Z szuflady czytelników: KŁÓTNIA O MIŁOŚĆ

2015-12-Life-of-Pix-free-stock-photos-blue-seat-twins-assistedliving

Prezentujemy opowiadanie przesłane przez czytelniczkę – Agatę Klimczuk. Zachęcamy do lektury i do… przysyłania Waszych tekstów!

 

KŁÓTNIA O MIŁOŚĆ

Tu kukły ludźmi się bawią,
tu igra z nami czas.
Tu wielkie młyny nas trawią
i pył zostaje z nas.
Na to, że z pyłu pył
i za początkiem kres
ratunkiem miłość bywa.
Jeżeli miłość jest,
jeżeli jest możliwa.
(Agnieszka Osiecka)

Pani była kobietą zamożną. Wbrew zamożnym ludziom postanowiła nie zatrudniać służących. Wszystko zatem robiła sama: prała, prasowała, sprzątała, gotowała. Pracowała na pełny etat.
– Moja praca polega na sprzątaniu – odpowiadała pewna siebie, gdy ktoś pytał o jej zawód. Uważała się za osobę szczerą do bólu, a nikt jeszcze nie zapytał, co takiego sprzątała. Obracała się zaś w towarzystwie śmietanki towarzyskiej miasta, a jej adoratorzy zazwyczaj wykonywali pracę, która nie skutkowała odciskami na dłoniach. Ich reakcja na jej odpowiedź brzmiała zwykle jak urwane ,,och!”, a usta wykrzywiały się w potencjalnym zrozumieniu. Na tym kończył się nie tylko temat, ale również znajomość. Życie kobiety toczyło się takim schematem, póki na swojej drodze nie spotkała pewnego mężczyzny. Oceniła go po pierwszym spojrzeniu: wysportowany, inteligentny, przystojny. Rozmawiali chwilę, aż w końcu padło zwyczajowe pytanie. Pani zareagowała na nie zwyczajową odpowiedzią:
– Moja praca polega na sprzątaniu.
– Cóż takiego pani sprząta? – To pytanie spadło na nią jak grom i natychmiast powaliło na ziemię. Upadek jest okazją, aby chwilę poleżeć, toteż kobieta przez jakiś czas milczała. Była tak zaskoczona, że pomyślała, iż po raz pierwszy w życiu skłamie. Jednak, zgodnie ze swoją zasadą, odpowiedziała spokojnie:
– Sprzątam pozostałości po sercach.
Mężczyzna bynajmniej nie wyglądał na zaskoczonego. Jego zadowolone usta nie uwolniły ani słowa. Pani zapytała więc: – A pan czym się zajmuje, jeśli można wiedzieć?
– Ja również sprzątam i również serca.
Że też od razu na to nie wpadła! Był przecież zupełnie taki, jaki być powinien! Wysoko urodzony dżentelmen w garniturze.
– No tak. – Kobieta uśmiechnęła się lekko, przelotnie i odeszła, pozostawiając mężczyznę samego tuż pod huraganem rozdartych serc. Ręce pełne roboty.
Pani poszła do pracy. Zajęła się swoimi własnymi zleceniami, cały czas myśląc o spotkanym niedawno mężczyźnie. Jeszcze nigdy nie poznała drugiej osoby zajmującej się tym, co ona. To było nowe doświadczenie i w głębi duszy nie czuła się z tym komfortowo.
– Dlaczego cierpisz? – zapytała chłopca siedzącego naprzeciwko niej w jego własnym pokoju.
– Nikt mnie nie kocha – powiedział po raz setny załamującym się głosem.
– A ty kochasz siebie?
Spojrzał na nią zaskoczony. Nie rozumiał.
– Czy wiesz, że podstawą do tego, aby ktoś cię pokochał, jest pokochanie samego siebie? Zostaw dla siebie kawałek miłości, a potem rozdawaj resztę.
– Ale nie wystarczy mi jej dla wszystkich.
– Ależ kochanie, miłość nie ma rozmiarów! Możesz rozdawać jej, ile tylko zechcesz. Jeśli kogoś nią obdarzysz, dasz mu najbardziej wartościowy prezent, na jaki stać ludzkość. Dając komuś miłość, dajesz zaufanie. Jeśli bardzo tego pragniesz, każdemu człowiekowi na świecie możesz podarować kawałek miłości i nigdy ci jej nie zabraknie, pod warunkiem, że uwzględniłeś również siebie.
– Ale niektórzy nie są warci miłości – zasugerował chłopiec.
– Bywa, że obdarzysz kogoś zaufaniem, a on o tobie zapomina. Pamiętaj, że to nie zawsze jest jego wina. Czasem po prostu trzeba komuś o sobie przypomnieć. Bądź wyrozumiały dla ludzi.
Za każdym razem, gdy kobieta musiała komuś wytłumaczyć pojęcie miłości, miała wrażenie, że sama jej nie rozumie. Jakby płynęła w oceanie wypełnionym milionami ludzi, którzy pytają, jak to jest umrzeć.
Los nie był dla kobiety zbyt łaskawy. Im bardziej starała się omijać mężczyznę w garniturze, tym częściej na siebie wpadali. Krótka rozmowa, może jakaś kawa, wymiana uprzejmości. To wszystko jakoś tak działo się obok niej. Raz patrzyła na niego pełna fascynacji, następnym razem uciekała wzrokiem z odrazą. Łączyła ich jedna bardzo ważna rzecz – praca. Nikt jednak nie spodziewał się, że ich obowiązki wkrótce się pokryją.
– Miłość ani łaskawa nie jest, ani cierpliwa! Unosi się pychą i szuka poklasku, a zazdrości jak mało kto! – Oczy autora tych słów błyskały piorunami gniewu, kierującymi się głównie w stronę adresata.
– Gdyby tak było, nie istniałaby! A istnieje, temu nie zaprzeczysz. – Rozmówca z kolei był spokojny, a i oczy jego wcale nie płonęły nienawiścią.
– Cóż na to powiesz, Pani? – Mężczyzna powiedział to do kobiety szeptem, by tamtym nie przeszkadzać.
– Jeszcze nie wiem – odparła. – A pan?
– Niestety, sprawa wygląda na beznadziejną.
– Sprawa beznadziejna jest tylko wtedy, gdy pan tak myśli.
– Poważnie? W takim razie wielokrotnie myliłem się co do beznadziejności spraw. Pani zatem jest nieomylna, jak przypuszczam. – Prowokował ją celowo.
– Pan to powiedział. – Nie spojrzała nawet na niego. Uśmiechnęła się tylko lekko, tak pięknie, jak potrafiła. Uśmiech jej rozświetlić mógłby mroki najczarniejszej nocy.
– Czyżby próżność nie pozwalała pani zaprzeczyć?
– Bynajmniej. – Potrafili się kłócić z niezwykłą klasą. Oboje zdawali sobie z tego sprawę i mieli z tego okruchy satysfakcji. Pani przejęła inicjatywę: – Lecz chyba to pan o próżności wie więcej.
– Niewątpliwie. Mam z nią do czynienia od dzieciństwa, a nie powiem, że to przyjemne. Dzięki temu doświadczeniu jednak potrafię rozpoznać ją z zamkniętymi oczami.
– Słyszał pan może powiedzenie: ,,Grzesznym osądzać najłatwiej”?
– Nie słyszałem, przyznam się szczerze, lecz w pani ustach grzech brzmi jak cnota. To cenna umiejętność.
– Sugeruje pan, że jestem manipulantką? – Kobieta powoli traciła cierpliwość, a mężczyzna w duchu triumfował.
– Nigdy! – zagrał oburzenie.
– A czy wie pan, że sarkazm to ostatnia deska ratunku dla osób o upośledzonej wyobraźni?
Na to nie odpowiedział nic. Uśmiechnął się tylko, zdając sobie sprawę z przegranej. Ironia losu, pomyślał.
– Może przejdziemy na ty? – zaproponował. – W końcu znamy się już kilka miesięcy, a nadal mówisz do mnie per pan.
– Nie przypominam sobie, abym się zgodziła, a pan już zwraca się do mnie jak do koleżanki. To bardzo niegrzeczne. – Wbrew swoim słowom spojrzała na niego i uśmiechnęła się szczerze. – Nie mam nic przeciwko.
Przeszli na ty i nie rozwiązali kłótni o miłość. To było sprzeczne z prawami natury, lecz mimo to ludzkość wciąż jakoś funkcjonowała. Mężczyzna i kobieta spotykali się od teraz częściej. Nie sprzeczali się już, nawet zaczepnie. Wkrótce we śnie kobieta odpowiedziała ludziom:
– Umrzeć to tak jak zasnąć. Nie wiesz, kiedy się obudzisz, nie wiesz, kiedy się wyśpisz. Wiesz jedno – budzik już nie zadzwoni.
Oni byli usatysfakcjonowali. Natychmiast umarli. Przestali się wstydzić. Kobieta nareszcie kochała. Mężczyzna niestety rozdzielił jeden rodzaj miłości na zbyt wielu ludzi. Pani dowiedziała się o tym przypadkowo. Przypadek zadecydował o tym, że ideał nie tylko sięgnął bruku, ale roztrzaskał się o niego na miliony ostrych drzazg.
– Mnie dał więcej. – Ironiczny uśmiech dodawał tym słowom jadu. Tak, to on ją otruł. Kobieta się nie kłóciła. Uśmiechnęła się lekko przez łzy i odeszła, po drodze rzucając nadzieję na mokrą od deszczu kostkę chodnika.
Nie mówiłeś do mnie „ty”
gdy przybiegłeś kiedyś sam
i gdy ja szepnęłam ci –
„Proszę zostać, zmoknie pan”.

Czy musimy być na ty?
Nie najlepszy był to plan.
Proponuję, by przez łzy
znów powtórzyć: „pani”, „pan”…

(Agnieszka Osiecka)

Agata Klimczuk

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *