontroli i brykały jak młode źrebaki po łące. W takich chwilach Kaśka rezygnowała z dumy i prosiła o pomoc Małgorzatę. W jej obecności błyskawicznie znikały wszelkie usterki i sprzęty działały bez zarzutu. Małgosia nigdy się nie niecierpliwiła i po raz trzydziesty trzeci spokojnie tłumaczyła rzeczy oczywiste. Zasłużyła tym na dozgonną wdzięczność i przyjaźń Kasi. A właśnie tej przyjaźni była złakniona jak kania dżdżu. Inni pracownicy biurowi traktowali ją jak powietrze, ignorowali towarzysko i niekiedy tylko korzystali z jej służbowych usług. Kasia dostrzegła i doceniła ukryte zalety swojej koleżanki i postanowiła, że nie mogą leżeć odłogiem. Z użyciem niewielkiego podstępu poznała Małgorzatę z Maćkiem,  swoim kolegą z liceum, który był równie wysoki, równie inteligentny i równie miły jak ona. I równie samotny. Oboje przypadli sobie do gustu i od tej pory dwie żyrafy łagodnie kołysały się obok siebie spacerując po warszawskim Bemowie.

Małgosia uważnie i nie przerywając wysłuchała swojej przyjaciółki i jej rozterek. Potem wykonała telefon do Maćka informując go, że wróci późno, bo sprawa okazała się znacznie poważniejsza niż pierwotnie myślała. Wypiła spory łyk wina dla nabrania sił i przytłumienia uczucia, że jednak postępuje mało etycznie, przetarła zabrudzone okulary i sięgnęła po laptopa. Dla średniej klasy informatyka przełamanie Mateuszowych zabezpieczeń nie byłoby specjalnie trudne, a Małgosia była informatykiem z najwyższej półki. W mig dobrała się do jego skrzynki mailowej i oczom zdruzgotanej Kaśki zaczęły jawić się wiadomości pełne wyuzdanych treści. Od niego i do niego. Małgosia usiłowała pocieszyć swoją przyjaciółkę i sugerowała drobne zboczenie, które pod koniec pierwszej butelki wina zyskało nawet swoją własną nazwę. Erotyczna grafomania. Maile Mateusza opisywały szczegółowo, co zrobi adresatce, jak się spotkają, ale zawierały taką ilość błędów i niefortunnych sformułowań, że w połowie drugiej butelki obie spiskowczynie zaśmiewały się do łez. Odpowiedzi były utrzymane w podobnym tonie i na podobnym poziomie. Tuż przed wyjściem Małgosia uścisnęła serdecznie Kasię i stwierdziła kategorycznie, że nie ma się czym przejmować. To, że Mateusz uprawia seks przez komputer, nie oznacza, że uprawia go też w realu. A wręcz przeciwnie – prawdopodobnie spełnia się w swoich erotycznych dziełach mailowych i w związku z tym w rzeczywistości nie ma takich potrzeb. Po drugiej butelce Kasia uwierzyła przyjaciółce. Nazajutrz rano ponownie zaczęła wątpić. Tym bardziej, że po weekendzie Mateusz oznajmił jej, że wyjeżdża na czterodniowe szkolenie. A właśnie w trakcie tych czterech dni wypadały jego urodziny, które zamierzała uczcić bardzo niecodziennie i już nawet zaczęła pewne przygotowania. Czczenie jego urodzin przed lub po terminie wydało jej się bez sensu, a na dodatek im dłużej myślała nad prezentem,  jaki dla niego chciała przygotować, tym bardziej wydawał jej się głupi, żenujący i uwłaczający kobiecej godności. Taniec na rurze przy muzyce z MP3 w blasku tortowych świeczek? Śmieszne i poniżej jej poziomu. Albo powyżej, co kto woli. Poza tym ta  wyjazdowa impreza wydała się Kaśce ciut przydługa, ale uświadomiła sobie, że nie ma do kogo zadzwonić, żeby się upewnić co do prawdziwości jego słów. Została skutecznie odseparowana od reszty pracowników firmy, w której był zatrudniony. Nie pokazując po sobie niepokoju i zazdrości pomogła mu się spakować, dała buzi i wypchnęła za próg z zapewnieniem, że już tęskni i czeka.

Dwie noce spędzone samotnie w sporym, dwuosobowym łożu upłynęły jej na rozpatrywaniu przeróżnych, przerażających wizji. Mateusz w lubieżnych uściskach słodkiej blondynki, Mateusz w objęciach drapieżnej rudej, Mateusz w splotach z namiętną brunetką. W sobotę miała serdecznie dość samotności i coraz gorszych wizji i zaprosiła Małgosię z Maćkiem.
– Jesteś całkowicie szurnięta – zapewnił ją stanowczo Maciek. – Faceta zmuszają do wyjazdu na tyle czasu z domu, a ty suponujesz, że on wyjechał tylko w celu łajdactwa.
Maciek mówił to w najlepszej wierze i stosując własną perspektywę. On nigdy nie wyjechałby na tyle czasu z domu, bo nie chciałby zostawiać Małgosi.
– Maciek ma rację, – potwierdziła Małgosia – a ty masz paranoję!

Kasię bardzo podniosła na duchu ich zdecydowana postawa i do niedzieli wieczorem miała całkiem niezły nastrój. Do chwili, kiedy dobrała się do walizki Mateusza, żeby go rozpakować i od razu  posegregować rzeczy do prania.
– Możesz mi powiedzieć, co to jest? – zaatakowała Mateusza, jak tylko wyszedł spod prysznica. Owinięty w biodrach ręcznikiem, z mokrymi włosami, wyglądał bardo apetycznie.
– O czym mówisz, kochanie? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
– A to co?
Stała przed nim z wyciągniętą ręką, a z jej dłoni zwisał prześliczny seterek z szetlandzkiej wełny w kolorze ciemnej cegły.
– Nie wiem, skąd się to u mnie wzięło. Pewnie zapakowałem przez przypadek. To na pewno sweter Piotrka.
Rozciągnęła czerwony blezer jak matador muletę przed bykiem i machała nim wojowniczo.
– Piotrka? Piotrka? – zaczęła wyzywająco, ale po chwili spuściła z tonu. – Jakiego Piotrka?
– To mój najlepszy kolega z pracy. Mieliśmy wspólny pokój. Skarbie, niepotrzebnie się denerwujesz. Oddam mu jutro. A teraz chodź do mnie. Strasznie się za tobą stęskniłem.
Czerwony seterek poszedł w zapomnienie w obliczu upojnych chwil, jakie jej zafundował Mateusz. Musiała przyznać, że czasem rozłąka ma cudowny i uzdrawiający wpływ na wzajemne relacje międzyludzkie.

W poniedziałek rano Kasia zapakowała starannie sweter w foliową torebkę. Trochę ją zaniepokoiło, że jego rozmiar dokładnie pasowałby na Mateusza, ale pocieszyła się myślą, że on nigdy, ale to przenigdy nie założyłby czegoś czerwonego na siebie. Sweterek  zniknął z ich mieszkania i zapanował błogi spokój, a wręcz powróciła atmosfera z pierwszych dni znajomości. Kasia, skruszona po swoim ataku, postanowiła bardziej się starać i odrzucić od siebie wszelkie niecne podejrzenia.  Posunęła się nawet do tego, że zaproponowała Mateuszowi, aby urządzić jego  spóźnione urodziny i zaprosić kolegów i koleżanki z pracy.
– Nigdy nie spotykamy się z nimi – powiedziała z wyrzutem. – Odsuwasz mnie na margines swojego życia. Wstydzisz się mnie, czy co?

Po takim dictum Mateuszowi nie pozostało nic innego, jak się zgodzić. Kasia ustaliła liczbę osób i zabrała się za przygotowania. Ze względu na powierzchnię, jaką dysponowali, gości miało być tylko sześcioro. Czterech facetów i dwie dziewczyny. Dwa ciepłe dania, parę sałatek, lody i tort. No i oczywiście wino plus piwo. W sobotni poranek zakończyła przemeblowanie, bo przecież musiała wygospodarować dla każdego miejsce siedzące, doprawiła sałatki, sprawdziła, że ma wystarczającą liczbę talerzy i sztućców i powędrowała do fryzjera na wcześniej umówioną wizytę. Przecież musiała wyglądać jak ludzie, a nawet lepiej, żeby nie przynieść wstydu swojemu ukochanemu. O siedemnastej przyszli pierwsi goście. Zrobiło się lekkie, przyjemne zamieszanie. Zasiedli za stołem. Kasia jak prawdziwa pani domu panowała nad wszystkim i wszystkimi. Podawała ciepłe dania, dokrajała chleba, wymieniała sztućce, donosiła wino i piwo. O osiemnastej była już nieźle zmęczona. O osiemnastej piętnaście rozległ się dzwonek i zjawili się spóźnialscy. Wśród nich – Piotrek. Był wzrostu i postury Kaśki. Czerwonym swetrem, który rzekomo oddał mu Mateusz, mógłby się okręcić dwa razy i jeszcze kawałek zwisałby luzem.
– Zabiję – zasyczała w kuchni szatkując z furią koperek, którym chciała posypać sałatkę. – Zniszczę i zgnoję gnoja. Nie daruję!

Dla uspokojenia zniknęła na chwilę w łazience. Przemyła twarz zimną wodą i próbowała ochłonąć. Zerknęła na swoje oblicze w lustrze i to przywróciło jej odrobinę opanowania. Nie była brzydka, nie była głupia, nie była koślawa. Nie da sobą pomiatać, ani się oszukiwać. Przed oczami miała obraz czerwonego sweterka, w duszy mrok, w sercu pragnienie zemsty, a w myślach modliła się o stalowe nerwy. Poprawiła makijaż, przywołała uśmiech na usta i już całkiem spokojna wyszła ponownie do gości. A może Piotrek ubóstwia luźne swetry i bluzy?

Nie ubóstwiał. W kolejny weekend zabrała się za przegląd swoich letnich rzeczy. Część postanowiła wyrzucić, część wcisnąć na antresolę w przedpokoju. Wciskała, upychała, choć półki zaczęły jej skrzypiąco przypominać, że nie są z gumy a ze sklejki. Żeby wepchnąć ostatnią torbę została zmuszona do drobnej reorganizacji. Wyciągnęła pudełko po butach z nie wiadomo czym w środku, włożyła na wolne miejsce foliową torbę i przycisnęła to wszystko znowu pudłem. Zanim zdążyła zamknąć szafkę, pudełko wyskoczyło na podłogę, spadła pokrywka i ukazało się wnętrze. Kaśka nie była pewna, czy to gniew zabarwił jej świat na czerwono, czy po prostu tak dawał po oczach sweter leżący na środku przedpokoju.
Zeszła z drabinki, włożyła dowód zbrodni do pudełka i ponownie upchnęła je na antresoli.

Kiedy w kolejny piątek Mateusz poinformował ją, że idzie z chłopakami do pubu, miała już prawie gotowy plan. Zawezwała Małgosię, która była jej niezbędna do realizacji.
– Siadaj, słuchaj i nie przerywaj – powiedziała poważnie i wręczyła zaskoczonej przyjaciółce kieliszek z CZERWONYM winem.
– Ten skurwiel mnie zdradza – wyznała i łyknęła spory łyk. – Zapewne robi to regularnie i od dawna, ale ja nabrałam pewności dopiero teraz. Nie przerywaj mi – uniosła dłoń w górę i powstrzymała Małgosię przed próbą wytłumaczenia podejrzanego.
– Wiesz, jak on nie znosi czerwonego koloru? – poczekała na potakujące mruknięcie i kontynuowała.
– No więc ostatnio przytargał do domu CZERWONY sweter, zapewne od wielbicielki.
Kasia opowiedziała ze szczegółami wszystko od momentu znalezienia dowodu w walizce.
– Więc teraz rozumiesz, – chlipała wlewając w siebie kolejny kieliszek wina – że czuję się upokorzona, zdeptana i pałam zemstą?
Małgosia pokiwała głową, powiedziała coś w stylu „nigdy go nie lubiłam” albo „to dupek” i przytuliła przyjaciółkę. Ale poprosiła o szczegółowe wyjaśnienie, dlaczego Kasia uważa ten nieszczęsny sweter za dowód zdrady.
– Każdy, kto zna Mateusza odrobinę dłużej, wiedziałby, że nie znosi czerwonego koloru. To po pierwsze. Po drugie, gdyby to był nieprzemyślany prezent od kogoś z rodziny lub ze znajomych, po prostu podziękowałby pięknie i albo by natychmiast oddał, albo natychmiast wyrzucił. Więc po trzecie wychodzi mi, że musiał być to prezent od jakiejś atrakcyjnej nowej wywłoki, która nie zdążyła się dowiedzieć o Mateuszowej fobii. A on go nie wyrzucił, bo mu jeszcze zależy. Wpakował do torby, bo nie sądził, że rzucę się natychmiast tego samego wieczora na jego walizkę, żeby go oprać. Myślał, że uda mu się go ukryć! A na Piotrka był pięć razy za duży. To chyba było po czwarte.
Małgosia pokiwała głową i przyznała jej rację. Potem przeszły do omawiania planu zemsty. Im więcej wlewały w siebie wina, tym plan wydawał się doskonalszy i bardziej wyrafinowany. Dlatego jego szczegóły obiecały sobie przemyśleć do kolejnego piątku, a z realizacją poczekać jeszcze dłużej.

Sobotni poranek nie zasłużył jeszcze na swoją nazwę. Był bowiem blady świt, kiedy Kaśka otworzyła oczy i uwolniła się wreszcie od koszmaru. We śnie okrywał ją całą czerwony sweter, wielki i luźny jak namiot, ale z sekundy na sekundę zmniejszał się i zmniejszał, żeby w końcu ją dusić wężowym splotem. Odetchnęła z ulgą, otworzyła oczy i wyplątała się z poszewki. Uniosła się na łokciu i spojrzała na Mateusza. Chłopak spał niewinnie i słodko jak małoletnie dziecię. Blond loki nieco przydługich włosów rozsypały mu się po poduszce. Czy zasłużył na karę?
Wiedziała, dlaczego z nim była. Bo zdobył ją, nie zdobywając. Bo był przystojny, uroczy, bo zazdrościły jej koleżanki. Bystry, inteligentny, dowcipny.
Dlaczego on z nią był? Bo tak było wygodnie. Starzy nie truli mu za uszami, że się szlaja. Miał swobodę, ona przecież nigdy nie robiła mu wyrzutów. Był doglądany lepiej niż rasowy koń w stajni. Pranie, sprzątanie, gotowanie, wolne piątkowe wieczory, zresztą każdy inny wieczór też. Wystarczyło, że podał byle jaki powód. Babcia? Babcia miała pewnie między dwadzieścia a trzydzieści lat, nogi po samą szyję, a przyjmowała go otulona tylko w zapach Dolce&Gabbana.
Dwa lata. Dwa lata z klapkami na oczach i uszach. Kurwa. Zawsze wyszydzała takie dziewczyny. Ślepe i głuche.
Spojrzała jeszcze raz w jego twarz. Sąd zdecydował. Winny. Jaki wyrok  za dwa zmarnowane lata?

*   *   *
Niełatwo jest być miłą, uległą i zakochaną, kiedy w żyłach zamiast krwi krąży jad i nienawiść. Ale Kaśka się zaparła. Zemsta, zemsta, po trzykroć zemsta! Piątkowe wieczory stały się teraz wieczorami operacyjnymi. Kiedy tylko Mateusz znikał za drzwiami, albo kiedy otrzymywała od niego telefon, że wychodzi z chłopakami do pubu i będzie późno, pojawiała się Małgosia ze swoim laptopem. Potem do akcji został włączony nawet Maciek. Niechętnie i pod groźbą separacji od stołu i łoża, którą to groźbę zastosowała wobec niego Małgosia, przystąpił do wykonania powierzonych mu zadań.
*   *   *
– Wiesz kochanie – Mateusz odsunął talerz i oparł łokcie o stół – ta praca mnie wykańcza. Jest nudna, bzdurna i do tego gówno płacą.
– Przecież dotychczas byłeś zadowolony – zdziwiła się Kasia.
– Ty jesteś jak dziecko! – zganił ją lekko. – To, że było, nie znaczy, że jest. Zmieniło się.
– Co w związku z tym?
– Jeszcze nic. Ale chyba zacznę się rozglądać za czymś nowym.
Kasia sprzątając talerze ze stołu, pochyliła niżej głowę, żeby ukryć uśmiech zadowolenia. Wieczorem zamknęła się w łazience. Usiadła w wannie i puściła wodę. Potem wykonała telefon do Małgosi.
– Zaczęło się – poinformowała przyjaciółkę konspiracyjnym szeptem. – Praca go nudzi. Kiepsko płacą. Ma się zacząć rozglądać! Teraz znowu siedzi przy laptopie i coś pisze.
– …
– Dobrze, będę kontra.
– ….
– Tak, tak. Wiem. Nie będę przeginać.

Przez kolejne dni Mateusz nie poruszał tematu. A Kaśka też nabrała wody w usta. Uśmiechała się tylko, kiedy codziennie wieczorem widziała, jak z namaszczeniem siada do laptopa i stuka w klawisze. Temat pracy powrócił po dwóch tygodniach przy niedzielnym, późnym śniadaniu.
– Pamiętasz mojego kumpla Arka?
– Arka? – zdziwiła się. – Nigdy nie słyszałam.
– Arek Kopeć. Mówiłem ci o nim. Wyjechał jakieś trzy lata temu do Holandii.
– No i co?
– A nic specjalnego. Odezwał się ostatnio do mnie. Nadal pracuje w tej firmie logistycznej. Dochrapał się awansu.
– To świetnie. Ale wiesz co? Dzwoniła moja mama. Prosiła, żebym dziś do nich przyszła. Jasiek ma napisać wypracowanie i teoretycznie robi to od czwartku. Pojedziesz ze mną?
– Eee, raczej nie.
– Mama zrobi wołowinkę w sosie grzybowym… – kusiła.
– Nie. Jednak nie – cmoknął ją w czoło. – Mam od cholery  zaległej roboty. Posiedzę w domu, a ty weźmiesz trochę na wynos dla mnie, ok?
– Ok.

Kasia błyskawicznie uporała się z wypracowaniem Jaśka. Zabrała słoiczek z wołowiną i poleciała do Małgosi i Maćka.
– I co?
– Od godziny gadamy z Mateuszem na GG – poinformowała ją Małgosia. – Prosił o numer komórki…
– Nie podaliśmy mu – wtrącił Maciek. – Właściwie mógłbym udawać Arka, ale lepiej nie ryzykować. Jeszcze by mnie rozpoznał po głosie. Wykręciliśmy się. Powiedzieliśmy, że nie chcę narażać go na koszty, dopóki nie będzie wiadomo czegoś konkretnego.
– Jak długo to pociągniemy?
– Do końca listopada. Wtedy zażądamy konkretnych deklaracji.
– No dobra, – zgodziła się Kasia – wy tu jesteście ci mądrzejsi.

*   *   *
– Wiesz kochanie – Mateusz schwycił Kasię za ręce i usadził na łóżku – musimy poważnie porozmawiać!
– Już się boję! – zażartowała, ale rzeczywiście drżała. Z emocji.
– Pamiętasz, jak wspominałem Arka? Otóż jego firma rozrasta się i szuka nowych pracowników. Po starej przyjaźni pomyślał sobie o mnie. I krótko mówiąc zaproponował mi pracę. Rozwojową i dobrze płatną. Kontrakt na dwa lata z możliwością przedłużenia.
– I co w związku z tym? – złowieszczo zawiesiła głos.
– Chciałbym spróbować…
Zapadła ciężka cisza.
– Chcesz mnie zostawić – zaskomlała.
– No jasne! – Mateusz wściekł się – Mogłem się tego domyślać. Zostawić? Przecież to dla nas szansa. To tylko dwa lata. Zbiorę kasę. Będę mógł kupić większe mieszkanie….
Ani słowa o ślubie. Żadnych konkretnych deklaracji. Nawet o mieszkaniu mówi w liczbie pojedynczej.
– A co ze mną?
– Ty? – przytulił ją mocno. – Ty będziesz grzecznie czekała.
Jasne. Ona założy żelazne majtki z kłódką, klucz weźmie on. Spotkają się po trzech miesiącach. Potem może jeszcze raz. Jeśli nie zarazi jej jakąś francą, to rozstaną się bez bólu.
– A co z twoją pracą tutaj?
– Poproszę o urlop.
– A jeśli ci nie dadzą? Przecież to końcówka roku. Zawsze macie wtedy urwanie głowy!
– To się zwolnię!
Kaśka w myślach zatarła ręce.
– Rozumiem, że decyzję już podjąłeś?
– Tak.
– Dlaczego tak nagle?
– Nie nagle. Konferuję z Arkiem jakieś półtora miesiąca. To solidny chłopak. Nie chciał narażać mnie na przykrości. Przygotował grunt. Posłałem CV. Przy jego poparciu i rekomendacjach szef wyraził zgodę. Mam tę pracę.
– Kiedy jedziesz?
– Za półtora tygodnia.
– Co? – oburzyła się. – To znaczy, że wszystko już załatwione i wszyscy zostali poinformowani. Wszyscy oprócz mnie!
– Nie chciałem cię za wcześnie denerwować!
– Jaka troska. Wzruszyłam się. W pracy masz urlop czy…
– Zwolniłem się.
Wieczorem odebrała sms-a od Małgosi. „Z Arkiem wszystko załatwione. Jest więcej niż zadowolony”.  Kaśka zatarła ręce i położyła się spać. Już niedługo będzie po wszystkim.

*   *   *
Mateusz wyjechał. Na pożegnanie Kasia dostała buzi i zapewnienie, że będzie tęsknił. Pomachał jej łapką i tyle go widziała. Jak tylko usłyszała klapnięcie drzwi na dole, zadzwoniła do Małgosi i Maćka. Razem spakowali resztę pozostałych rzeczy Mateusza, wpakowali je do samochodu i zawieźli do jego rodziców. Na następny dzień Kaśka zadzwoniła do fachowców i poprosiła o zmianę zamków w drzwiach oraz zamontowanie łańcucha. Kolejnego dnia pojawiła się w swoim rodzinnym domu  i poprosiła mamę o zwrot zasłon, kapy i przykrycia na fotel. Przez kolejnych kilka dni sprzątała, przemeblowywała i dekorowała swoje gniazdko. Telefon na wszelki wypadek wyłączyła.

*   *   *
Kiedy późnym wieczorem rozległ się dzwonek, wiedziała, kogo może się spodziewać. Uchyliła drzwi na szerokość łańcucha.
– Pan do kogo? – spytała spokojnie.
– Kasiu nie wygłupiaj się! – Mateusz wpadł w płaczliwy ton. – Nie mam ochoty na żarty. Nawet nie wiesz, co mi się przytrafiło…
– Ależ wiem i to doskonale!
– Tego nikt nie … – zaczął, ale zorientował się, że coś jest nie tak.
– Nie było Arka, nie było firmy, nie było pracy, a na lotnisku w Polsce zgarnęli cię celnicy i przesiedziałeś dwadzieścia cztery albo czterdzieści osiem godzin w pace. Prawda?
– Prawda, ale skąd ty o tym …
– Jestem wróżką.
– Otwórz – poprosił znowu Mateusz.
– Nie – odpowiedziała zdecydowanie. – Nie masz tu czego szukać.
– Przecież to też moje mieszkanie!
– Żartujesz? Jedyna rzecz, którą kupiłeś, to lampka i jest razem z resztą twoich rzeczy u rodziców.
– Dlaczego?
– Bo jesteś kawał skurwysyna i ktoś ci wreszcie musiał zapłacić za te wszystkie świństwa!
– Co ty mówisz, kochanie?
– Kiedy Arek wyjechał, ty zaopiekowałeś się jego dziewczyną. Zrobiłeś to tak dobrze, że już po dwóch tygodniach Arek dostał maila, że ona poznała kogoś uroczego i zakochała się na prawdę. Wiedziałeś, że byli zaręczeni? Nie? No jasne, kto by zwracał na takie rzeczy uwagę. No więc byli. Arek ciężko to przeżył. Przysłał ci parę maili. Małgosia odnalazła je w twoim laptopie. Potem to już łatwizna. Domyślasz się, co było dalej? – uśmiechnęła się słodko.
– Wszystko ukartowaliście razem! – do Mateusza zaczęła docierać brutalna prawda.- Nie mam pracy, wisi nade mną sąd….
– Owszem. Na brak przyjaciół możesz narzekać, ale na brak wrogów chyba nie. Gdyby nie ten czerwony sweter, nic by się pewnie nie stało, ale posunąłeś się za daleko. Wszak ujęła cię podobno moja bystrość. Zabawiłam się w detektywa i odkryłam, że robisz mnie w konia!
– Kasiu, zacznijmy jeszcze raz od początku. To nie było nic ważnego. Możemy jeszcze raz popróbować?
– Mateusz, a możesz pospierdalać? – powiedziała ze słodkim uśmiechem i zamknęła mu drzwi przed nosem.

*   *   *
Notka prasowa była krótka i pozbawiona specjalnych emocji:
Mateusz M. został skazany na dwa lata w zawieszeniu za próbę przemytu narkotyków z Holandii do Polski. Podczas rutynowego prześwietlenia bagażu oczom zdumionych urzędników ukazał się zarys pistoletu. Celnicy sprawdzili dokładniej i okazało się, że jest to plastikowa zabawka owinięta w folię aluminiową , zapewne prezent. Przy dokładnym przeszukaniu udało się jednak  znaleźć ok. 400g marihuany.

Barbara Mikulska

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *