Wywiad: Marek Susdorf

Marek SusdorfZ Markiem Susdorfem, autorem wydanego ostatnio „Dziennika znalezionego w błękicie” rozmawiam o religii, świętościach, kobietach i literaturze.

Anna Godzińska: Marku, zacznę ostro i zapytam wprost: Dlaczego „szargasz świętości”? Najpierw zdekonstruowałeś mit pomnikowej Matki Polki („Dziennik znaleziony w piekarniku”), a teraz („Dziennik znaleziony w błękicie”) mieszasz w katolicyzmie.

Marek Susdorf: Chyba staram się pokazać, że za tymi „świętościami” nic świętego nie stoi. Że te „świętości” są puste, ale ktoś każe nam wierzyć, że są wypełnione i czci godne, a ta wiara pozwala temu komuś na ciągnięcie z naszej łatwowierności ogromnych profitów. Tzw. świętości są bardzo pomocne, by utrzymać w odpowiednich ryzach społeczeństwo. Po co to komu? Oj, komuś po coś na pewno! Świętości, prawa istnieją po to, by pokazać jasno: to wolno, a tego nie tykaj. W ten sposób ogranicza się samodzielne myślenie ludzi, autorefleksję i branie przez nich odpowiedzialności za rezultaty ewentualnych poszukiwań – bo przecież przez takie działanie wcale nie poszukują. Adam i Ewa zostali ukarani najokrutniej. Właśnie za to, że poszukiwali, że chcieli wiedzieć to, czego nie powinni. Bóg poczuł się zagrożony. Wiara w świętości umożliwia spokój tym, którzy korzystają z tego status quo: politykom i duchowieństwu.

Jakie inne jeszcze świętości wymagają według Ciebie potrząśnięcia, wywrócenia, dyskusji?

Sądzę, że jest ich sporo. Ale nie czynię przecież żadnej nowości w tej kwestii, jestem raczej karłem na ramionach giganta (czy raczej gigantów). Wiele osób – artystów, filozofów, badaczy – stara(ło) się pokazać i wykazać, że za fasadą „świętości” zobaczymy styropian i drewniane podpórki.

Pasja w Twojej wersji jest odwrócona na lewą (sic!) stronę. Dlaczego właśnie miłość między mężczyznami?

Bo prawdziwe religijne uczucie, jeśli chodzi o kwestie teoretycznego religijnego oddania, może dotykać tylko mężczyzn. Chrześcijaństwo to głęboko (męsko-) homoseksualna religia. W dialog z Bogiem wchodzi tu przecież jedynie mężczyzna. Kobieta albo rodzi w stajence, albo jest kamienowana za prostytucję. Albo, jak Ewa, może zaledwie (i to nie jakoś super skutecznie) szkodzić relacji wyznawca – Bóg. Z Bogiem rozmawia kapłan, ksiądz – mężczyzna. Kobieta może ewentualnie posprzątać kościół. Miłość między Bogiem a człowiekiem obowiązuje tylko Boga-mężczyznę i człowieka-mężczyznę.

Swoją drogą Twój bohater znęca się nad kochankiem, który nie chce „wyjść z szafy”. Zapytam przewrotnie: czy to wystarczający powód, by pozwolić na tak wyszukane tortury, jak te opisane w Twojej książce?

Nie, nie chodzi o to. Mladi przecież stwierdza, że płeć nie gra tak naprawdę żadnej roli, jeśli chodzi o uczucia. Nie wchodzę w tej książce w politykę walki z heteronormatywnością. Dla mnie orientacja homoseksualna głównych bohaterów, na poziomie ich uczucia, jest transparentna. Chodzi raczej o porzucenie, opuszczenie, i o ideologiczne podłoże homoseksualizmu w sferze ustawionego politycznie metapoziomu – w książce na przykładzie człowiek/mężczyzna – Bóg. Czego chcę, to wyłuszczyć, że każdopoziomowy androcentryzm naszej cywilizacji, taplanie się w męskich problemach wiary i Boga – istnieją i mają ogromne znaczenie dla ludzkości. W końcu w tej książce to właśnie Mladi mówi, zadufany w sobie mężczyzna, który nie przejmuje się między innymi ciężkimi, rzeczywistymi problemami bohaterki „Dziennika znalezionego w piekarniku” – magdaleny d. Interesują go jedynie męskie sprawy symbolu i wiary. Typowe dla patriarchalnego mężczyzny, prawda?

Główny bohater ma „czarci ogon”, czyli penis. Cielesność – tak mocno wypierana w naukach większości religii – u Ciebie jest czymś, co nas definiuje, określa.

Jak najbardziej tak! Co może nas bardziej określać niż „cała ta maszyneria życia”, jak definiuje swoje ciało Mladi. Co może więcej o nas mówić, jak nie nasza twarz, nasze zmarszczki, blizny, nasza krew, łzy, ślina, pot, upławy, sperma. Mówią co najmniej tyle samo, co emocje i stany, bo przecież je obrazują. Ale więcej – one przecież są nimi. To niesamowite, że kiedy dotykam siebie, dotykam życia, jakiś w ogóle niebywały cud natury. Miliard miliardów jakichś tyci tycich komórek w moim ciele współegzystuje ze sobą w idealnym porządku we mnie, buduje mnie po to, żebym mógł zapalić papierosa, wsiąść do autobusu, położyć się nad brzegiem Wisły czy napisać książkę. Czy to nie fascynujące? Teraz brzmię, jakbym był wyznawcą natury, jakby ona była moim bogiem. Chyba tak jest. Nie potrzebuję Boga, jego grzechu i tabu, wolę rozkoszować się swoją trójwymiarowością.

Ciało, religia – to bohaterowie „Dziennika znalezionego w błękicie”. Trzecią bohaterką jest melancholia. Dlaczego właśnie ona?

Ciało dodać religia równa się melancholia.

Melancholia to rozciągnięta do granic możliwości żałoba za stratą. W tym kontekście tą stratą jest ciało. Utraciliśmy jego całość lub części. Cieleśnie jesteśmy „niepełnosprawni”. Religia, władza wydzieliła w ciele konkretne pola, które są bezpieczne i użyteczne dla systemu, oraz te, o których należy zapomnieć: okryte wstydem lub naznaczone jako grzeszne. Weźmy choćby łechtaczkę i pochwę. Mówi Freud: kobieta dojrzała, normalna (systemowo) nie powinna interesować się łechtaczką. Tylko pochwa (która umożliwia reprodukcję i przyjemność mężczyźnie) jest istotna. Dlatego tak wielki problem jest z seksualnością kobiet. Z tym, co powinny, a czego nie powinny robić. Poczucie winy, wstydu i strachu narasta. W końcu, zrezygnowane, w pełni wchodzą w system, a patriarchat i jego normalizatorzy zacierają z uciechy ręce.

W tym sensie wszyscy jesteśmy melancholikami. Tęsknimy za pełnią. Jeśli nie świadomie, to niewątpliwie mniej świadomie. Fajnie, że istnieje Bóg, ale ja wolę drugiego człowieka, który siedzi obok mnie. Przynajmniej można go dotknąć.

Oba Twoje teksty to głosy odrzuconych, Mayerowskich Odmieńców. Uważasz, że literatura ma właśnie pozwalać przemówić tym, którzy na co dzień muszą milczeć? Ma obalać stereotypy? A może, według Ciebie, nie powinna mieć żadnej misji?
Hm, nie wiem, nie mam bladego pojęcia! Mogę pozwolić sobie na odrobinę dyplomacji? A więc: literatura powinna być dobrą literaturą (śmiech). Nie mnie określać, jaka powinna być i jaka jest jej misja, i czy ta misja w ogóle istnieć powinna. Choć uważam, że książki powinny być „wartościowe”. Ale to określenie na tyle relatywne, że tak naprawdę nic nie mówi. To, że wolałbym, żeby ludzie czytali tylko Jelinek albo Woolf, nie oznacza, że odebrałbym im Coehlo czy Marqueza, albo Kalicińską. Ale należy pamiętać, że literatura również jest narzędziem polityki. I to mnie wkurza. To, co podaje się dzieciakom w szkołach jako lektury, jest szokujące.

Obie Twoje powieści jawnie nawiązują do feministycznej spuścizny. W pierwszej w patriarchalne piekło wpisałeś matkę, w drugiej – mamy już nie piekło, a niebo, czyli sferę duchowości jako kwintesencji patriarchalizmu. „Męskość nie jest płcią. Płcią jest wszystko inne, wszystko pozostałe”, piszesz to w kontekście Boga, pozornie bezpłciowego.

okładka jpg

Tak, i trzeba to sobie uświadomić. To fascynujące, jak pokrętna jest logika Kościoła, twierdzącego, że Bóg przecież jest bezpłciowy. Taaa. No przepraszam, ale Bóg Ojciec (sic!) androgynem nie jest na pewno. Nie jest też ponadpłciowy. Ma określoną płeć i jest to płeć męska. Ale ona w naszej kulturze jest na tyle niewidoczna, że nie istnieje. Funkcjonuje jak aksjomat. Przecież i Bóg, i człowiek, i inżynier, i redaktor, i reżyser – to mężczyźni. Wiadomo. Mamy za to „nauczycielki” i „przedszkolanki”. I „kibel mamy”, „sprzątaczki” i „prostytutki”. Na szczeblu dyrektorskim Kowalska jest dyrektorem, natomiast na społecznie niższym – nie powiemy „sprzątacz Kowalska”. Płcią jest to, co powinno nią być. To są sprawy, które należy zrozumieć, uświadomić sobie. Nie dorośliśmy jeszcze do feminizmu, wciąż tkwimy pod kuratelą ojca-patriarchatu. Nie jest nam tu dobrze, ale przynajmniej bezpiecznie. Chodzi jednak o to, żeby było dobrze – wszystkim.

Jako motto swojej powieści „Kiedy piszę, piszę ciałem” wybrałeś słowa Helen Cixous z klasycznego już jej tekstu „Śmiech meduzy”, traktującego o pisarstwie kobiet. Cixous wspomina w nim, że pisarstwo kobiet zawsze było zepchnięte na margines jako mniej ważne, a cała kultura i historia literatury jest fallocentryczna. Czy w kontekście Twojej powieści można słowa te potraktować jako zwrócenie uwagi na teksty homoseksualne? Tu oczywiście może paść uwaga na temat definicji takiego tekstu…

No właśnie. No bo co to jest „literatura homoseksualna”? Co to jest „literatura kobieca”? Czy muszę być kobietą, żeby pisać literaturę kobiecą? Czy żeby pisać o lesbijkach, należałoby obowiązkowo być osobą homoseksualną? Jakie miałoby to niby znaczenie? Otóż ma ogromne! Bo po raz kolejny „płcią jest wszystko inne”, także jeśli chodzi o literaturę. Literatura uniwersalna, Literatura!, jest męska przecież. Zabawne, wszak nie ma czegoś takiego jak „literatura męska” – to byłaby tautologia! Natomiast istnieje wyznaczone „wszystko inne”, ograniczone pewnymi normami, zakazami czy nakazami. „Literatury homoseksualnej” czy „kobiecej” nie będą czytać wszyscy, natomiast Literaturą zajmą się i szkoły, i wszelkiego rodzaju recenzenci czy literaturoznawcy. I tak to się wszystko kręci…

Dziękuję za rozmowę.

About the author
Anna Godzińska
Ukończyła studia doktoranckie na Wydziale Filologicznym Uniwersytetu Szczecińskiego, autorka tekstów o miłości poza fikcją w magazynie Papermint oraz o literaturze w Magazynie Feministycznym Zadra. Fanka kobiet - artystek wszelakich, a przede wszystkim molica książkowa;)

4 komentarze

    1. Cóż, najlepiej na ten zarzut odpowie Pani zapewne nasza specjalistka od korekty. Ja tylko podpowiem kwiestię do rozważenia: czyta pani Baśnie Andersena czy Anders (wtedy Hans Christian byłby kobietą)? słucha Pani muzki Chopina czy Chopin? Język polski jest fleksyjny. Dlatego też słucham Boba Dylana, a nie Bob Dylan, a rozmaiwam z Markiem Susdorfem, a nie Susdorf. Pozdrawiam i dziękuję za uważne przeczytanie wywiadu 🙂

    2. Dzień dobry, jestem korektorką tekstów ukazujących się na portalu Szuflada.net. Niestety, nie zgodzę się z panią. Nazwiska obce również podlegają odmianie. Zasada jest taka – jeżeli coś podlega wzorcowi odmiany w języku polskim – odmieniamy. Proszę zajrzeć do słownika poprawnej polszczyzny, jeśli mi pani nie wierzy, ewentualnie zajrzeć na stronę pwn, a nawet zasięgnąć opinii autorytetu w poradni pwn. Ale również bez postawienia szczegółowego pytania – jest tam mnóstwo odpowiedzi dotyczących odmian obcych nazwisk. Myślę, że to zaspokoi pani ciekawość i rozwieje wątpliwości.

Skomentuj Anna Godzińska Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *