Wywiad: Karolina Wilczyńska

Karolina WilczynskaKarolina Wilczyńska jest autorką psychologicznych powieści: „Performens” (2006) i „Ta druga” (2011). W styczniu, nakładem wydawnictwa MWK, ukazała się jej trzecia książka pt.: „Anielski kokon”. Jest  laureatką ogólnopolskiego konkursu literackiego „Świat Kobiety” oraz konkursów na opowiadania „Secretum Calligo” i „Littera Scripta”. W 2012 r. została nominowana do nagrody Festiwalu Literatury Kobiecej „Pióro i Pazur” w kategorii Pióro.

Zawodowo była felietonistką „Gazety Szkolnej”, gdzie w cyklu „Z pamiętnika matki ucznia” opisywała szkolną rzeczywistość z perspektywy swojej rodziny. Obecnie jest terapeutką, trenerką i wykłada na wyższej uczelni oraz jest prezesem własnej fundacji. W roku 2013 została Ambasadorką kampanii społecznej promującej czytelnictwo „Książka jest kobietą”.Prywatnie jest szczęśliwą żoną i matką. W wolnych chwilach uwielbia czytać oraz robić na drutach, dodatkowo haftuje obrazy i zajmuje się decoupagem. Od wiosny do jesieni lubi też zwyczajnie pogrzebać w ziemi na działce.

Klaudia Maksa: Dzień dobry. Na rynku księgarskim ukazała się niedawno trzecia Pani powieść „Anielski kokon”, która, jak dwie poprzednie, jest doskonałym psychologicznym portretem kobiety. Jednak być może nie wszyscy wiedzą, że brała Pani także udział w dwóch e-bookowych antologiach opowiadań grozy. Skąd taki przeskok w tematyce? W ramach eksperymentu?

Karolina Wilczyńska: Dzień dobry. Zgadza się, moje opowiadania ukazały się w zbiorach: „31.10. Halloween po polsku” oraz „31.10. Wioska przeklętych”. Obie antologie są nadal dostępne i to zupełnie za darmo. Dodam jeszcze, że w 2012 r. moje opowiadanie zajęło pierwsze miejsce w kategorii horror w konkursie „Secretum caligo”. Rzeczywiście, to z pozoru zupełnie inna tematyka, ale tak naprawdę mieści się w kręgu moich zainteresowań. We wszystkim co piszę ważne są emocje. Uważam, że to właśnie one decydują o tym, jak postrzegamy świat, jak reagujemy. Gdyby nie one, dla każdego z nas świat byłby jednakowy i nudny. W moich powieściach ważna jest właśnie warstwa emocjonalna, chcę dać czytelnikom nie tylko zgrabną historię, ale i powód do zastanowienia, radość, wzruszenie, smutek, czasami gniew, niezgodę czy sprzeciw. Podobnie jest w moich opowiadaniach grozy, z tym tylko, że w nich główną emocją jest strach. Nie umiem „straszyć” bezpośrednio – wilkołakiem czy duchem, staram się, aby lęk czytelnika zrodził się w jego głowie, wyrósł na podstawie niepewności, wahania, niejednoznaczności.

K.M.: Każda Pani powieść to studium psychologiczne kobiety, które jest perfekcyjne w najmniejszym szczególe. Czytelnik po takiej lekturze jest bogatszy o wiele spostrzeżeń dotyczących mechanizmów rządzących ludzką psychiką. Jak długo i jak wnikliwe „opracowuje” Pani każdą swoją bohaterkę?

K.W.: Przede wszystkim dziękuję za miłe słowa. Staram się, aby moje bohaterki były wiarygodne. Lubię obserwować ludzi, rozmawiać z nimi, zresztą robię to także zawodowo. Zbieram doświadczenia, słucham różnych historii, poznaję motywacje działań. Jest to fascynujące i daje mi przy okazji motywację do refleksji nad własnym życiem i postępowaniem. Z tych wszystkich obserwacji, rozmów i przemyśleń rodzą się bohaterki moich powieści. Daję im pewne cechy, doświadczenia, otoczenie, a później radzą już sobie same (śmiech). Bywało, że ktoś stwierdzał: „tak nie mogła się zachować, to niemożliwe, niewiarygodne”. Wzruszam wtedy ramionami, bo wydaje mi się, że ten ktoś powinien raczej powiedzieć: „ja nie zachowałabym się tak”. Często oceniamy innych wyłącznie z perspektywy własnych doświadczeń. A przecież każdy człowiek jest inny, inaczej czuje i może mówić czy robić rzeczy dla nas niezrozumiałe. Dlatego staram się nie oceniać nikogo, raczej szukam jego motywacji, powodów takich, a nie innych decyzji. I nigdy nie powiem, że jakieś zachowanie jest niewiarygodne. Warto jeszcze wspomnieć, że literatura rządzi się nieco innymi prawami niż nasze codzienne życie. Bywa, że pokazanie problemu wymaga skrótu albo pewnego wyolbrzymienia. Trudno na kilkuset stronach opisywać dokładnie dzień po dniu, bo żaden czytelnik tego nie wytrzyma. To kolejny powód, dla którego skupiam się na emocjach, psychice bohaterów. Uważam, że to ciekawsze niż opis codziennych czynności. Zależy mi na tym, aby czytający, poznając odczucia moich bohaterek, zastanowił się nad sobą, swoimi relacjami z otoczeniem, reakcjami. Oczywiście do niczego nachalnie nie zmuszam, można potraktować moje książki jako zwyczajne historie. Czytelnik decyduje, autor przyjmuje z pokorą jego wybory.

K.M.: To, że oceniamy innych wyłącznie z perspektywy własnych doświadczeń, moim zdaniem, w dużej mierze jest wynikiem tempa naszych czasów. Nie mamy czasu nawet zebrać się całą rodziną przy stole, zjeść, a po posiłku, przy kawie po prostu porozmawiać, co dopiero mówić o zatrzymaniu się, żeby zrozumieć czyjąś motywację działania albo zachowania. Stąd, gdy się dzieje naprawdę coś złego, człowiek często zostaje sam ze swoimi problemami w tłumie ludzi. Prowadzi Pani wykłady z komunikacji interpersonalnej, więc jak Pani ocenia to zjawisko w odniesieniu do młodego pokolenia?

K.W.: Mówi pani o tempie naszych czasów, a przecież to, jak żyjemy, zależy od nas samych i naszych priorytetów. Dla mnie rodzina jest bardzo ważna i staram się jak najczęściej być z bliskimi. Oczywiście rozumiem, że każdy musi pracować, ale świadomość tego, co jest ważne pozwala postawić granice i nie zatracić się wyłącznie w materialnej części świata. Nie wyobrażam sobie życia w ciągłym biegu, bez rozmów z mężem i synem. Dokładnie tak samo wygląda sprawa relacji z innymi ludźmi. Jeżeli komuś zależy – znajdzie czas i chęci na refleksję. Wystarczy zrezygnować z kolejnego odcinka serialu i w tym czasie pomyśleć o żywych ludziach. Fakt, bywa, że czujemy się samotni, ale często wystarczy powiedzieć o swoim problemie. Wiem z własnych doświadczeń, że wbrew temu, co się mówi, świat pełen jest dobrych i życzliwych ludzi, którzy gotowi są nam pomóc. Przekonałam się o tym wielokrotnie. A młode pokolenie? Jest takie jak każde poprzednie – różnorodne. Jedni są otwarci, życzliwi, myślący, a inni nie posiadają tych cech. Cieszę się, że mogę podpowiedzieć im, jak lepiej porozumiewać się, jeżeli zechcą z tego skorzystać, będzie im się lepiej żyło.

K.M.: Olga, bohaterka Pani ostatniej powieści, popada w obłęd. Wyzwalają go czynniki, które są typowymi zapalnikami wszelkich zaburzeń psychicznych młodych pracowników dużych firm i korporacji. Mam wrażenie, że „Anielski kokon” napisała Pani trochę ku przestrodze. Mam trochę racji?

K.W.: Cóż, na naszą psychikę ma wpływ wiele czynników. Praca rzeczywiście jest istotna i starałam się to pokazać, ale nie tylko. Olga ma jeszcze matkę, koleżanki, narzeczonego. Sam fakt pracy w korporacji nie oznacza jeszcze niczego strasznego. Znam osoby, które pracują w dużych firmach i są zadowolone. Inni z kolei nie wytrzymują korporacyjnej specyfiki. Wszystko zależy od predyspozycji, także psychicznych. Pokazałam ten kawałek świata tak, jak ja go odczuwam, ale nie twierdzę, że to jedynie prawdziwy obraz. Jak już wspomniałam – każdy widzi i czuje inaczej. Czy Olga popadła w obłęd? Tak oceniło to jej otoczenie. Ona sama nie uważała się za osobę chorą. Ja natomiast nie potrafię i nie chcę jednoznacznie jej oceniać. I jeżeli mamy mówić o jakiejś przestrodze, to chyba właśnie w tym miejscu. No ale o tym wspomniałam już w poprzedniej odpowiedzi. „Anielski kokon” to historia kobiety, którą ocenić musi każdy z nas samodzielnie, bo każdy zobaczy w niej coś innego. Już z pierwszych recenzjach widzę, że tak właśnie jest. I bardzo mnie to cieszy, bo taki był mój cel. Pani za ważną uznała pracę w korporacji, ktoś inny matkę, kolejny czytelnik zauważy coś jeszcze innego. Warto zadać sobie pytanie: dlaczego akurat to? I już mamy dobry początek do pomyślenia o sobie, prawda?

K.M.: Tak. Zauważyłam, że nie nazywa Pani nawet choroby Olgi, mimo że „Anielski kokon” jest „precyzyjnym” studium przypadku. I przyznam uczciwie, że mam przez to do Pani jeszcze większy szacunek. W „Peformensie”, pierwszej powieści uczula nas Pani na wpływ środków masowego przekazu na kierunek naszego myślenia, na nasze sądy i uprzedzenia. W przypadku chorób psychicznych mamy w dużym stopniu do czynienia ze stygmatyzacją. Dlatego rozumiem Pani ostrożność. Lepiej nie powiedzieć wszystkiego, nie nazywać po imieniu. niż dać komuś narzędzie do szybkiej diagnozy. Jest szansa, że wrażliwy czytelnik sam sięgnie po literaturę fachową lub zauważy u kogoś coś, czego inni nie dostrzegą i zechce mu pomóc, zamiast „klasyfikować według Olgi”. Jak w ogóle ocenia Pani świadomość zaburzeń i chorób psychicznych u Polaków.

K.W.: I znowu muszę zaprotestować przeciwko generalizowaniu. Podejście do zaburzeń i chorób psychicznych bywa różne. Są środowiska, gdzie rzeczywiście nie akceptuje się ludzi mających tego rodzaju problemy, ale wiele osób rozumie go i w żaden sposób chorych nie stygmatyzuje. Wydaje mi się, że świadomość Polaków w tej kwestii jest coraz większa i to cieszy. Pisząc „Anielski kokon” nie miałam zamiaru opisywać studium przypadku. Nie jestem psychiatrą i chociaż starałam się dobrze przygotować do przedstawienia choroby. Moim celem było raczej pokazanie czytelnikom, jak może czuć się osoba, która nie wie, co jest prawdą, a co wyobrażeniem. Chciałam także zachęcić do zastanowienia się, czy „inny” oznacza „gorszy”, „niebezpieczny” i kto ma prawo decydować o postrzeganiu świata przez inne osoby. To mój osobisty głos w dyskusji o tym, co jest tzw. normalne, a co nie i jak trudno wyznaczyć granicę miedzy jednym a drugim. I przyznam Pani rację – nie chciałabym za nic dawać jakichkolwiek narzędzi do etykietowania kogokolwiek. Sama staram się tego nie robić i hołduję zasadzie, że każdy jest inny, niepowtarzalny. Nie musi nam się podobać, nie musimy podzielać jego sposobu widzenia świata, ale nie możemy odmawiać mu prawa do własnych sądów i ocen.

K.M.: Bardzo się cieszę, że nie dała się Pani sprowokować generalizowaniu, czego byłam niemal pewna. Mam nadzieję, że wybaczona mi będzie ta manipulacja (śmiech). Chciałam po prostu, aby Pani czytelnicy poczuli, że traktuje ich Pani poważnie, jak wartościowych i wrażliwych ludzi, a nie jak swój target. A propos książek. Zmieńmy temat. Co czyta Karolina Wilczyńska, kiedy chcę się zrelaksować, a co, kiedy ma ochotę na ambitną literaturę?

K.W.: Wiedziałam, że łatwo nie będzie. A moje lektury… cóż, czytam sporo i różnorodnie. Nie mam ulubionego gatunku, staram się poznawać różnych autorów. Ostatnio najwięcej czasu poświęcam rodzimym twórcom i zachęcam do tego czytelników. Mamy wiele utalentowanych pisarek i pisarzy, warto o nich pamiętać i doceniać. Nie dzielę literatury na ambitną i nieambitną, raczej na taką, która mnie porusza lub nie. Do niektórych książek wracam, inne czytam tylko raz. Nie będę zbyt oryginalna, bo do najbardziej „zaczytanych” na mojej półce należą „Mistrz i Małgorzata”, „Sto lat samotności” i „Przeminęło z wiatrem”, „Paragraf 22” i „Lot nad kukułczym gniazdem”. Bardzo cenię twórczość Jerzego Kosińskiego, wracam też do Marka Hłaski i Edwarda Stachury. Są dni, kiedy potrzebuję poezji, a wtedy sięgam po Marię Pawlikowską-Jasnorzewską, Halinę Poświatowską.

K.M.: Ostatnio coraz częściej pada pytanie, w jakiej kategorii można osadzić literaturę kobiecą? Jedni twierdzą, że to książki o mało ambitnej treści, przeznaczone dla relaksu. Inni z kolei, że (właśnie!) nie można generalizować? Jakie jest Pani zdanie?

K.W.: Żeby odpowiedzieć na to pytanie należałoby najpierw jednoznacznie zdefiniować pojęcie „literatura kobieca”. Czy to ta pisana przez kobiety? A może dla kobiet? Albo o kobietach? Skoro tak, to powinna istnieć jakaś literatura męska. Istnieje? Moim zdaniem to sztuczne podziały. Powtórzę to, co mówiłam w odpowiedzi na poprzednie pytanie: uważam, że są książki, które poruszają bardziej lub mniej. A czy napisała je kobieta, czy mężczyzna, to dla mnie nie ma znaczenia.

K.M.: A teraz zadam Pani pytanie z pozoru bardzo proste. Jak napisać dobrą książkę? Bo, że każdy dzisiaj może wydać książkę, wiedzą już setki autorów, którzy pokładali w swojej twórczości wielkie nadzieje i są rozgoryczeni, że na nikim, oprócz najbliżej rodziny i znajomych ich dzieło nie zrobiło wrażenia?

K.W.: Ha, a co to znaczy dobra książka? Taka, która się dobrze sprzedaje? Taka, która podoba się czytelnikom? A może krytykom? Same problemy z tym kategoryzowaniem. Rzeczywiście, obecnie jest tyle możliwości wydania tego, co się napisało, że, parafrazując słowa piosenki, wydać każdy może, trochę lepiej lub trochę gorzej. Chociaż nie zawsze powinien. Zdarza się, że ta łatwość idzie w parze ze słabą jakością. Brak dobrej redakcji czy korekty nie pomaga książce. Z drugiej strony łatwość wydania może dać szansę autorom, którym trudno przebić się do największych wydawców. Cóż, każdy medal ma dwie strony, prawda? Moim zdaniem każdy twórca powinien zachować równowagę pomiędzy wiarą we własny talent a otwartością na krytyczne uwagi. I mieć dużo cierpliwości w oczekiwaniu na swoją szansę. O doskonaleniu nawet nie wspominam, bo to oczywiste. Jeżeli zaś mówimy o tym, do jak szerokiego grona dociera książka – warto podkreślić, że wiele zależy od promocji. Codziennie na rynek wchodzi kilkadziesiąt nowości. W tej masie łatwo pozostać niezauważonym. Czasem wartościowe pozycje umykają czytelnikom, bo mniej zasobni wydawcy nie mają środków na wyeksponowanie książki. Dlatego tak ważna jest rola serwisów takich, jak „Szuflada”.

K.M.: Dziękuję w imieniu Redakcji „Szuflady”. Skoro zeszłyśmy już na temat promocji czytelnictwa, chciałabym zauważyć, że Pani także bierze aktywny udział w różnych przedsięwzięciach kulturalnych. Niedawno została Pani Ambasadorką kampanii społecznej „Książka jest kobietą”. Proszę nam o tym opowiedzieć.

K.W.: Już tak mam, że chętnie angażuję się społecznie. Otrzymuję w życiu wiele wsparcia od życzliwych osób, więc chcę się jakoś za to odwdzięczyć pomagając innym. Szczególnie bliskie są mi sprawy młodzieży i tym zajmuje się w swojej fundacji. Oczywiście promocja czytelnictwa to także sprawa, na której mi zależy i to nie tylko dlatego, że piszę, ale przede wszystkim dlatego, że rozwój kultury uważam za istotny aspekt rozwoju całego społeczeństwa. Może górnolotnie to brzmi, ale mówiąc prościej, obcowanie z kulturą zwiększa poziom wrażliwości, wyczula na problemy. Dzięki temu jesteśmy bardziej ludzcy, co w epoce kultu techniki jest niezwykle istotne. Kampania „Książka jest kobietą” ma na celu promocję czytelnictwa w szerokim znaczeniu. W ramach podejmowanych działań znajdzie się miejsce na przedstawianie autorów, książek, dyskusje o literaturze. I mylą się ci, którzy sądzą, że jest w nich miejsce wyłącznie dla kobiet. Nikogo nie dyskryminujemy, a hasło kampanii jest symboliczne – chodzi o podkreślenie takich cech książki, jak delikatność, wrażliwość, emocjonalność. Zapraszam na stronę kampanii, gdzie można zapoznać się ze szczegółami akcji. (http://ksiazka.modaija.pl/ – przyp. K.M )
Sam fakt zostania Ambasadorką tego rodzaju wydarzenia traktuję jako wyróżnienie. Jeżeli tylko moja osoba może w jakikolwiek sposób pomóc przedsięwzięciu, jestem do dyspozycji.

K.M.: Znamy więc Panią jako autorkę bardzo dobrych powieści. Wiemy, co Pani robi zawodowo i jak angażuje się Pani społecznie. A jaka jest Karolina Wilczyńska prywatnie? Co lubi robić w wolnym czasie, jakie ma hobby? Zdradzi nam Pani trochę prywatności?

K.W.: Przede wszystkim mam to szczęście, że zawodowo zajmuję się tym, co lubię i co mnie interesuje. Dzięki temu mogę łączyć pracę z zainteresowaniami. A po pracy? Oczywiście czytam. Poza tym relaksuję się przy działaniach robótkowo-artystycznych: dziergam na drutach, haftuję obrazy, zajmuję się decoupagem. Od wiosny do jesieni lubię też pogrzebać w ziemi na działce. Żadne tam wielkie uprawy, głównie kwiaty i krzewy, ale daje mi to wiele radości. Staram się jak najwięcej czasu spędzać z rodziną, ale bywają też chwile, gdy muszę pobyć sama. Pracuję z ludźmi i wśród ludzi, więc czasami potrzebny mi taki „reset”.

K.M.: Niestety na tym muszę zakończyć naszą rozmowę, choć przyznam szczerze, że tematów znalazłoby się jeszcze bez liku. Dziękuję bardzo za miłe spotkanie. Życzę Pani sukcesów w życiu zawodowym oraz satysfakcji z pisania.

Rozmawiała: Klaudia Maksa

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *