Wywiad: Katarzyna Zyskowska-Ignaciak

OLYMPUS DIGITAL CAMERAKatarzyna Zyskowska-Ignaciak – z wykształcenia dziennikarka, swoją pasję do pisania ubiera jednak w powieściowy mundurek, na swoim koncie ma już siedem książek. Jest pisarką wszechstronną, czego dowodzi jej dorobek twórczy. W 2014 r. ukazały się dwie powieści (efekt pracy ostatnich dwóch lat): biograficzna – traktująca o Barbarze i Krzysztofie Baczyńskich – „Ty jesteś moje imię” oraz „Nie lubię kotów”, w której autorka rozlicza się ze swoim pokoleniem, z dzisiejszymi trzydziestolatkami. We wrześniu zaplanowana jest premiera jej kolejnej książki – „Wieczna wiosna”.

K.M.: Przyznała Pani kiedyś, że jej największą wadą jest lenistwo. Jednak choćby dorobek twórczy wskazuje na to, że jest Pani dość pracowita. 2014 to rok obfitości utworów (jakże różnych!) Katarzyny Zyskowskiej-Ignaciak, jak długo zajęła praca nad nimi?

Katarzyna Zyskowska-Ignaciak: Wszystkie książki, które oddaję w ręce czytelników w tym roku, powstawały w sumie ponad dwa lata, czyli tempo pisania mam raczej przeciętne. Natomiast o dacie publikacji danego tytułu decyduje wydawca. Zupełnie przypadkiem premiery moich nowych powieści zbiegły się w czasie.

K.M.: Czy trudno będzie wskazać taką książkę w Pani dorobku, która jest najbliższa (z którą czuje się Pani najbardziej związana emocjonalnie) lub z której jest Pani najbardziej dumna?

Katarzyna Zyskowska-Ignaciak: Pewnie jak większość autorów największym sentymentem zawsze darzę tę ostatnią, którą właśnie napisałam. Lecz w sumie każda, która wyszła spod mojego pióra, ma dla mnie jakieś znaczenie. W każdą włożyłam część siebie. Lubię moje pierwsze, lekkie i wesołe książki, ale dziś na pewno napisałabym je zupełnie inaczej. Ciepło wspominam też „Upalne lato Marianny”, bo była to historia, która na chwilę pozwoliła mi się przenieść w czasy młodości moich dziadków, do międzywojnia, a zarazem stanowiła moją pierwszą w pełni dojrzałą powieść.

K.M.: „Ty jesteś moje imię” – powieść, która poruszy serca chyba wszystkich czytelników, jakie emocje wywołuje w Pani?

Katarzyna Zyskowska-Ignaciak: Kiedy piszę, bardzo głęboko wchodzę w powieść, w świat, który buduję. Nie do końca potrafię się dystansować od wykreowanej słowami rzeczywistości. „Ty jesteś…”, to piękna, ale bardzo tragiczna historia. Przez kilka miesięcy w pewien sposób żyłam w okupowanej Warszawie. Nawet kiedy wyłączałam komputer, wciąż towarzyszyły mi obrazy powstania, wojny. Przeżywałam dramaty dotykające stolicę i moich bohaterów. To było trudne doświadczenie.

K.M.: Zdradziła Pani kiedyś, że proza jest Pani bliższa niż poezja, skąd zatem pomysł na Baczyńskich? Głównym źródłem wiedzy o Krzysztofie są przede wszystkim jego wiersze. Przeczytała Pani wszystkie? Dotarła Pani do jakichś dotąd niepublikowanych?

Katarzyna Zyskowska-Ignaciak: Niestety, nie dotarłam do niepublikowanych wierszy Krzysztofa, choć wierzę, że jeszcze na dnie jakiejś starej szafy takie istnieją – wszak Baczyński był twórcą bardzo płodnym i często obdarowywał znajomych swoimi wierszami, przy rożnych okazjach. Więc może gdzieś… Niemniej przy pracy nad książką sięgałam do tych tomików, które ukazały się drukiem. Przeczytałam chyba wszystkie wiersze, a że jest ich naprawdę całe mnóstwo, więc materiału mi nie brakowało.
Co do samego pomysłu na książkę, to poddał mi go wydawca. Od zawsze intrygowały mnie czasy okupacji i powstania – jako mała dziewczynka byłam harcerką, więc od dawna dobrze znałam historię Szarych Szeregów. Na moją wyobraźnię mocno także zadziałała legenda, jaka narosła wokół życia i śmierci Baczyńskiego, a jego wiersze – choć na pewno nie mogę się nazwać koneserką – bardzo mnie poruszały. Dlatego, gdy powstała koncepcja książki o Basi i Krzysztofie z miejsca postanowiłam się podjąć jej realizacji.

K.M.: „Ty jesteś…” przedstawia Baczyńskiego nie tylko w tym jasnym świetle bohatera, poety-żołnierza, pięknego, wrażliwego chłopca, ale pokazuje go również w półcieniach – jako mężczyznę borykającego się z chorobą i z trudem utrzymania rodziny. Chyba trudno było stworzyć taką kreację pomimo mitu, jaki utarł się przez dziesięciolecia?

Katarzyna Zyskowska-Ignaciak: Od chwili, kiedy postanowiłam, że opiszę tę historię, wiedziałam, że nie mogę w niej powielić obrazu Baczyńskiego, jaki kreuje w nas szkoła i lekcje języka polskiego. Krzysztof nie powinien być bezdusznym „pomnikiem” literatury. Monolitem bez skazy. Postaci zbyt wyidealizowane zawsze są papierowe, nieprawdziwe – w świecie realnym tacy ludzie nie istnieją. Krzysztof także miał swoje wady, a ja przecież chciałam przywrócić go w mojej powieści do życia. Kiedy czytałam dokumenty na jego temat analizując życiowe postawy, zachowanie w różnych sytuacjach, w mojej wyobraźni powstał obraz bardzo młodego, choć równocześnie dojrzałego człowieka o wielkiej wrażliwości i talencie, ale też życiowo nieco niedostosowanego, wyalienowanego i mocno skupionego na wewnętrznym dialogu z samym sobą. Oczywiście obawiałam się, czy ci, którzy mają już w głowach stworzony swój własny obraz poety, zechcą zaakceptować ten, który im przedstawię. Na szczęście, jak na razie czytelnikom bardzo się podoba odbrązowiony wizerunek Baczyńskiego.

K.M.: Oprócz tego, że Pani książka to, w moim odczuciu, hołd złożony miłości, poecie, pokoleniu, mam wrażenie, że przede wszystkim oddała Pani należne miejsce Barbarze Drapczyńskiej w tej „legendzie Baczyńskiego”. Uważa Pani, że to postać równie fascynująca jak Krzysztof? A może nawet bardziej?

Katarzyna Zyskowska-Ignaciak: Biografowie i znawcy poezji Krzysztofa twierdzą, że dojrzałość literacką osiągnął jesienią 1941 roku. Lecz tak naprawdę rozkwit umiejętności, czy wręcz eksplozja jego twórczości przypada na pierwsza połowę 1942 roku. Spójrzmy więc na biografię poety: co takiego się wydarzyło w jego życiu w owym czasie? Odpowiedź jest bardzo prosta: właśnie wtedy poznaje on Basię Drapczyńską i zakochuje się w niej bez pamięci. Wówczas powstają erotyki i wiersze miłosne – jedne z najpiękniejszych w historii polskiej literatury. Kim więc była i jaka była ta dziewiętnastoletnia dziewczyna, która stała się niewyczerpanym źródłem natchnienia dla Krzysztofa…? Sądzę, że nie tylko mnie frapuje dzisiaj to pytanie. Przecież Basi daleko było do typowej piękności, bardziej przypominała dziecko niż kobietę. Fizycznie odbiegała od powszechnego wyobrażenia na temat muzy artysty. Tymczasem ona naprawdę Krzysztofa zafascynowała. Musiała więc być osobą o nietuzinkowym intelekcie i erudycji. A przy tym, mimo młodego wieku, wydała mi się niezwykle dojrzała… W czasie pisania „Ty jesteś…” niejednokrotnie zadawałam sobie także inne pytanie: co by było, w jakim kierunku poszłaby twórczość Baczyńskiego, gdyby nie spotkał na swojej drodze Basi?

K.M.: Których poetów, poza Baczyńskim, zdarza się Pani podczytywać najczęściej?

Katarzyna Zyskowska-Ignaciak: Tu raczej nie będę oryginalna. Bardzo lubię Pawlikowską-Jasnorzewską, Tuwima… Jako pasjonatkę Tatr niezmiennie oczarowują mnie wiersze Asnyka, Kasprowicza i oczywiście Tetmajera. Zawsze gdy przemierzam jakiś samotny, wyludniony szlak, słyszę w głowie „Melodię mgieł nocnych”.

K.M.: Rozważała Pani napisanie serii powieści biograficznych o polskich poetach bądź pisarzach (lub z nimi w tle)?

Katarzyna Zyskowska-Ignaciak: Szczerze mówiąc, na razie o tym nie myślałam. Praca nad „Ty jesteś…” naprawdę mnie wyczerpała, więc teraz, korzystając z wakacji, odpoczywam. Zaraz potem siadam do napisania ostatniej części sagi „Upalne lato”, ale kto wie, czy kiedyś nie wrócę do tematu fabularyzowanej biografii.

K.M.: Niemal jednocześnie z „Ty jesteś…” ukazała się powieść „Nie lubię kotów”. To bardzo odważna książka na polskim rynku. Trudny utwór o niełatwych sprawach. Czy to taki Pani literacki sprzeciw wobec współczesności, jej szalonego pędu, wyścigu szczurów, zatracaniu wartości?

Katarzyna Zyskowska-Ignaciak: Do tej pory zapewne kojarzona byłam z typową, lekką prozą kobiecą. Dwa lata temu również byłam w trakcie pisania kolejnej takiej obyczajówki. Ale coś we mnie pękło. Miałam już dosyć przesłodzonych, oderwanych od rzeczywistości historii z happy endem. Posiadałam już sto stron tekstu tej wspomnianej, niedokończonej powieści, kiedy wpadł mi pomysł na „Nie lubię kotów” – bez sentymentu porzuciłam rozpoczęty projekt i zasiadłam do spisywania nowej opowieści. Pomysł był prosty – zamykając fabułę w jednym dniu, chciałam zobrazować świat współczesnych, nieco zepsutych, a przy tym bardzo pogubionych trzydziestolatków. Mój Wydawca miał wątpliwości, kiedy opowiedziałam o swoich planach. Książka z założenia miała być odważna, brutalna, na wskroś współczesna, także językowo – i zupełnie inna niż to, co do tej pory pisałam. A co tak chętnie się teraz czytuje. Wiem, że wielu czytelników nie lubi „dostawać prawdą między oczy”, a ja przy pisaniu tej książki wyłączyłam hamulce. Chciałam obedrzeć z pozłotka, z lukru nasz dostatni, poukładany świat, wykreowany na wyretuszowanych „słitfociach” z Facebooka czy Instagramu. Starałam się pokazać jego miałkość, powierzchowność. Obnażyć z masek moje pokolenie.

K.M.: No właśnie, ta książka to twór zupełnie inny od tych masowo teraz wydawanych. Uważa Pani, że taka literatura może cokolwiek zmienić, że da takiego „moralnego kopa” i na chwilę się zatrzymamy, by pomyśleć, gdzie się znajdujemy i czy to na pewno jeszcze my, a nie tylko nasza kreacja, którą się posługujemy na własne potrzeby?

Katarzyna Zyskowska-Ignaciak: Kiedy pisałam „Nie lubię kotów”, nie miałam aż takich ambicji – ta książka miała stanowić jedynie moje osobiste gorzkie spostrzeżenia na temat współczesności. Naturalnie bardzo bym się cieszyła, gdyby w czytelniku po lekturze „Kotów” pozostała jakaś refleksja. Niemniej dawno pozbyłam się złudzeń co do siły oddziaływania literatury – ma ona niestety zbyt mały zasięg, żeby móc realnie dawać wspomnianego przez Panią „moralnego kopa”.

K.M.: Pani również korzysta z portali społecznościowych, jest Pani częścią tego pokolenia, o którym opowiada „Nie lubię kotów”. Jest Pani również w jakimś stopniu osobą medialną, kreowaną. Spotkała się Pani z atakami „życzliwych” i posądzeniem o pewną hipokryzję? Spodziewa się Pani takich głosów?

Katarzyna Zyskowska-Ignaciak: Oczywiście liczę się z takimi zarzutami, chociaż „Nie lubię kotów” wcale nie miało być próbą napiętnowania jakiejś obcej mi grupy, z którą się nie identyfikuję, od której sztucznie próbowałabym się separować ze słowami: „jestem od was lepsza”. Nie jestem. Dlatego nie mówię w tej powieści „oni”, ja mówię „my”. Ja też należę do tego zagubionego pokolenia, szukającego sensu życia na sklepowych półkach, w wirtualnym świecie. Ja również się gubię, czasami dla spokoju przywdziewam maskę, gębę, dopasowuję się, bo tak jest łatwiej, bo konformizm jest wygodny. W „Kotach” posypuję głowę popiołem. Jestem współwinna.

K.M.: Poruszyła Pani w „Nie lubię kotów” wiele ważnych (mniej lub bardziej) kwestii. Jak wiele z nich wynikało z Pani osobistego doświadczenia (nie tylko z obserwacji)?

Katarzyna Zyskowska-Ignaciak: Na szczęście „Nie lubię kotów” nie jest książką autobiograficzną – na szczęście, bo nie wiem, czy uniosłabym wszystkie problemy i rozterki moich bohaterów…

K.M.: Nie boi się Pani zarzutów w sprawie wyraźnego podziału na bohaterów lepszych (kobiety) i gorszych (mężczyźni)? Można odnieść wrażenie, że płeć piękna to w Pani powieści głównie ofiary, a mężczyźni to ci bezwzględni „oprawcy”. I choć w ostatecznej wymowie wyraźnie można odczytać, że wszyscy są tymi poszkodowanymi, przez czasy, w których istnieją, system, społeczność narzucającą pewien model życia czy własne pragnienia posiadania, to jednak mężczyźni są bardziej podatni na złe wpływy. Oni tu wypadają zdecydowanie in minus.

Katarzyna Zyskowska-Ignaciak: Ja tego podziału tak nie postrzegam. Paradoksalnie moim „ulubionym” – choć nie wiem, czy to właściwe słowo – bohaterem „ Nie lubię kotów” jest postać męska. Myślę tu o Konradzie. Czuję do niego pewną sympatię, pomieszaną ze współczuciem. On naprawdę cierpi za swoją maską… Szczerze powiedziawszy, tworząc kolejne historie, zupełnie nie kierowałam się kryterium płci. Negatywne postępki moich męskich bohaterów starałam się tłumaczyć. Na przykład Wojtek, który zdradza żonę, wcale nie czyni tego z wyrachowania czy dla zaspokojenia popędu. Według mnie robi to z samotności, w wyniku rozdarcia, przez niemożność pogodzenia życia w dwóch równoległych światach – w Warszawie, gdzie ma rodzinę, i w Hamburgu, gdzie spędza większość czasu, by tę rodzinę utrzymać. Daniel z kolei to skrzywdzony brakiem ojcowskiej miłości mężczyzna-chłopiec, któremu jako jedynemu daję szansę rehabilitacji i on tę szansę przyjmuje. Co do postaw moich bohaterek, to tylko jedną zakwalifikowałabym jednoznacznie do roli ofiary – Dagmę. Chociaż ona tę rolę odgrywa, ponieważ bardzo pragnie wkupić się do świata, który opisuję. I płaci za to cenę. Reszta opisywanych kobiet ma wybór i mogłaby żyć inaczej, gdyby tylko chciała. Ale to wiązałoby się z pewnym wysiłkiem i pracą nad sobą…

K.M.: Komu przede wszystkim poleca Pani lekturę „Nie lubię kotów”? Opisywanemu pokoleniu czy może tym, którzy dopiero w nie wkroczą?

Katarzyna Zyskowska-Ignaciak: Szczerze powiedziawszy, nie zastanawiałam się dotąd nad targetem tej książki. Myślę, że może się spodobać osobom w różnym wieku. Ale polecam ją przede wszystkim tym, którzy – podobnie jak ja – uważają, że w obecnych czasach za bardzo skupiliśmy na „mieć” zamiast na „być”.

K.M.: Już niebawem swoją premierę będzie miała „Wieczna wiosna”, kolejna Pani książka. Temat tej powieści wydaje się niezwykle ciężki, ale może ten tytuł zapowiada pewną przewrotność? Zaskoczy nas Pani?

Katarzyna Zyskowska-Ignaciak: Tematyka faktycznie lekka nie jest, ale też „Wieczna wiosna” – tytuł zaczerpnęłam od Rodina, to tytuł jednej z jego rzeźb – nie do końca jest fikcją literacką. Swego czasu miałam okazję zasłyszeć historię kobiety, która stała się pierwowzorem mojej bohaterki, Łucji. Opowiadając o jej losach, pragnęłam przede wszystkim przekazać czytelnikom, jak ważny jest zdrowy egoizm i odwaga, by sięgać po szczęście. Nawet w chwilach, gdy świat wali nam się na głowę. Nie planowałam natomiast nikogo zaskakiwać fabułą – chociaż może nie wszyscy czytelnicy będą się spodziewać takiego zakończenia książki. Bywa, że prawdziwe życie potrafi być równie nieprzewidywalne, co wybujała wyobraźnia pisarza.

K.M.: Ile jeszcze pomysłów (poza ostatnią częścią „Upalnej” serii) na nowe fabuły siedzi obecnie w głowie Katarzyny Zyskowskiej-Ignaciak?

Katarzyna Zyskowska-Ignaciak: W głowie mam w pełni wykrystalizowaną jeszcze jedną książkę. Akcja miałaby się dziać współcześnie i w gorącym politycznie okresie lat osiemdziesiątych. Wciąż nie wiem, czy będę na siłach, by się zmierzyć z tą historią, ale czas pokaże.

K.M.: Bardzo dziękuję za tę rozmowę i życzę inspiracji oraz czasu na realizację wszystkich pomysłów.

Katarzyna Zyskowska-Ignaciak: Ja również dziękuję.

Rozmawiała: Kinga Młynarska

About the author
Kinga Młynarska
Mama dwójki urwisów na pełny etat, absolwentka filologii polskiej z pasją, miłośniczka szeroko pojętej kultury i sztuki. Stawia na rozwój. Zwykle uśmiechnięta. Uczy się życia...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *