Wywiad z Daną Łukasińską

Przedstawiamy Wam wywiad z Daną Łukasińską, dramatopisarką, która odpowiada za scenariusz komiksu pt. „Narko” (wyd. Krytyka Polityczna). 

 maxresdefault

Zacznę od dosyć oczywistego pytania: skąd pomysł na takie podejście do tematu? Czy chodziło o to, że zwykły informator niekoniecznie trafi do młodych, potencjalnych użytkowników narkotyków?

 

Tak, chodziło o atrakcyjną, jeszcze niewyeksploatowaną formę przekazu, zwłaszcza w tym temacie. Komiks pozwala połączyć treść merytoryczną z artystyczną stroną wizualną. Dzięki niemu trudne treści, trudne do wytłumaczenia, stają się łatwiejsze do przyswojenia. Obrazy szybciej i intensywniej przemawiają do wyobraźni, dłużej zostają w pamięci.

 


Masz w swoim dorobku powieści, scenariusze słuchowisk, dramatów i seriali. „Narko” to natomiast Twój pierwszy komiks. W czym scenariusz komiksowy różni się od innych scenariuszy, nad którymi pracowałaś? Interesowałyby mnie Twoje inspiracje, ale również to, jak wyglądała praca nad komiksem.

 

Wbrew pozorom to nie jest mój pierwszy scenariusz komiksu. Razem z Krzyśkiem Ostrowskim pracuję nad komiksem o Hannah Arendt, który KP też chce wydać. Jednak w tym przypadku pozyskanie funduszy trwa dłużej, choć praca nad scenariuszem zaczęła się już kilka lat temu, a Krzysiek wykonał do niego kilka plansz.

Praca nad tekstem słuchowiska, sztuki teatralnej, serialu, powieści czy komiksu jest oczywiście inna, ale ma też wiele cech wspólnych, jak choćby to, że musi być temat, bohater, historia (fabuła), jakaś określona struktura tekstu. Moim zdaniem najwięcej swobody twórczej jest przy pisaniu powieści – w tym przypadku papier przyjmie wszystko (to i dobrze, i niekoniecznie). W słuchowisku historię, którą się opowiada, trzeba przełożyć na świat dźwięków, w komiksie – na świat obrazów. Wiem, że są różne techniki pisania scenariusza komiksowego, np. dokładny opis każdej planszy, każdego rysunku, co trochę przypomina tworzenie scenariusza filmowego, kiedy autor wymyśla scenę po scenie (choć nie można powiedzieć, że kadr po kadrze, bo ostatecznie to już kwestia pracy reżysera, operatora oraz montażu). Komiks pozwala bawić się wyobraźnią, to świetne ćwiczenie umysłu, skłania do dyscypliny, szukania skrótu myślowego. Oczywiście w idealnym świecie w komiksie powinno być minimum tekstu. W „Narko” tekstu jest sporo, bo nie wszystko dało się opowiedzieć ilustracjami, a to z dwóch powodów: ograniczenia liczby stron i skomplikowanej istoty niektórych komunikatów. Mam ten komfort, że pracuję z niezwykle utalentowanym Krzyśkiem Ostrowskim i on – jak twierdzi – woli ten rodzaj scenariusza komiksowego, którym się posługuję, tzn. opisuję sytuację, ale też emocje bohatera, czasem nawet dodaję jakiś jego background, do tego dialogi, myśli bohatera, ale to on, rysownik, wybiera zasadniczą treść danej sceny, on wskazuje, co jest w niej najważniejsze, on wymyśla kadr rysunku. Chyba nie muszę mówić, że Krzysiek robi to doskonale. Ma olbrzymie doświadczenie i wiedzę. Mam wiele szczęścia, że z nim pracuję.

Właśnie – jaki wpływ na Twoje podejście do pracy ma Krzysztof Ostrowski?

 

Krzysiek jest profesjonalistą. Współpraca z nim przebiegała idealnie. On prawie nie ma uwag, co jest niepokojące dla kogoś, kto się przyzwyczaił do tego, że zawsze w jego pracy można coś skrytykować albo zmienić. Krzysiek ma inną taktykę. Jeśli mu się coś nie podoba albo czegoś nie akceptuje, kieruje się artystyczną intuicją i po prostu robi swoje.

Zostaliśmy zaproszeni do pracy nad „Narko”, bo byliśmy znani w KP z racji pracy nad komiksem o Hannah Arendt. Gdy dowiedziałam się, o czym ma być ten komiks, zaproponowałam formułę – opowieść o substancjach psychoaktywnych z perspektywy konkretnych użytkowników, tak by jak najbardziej unikać formuły broszury, w której pełno kolorowych diagramów, tabelek i wyboldowanych komunikatów. W komiksie ważne treści medyczne czy prawnicze miały być wplecione w konkretną fabułę. Potem było wiele spotkań – z ekipą z KP, z Marcinem Chałupką, który organizował wsparcie ekspertów (terapeuci, lekarze, policjanci, nauczyciele), i rozmowy z użytkownikami substancji psychoaktywnych. Spotykałam się z nimi osobiście albo przeprowadzałam wywiady przez telefon, miałam też do dyspozycji wszystkie wydawnictwa KP poświęcone tej tematyce.

Dobór substancji, o których mowa w „Narko”, a niekiedy nawet przebieg historii bohaterów komiksu, był wypracowanym konsensusem, bo wiedzieliśmy jedno – na przestrzeni kilkudziesięciu stron nie da się opowiedzieć o wszystkich substancjach w sposób rzeczowy, więc musieliśmy ograniczyć się do kilku, najbardziej popularnych. Chcieliśmy też uniknąć zbytnich skrótów, uproszczeń, by nie zbanalizować tych historii i naszego przekazu.

Tak naprawdę „Narko” mogłoby być pierwszym zeszytem „kolekcji o substancjach psychoaktywnych”, bo temat jest bardzo obszerny, kontrowersyjny i niezmiernie aktualny.  Żałujemy, że z powodu ograniczenia liczby stron w „Narko” nie zmieściła się historia dziewczyny biorącej mefedron – planowana jako zapis kolejnych spotkań z terapeutą.

 

Mogłabyś przytoczyć tę historię? Mefedron to w porównaniu do będących dłużej na rynku marihuany czy kokainy w miarę nowa substancja, dobrze by było przybliżyć ją rodzicom znającym jedynie podstawowe używki.

 

To historia Ani, dziewczyny, która stała się lekomanką, gdyż w dzieciństwie jej mama, pielęgniarka pracująca w szpitalu, podawała jej leki uspokajające, by nie płakała. Jej ojciec był bardzo porywczym człowiekiem, więc mama Ani za wszelką cenę chciała, by dziewczynka „była grzeczna”. Matka ostatecznie rozwiodła się z ojcem, a potem związała się z innym mężczyzną. Wyjechała z nim, opuszczając Anię, którą oddała pod opiekę schorowanych dziadków.  Dziewczynka wpada w depresję, z której usiłuje się wydostać sama, aplikując sobie leki. Prócz uspokajających bierze też te na pobudzenie, by jakoś funkcjonować. Co ciekawe – kompletnie nie działa na nią marihuana ani alkohol. To znaczy: ona nie znajduje w nich przyjemności porównywalnych lub lepszych od tych, których dostarczają jej farmaceutyki. Przed świętami Bożego Narodzenia jej dziadek trafia do szpitala, babcia skupia się na nim i zaniedbuje Anię. Matka obiecuje przyjechać i zabrać ją na święta, ale nie dotrzymuje słowa. Ania wyrusza do niej sama, lecz na dworcu poznaje chłopaka, który całkiem zmienia jej plany. Zabiera Anię do swoich znajomych, gdzie trwa impreza, a goście podają sobie biały rozpuszczony proszek w iniekcjach. Ania boi się zastrzyków, więc dostaje paragon, który ktoś zwija w rulon i za pomocą niego wciąga mefę, mefcię albo miau-miau, czyli mefedron.

Mefedron (4-MMC, 4-metylometkatynon) to stymulant i empatogen, co znaczy, że prócz pobudzenia, euforii, zwiększenia koncentracji i zdolności czuwania, reakcji podobnych do tych, które wywołuje amfetamina, indukuje również uczucie empatii, otwarcia emocjonalnego, miłość do świata. Jest to substancja stosunkowo nowa i skutki jej zażywania nie są do końca znane. Wiadomo jednak, że bardzo silnie uzależnia psychicznie. Po zażyciu mefedronu dosyć często zdarza się przejściowa utrata pamięci krótkotrwałej.

Ania, choć nie stosuje iniekcji, wkrótce zaraża się wirusem HCV, wywołującym wirusowe zapalenie wątroby typu C, bo nie wie, że wirusem można się zarazić, również dzieląc się tą samą rurką do wciągania. Dwa lata trwa jej przygoda z mefedronem. Wreszcie jej babcia namawia znajomego księdza do spotkania z wnuczką. I to on pomaga jej znaleźć odpowiednią grupę wsparcia, Ania zaczyna się leczyć. Nie podoba jej się w Monarze, chodzi na wiele terapii, które ocenia bardzo negatywnie. Aż wreszcie trafia do właściwego ośrodka, podejmuje przerwaną naukę. Nadal jednak odmawia kontaktu z matką. Jak na razie nie potrafi jej wybaczyć.

Piękna jest jej historia o jednej z terapii indywidualnych, w której brała udział, kiedy do pokoju, przez otwarte okno, wpadł motyl. Terapeuta zaczął go fotografować i kompletnie przestał zwracać uwagę na Anię. Biegał zafascynowany za motylem, a ona siedziała do końca wyznaczonego czasu ze zdaniem przerwanym w pół słowa…


W moim odczuciu z komiksu dość jasno przebija negatywny stosunek do narkotyków. Czy nie myślałaś, żeby Kurtowi Cobainowi czy Amy Winehouse przeciwstawić na przykład Aldousa Huxleya albo Allena Ginsberga? Nie chodzi mi o to, żeby namawiać do brania, ale czy samo wspomnienie o ludziach, którzy potrafili „rozsądnie” korzystać z narkotyków, nie zrównoważyłoby trochę przesłania?

 

Wnikliwy czytelnik zauważy, że wśród bohaterów (niekoniecznie pierwszoplanowych) pojawiają się tacy użytkownicy, którzy stosują substancje psychoaktywne (narkotyki, alkohol) – jak to ująłeś – „rozsądnie”, to znaczy tak, że na razie nie rujnuje to ich życia zawodowego, prywatnego, społecznego, nie mówiąc już o zdrowiu. Nie wiem, czy zaproponowani przez ciebie artyści są przykładami „rozsądnego” używania narkotyków. Nie żyją i nie wiemy, czy żyliby dłużej i byliby bardziej twórczy, gdyby nie używali tych substancji. Myślę, że takie proste wskazanie jakiegoś użytkownika i nazwanie go „rozsądnym”, bo żył i tworzył, jest nieprawdziwe i nieodpowiedzialne. „Narko” skierowane jest do młodych ludzi, potencjalnych użytkowników, również do ich rodziców, wychowawców. Ma skłaniać do rozmów. Ma być bazą wiedzy o działaniu substancji psychoaktywnych, ale nie przewodnikiem o tym, jak je stosować „rozsądnie”. Bo nie ma takiej recepty.

Ten, kto będzie chciał spróbować, i tak to zrobi, choćbyśmy epatowali śmiercią na każdej stronie (czego nie robimy, bo to bez sensu), jednak sugestia, że jeśli będziesz brał tak jak ten czy tamten użytkownik, a nic ci nie będzie, jest absurdalna. W organizmie człowieka jest za dużo zmiennych, by w ogóle opracować wzór na to „jak bezpiecznie brać i żyć długo i szczęśliwie”.


Z Twoją poprzednią powieścią, „Orem” kojarzy mi się komentarz dotyczący jednego z bohaterów: „Nie ma mocnych narkomanów. Są tylko słabi ludzie”. To brzmi trochę jak: „Nie ma złych dzieci. Są tylko dzieci niekochane”. Chciałem zapytać o te dzieci, sięgające po używki lub uzależnione, których historii wysłuchałaś. Czy były to trudne rozmowy? Czy łatwo było zdobyć zaufanie rozmówców? Czy chętnie się otwierali?

 

Nie wszyscy użytkownicy chcieli się spotkać, niektórzy upoważniali osoby trzecie do przekazania ich osobistych doświadczeń, inni prosili o zmianę imienia albo jakichś szczegółów. Ci, z którymi się spotkałam, byli sympatyczni i mieli potrzebę opowiedzenia o tym, jak to było w ich przypadku, choć czasem okazywało się, że przejście dystansu dwóch ulic może zająć dwie godziny, gdyż czasoprzestrzeń się niektórym poszerzyła. Rozmowy o uzależnieniu nigdy nie są łatwe, bywało i śmiesznie, i straszno. Starałam się uszanować życie moich rozmówców, więc bohaterowie „Narko” to zawsze zlepek kilku opowieści, zmyślone imiona, nigdy przełożenie historii jeden do jednego.

 


Na koniec muszę zapytać o amfetaminę w strzykawce. Dlaczego akurat w strzykawce? To bardzo odważny, ale przede wszystkim bardzo głupi sposób na narkotykową inicjację.

 

Chodziło o podanie amfetaminy w taki sposób, by zadziała najsilniej i najszybciej. A „Mocny”, bohater ostatniej części „Narko”, był właśnie odważny i niezbyt rozsądny…

About the author
Łukasz Muniowski
Doktor literatury amerykańskiej. Jego teksty pojawiały się w Krytyce Politycznej, Czasie Kultury, Dwutygodniku i Filozofuj. Mieszka z kilkoma psami.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *