Wywiad: Dorota Kozińska

Dorota Kozińska: (ur. 1964) – latynistka, krytyk muzyczny i teatralny, tłumaczka. Prowadzi dział teatru muzycznego w „Ruchu Muzycznym”. Wykłada historię muzyki na studiach podyplomowych w Instytucie Badań Literackich PAN. Tłumaczy poezję, beletrystykę, eseistykę i literaturę popularnonaukową.

(fot Anka Palusińska)

Stale współpracuje z Programem II Polskiego Radia, „Tygodnikiem Powszechnym” i „Teatrem”. Autorka programów edukacyjnych dla dzieci i młodzieży. Miłośniczka historii i kultur Wschodu, często podróżuje do Azji. Współorganizatorka i uczestniczka działań wolontariackich w Polsce i za granicą.

W czerwcu 2012 r. wydała książkę „Dobra pustynia”. Z Panią Dorotą rozmawia druga pisarka – Małgorzata Warda.

M.W.: Co skłoniło Panią (latynistkę, tłumaczkę, krytyka muzycznego) do tak poważnego kroku jak wyjazd do Afganistanu?

D.K.: Zainteresowanie Afganistanem, a właściwie całą Azją Środkową, zaszczepił we mnie ojciec, grafik Leon Urbański, który podróżował w te rejony jeszcze w latach sześćdziesiątych. Na studiach zaprzyjaźniłam się z Polką, która spędziła dzieciństwo w Kabulu – tym sprzed wojen, pełnym szczęśliwych ludzi, kwiatów i zieleni. Miałam wielu znajomych wśród orientalistów, studiowałam tradycyjną muzykę perską, uczyłam się podstaw języka. Pojechałam do Afganistanu jako wolontariuszka, a zarazem osoba „sprawdzona”, znana od lat ze swojej fascynacji tym krajem. Decyzja była z pewnością poważna, ale też głęboko przemyślana – w 2006 roku północ kraju była względnie bezpieczna, z pewnością bardziej niż teraz, a stroną logistyczną przedsięwzięcia zajęła się przede wszystkim strona niemiecka, czyli organizacja działająca w prowincji Farjab od wielu lat i z dużym sukcesem.

M.W.: Różnice kulturowe między światem islamu a naszą cywilizacją zachodnią są ogromne. Które wydały się Pani najtrudniejsze do zaakceptowania?

D.K.: Różnice są rzeczywiście ogromne, choć wcale nie większe – często nawet mniejsze – niż różnice dzielące naszą kulturę od kultury Chin, Aborygenów albo rdzennych mieszkańców Ameryki. Przepaść dzieląca nas od islamu bierze się także ze strachu i z niewiedzy. To, co wzbudza w nas największy sprzeciw – choćby instrumentalne w naszym pojęciu traktowanie kobiet – wywodzi się jeszcze z tradycji przedmuzułmańskiej i jest głęboko zakorzenione w strukturach plemienno-klanowych. Zapominamy też, że Afganistan nie jest krajem jednorodnym: inne obyczaje panują wśród Pasztunów, inne wśród Tadżyków, jeszcze inne wśród mniejszości turkmeńskiej, uzbeckiej, a zwłaszcza hazarskiej. Jako przedstawicielka obcej kultury nie mam prawa oceniać kultury ludzi, którzy mnie goszczą. Dzielące nas różnice były z pewnością krępujące dla obydwu stron i obie strony dokładały wszelkich starań, żeby ułatwić porozumienie.

M.W.: Wyjazd do kraju, gdzie kobiety nie mają takich samych praw, jak mężczyźni, w dodatku na tereny objęte walkami, to wielki akt odwagi. Czego Pani obawiała się najsilniej?

D.K.: Jak powiedziałam już wcześniej, w prowincji Farjab panował względny spokój i z pewnością nie można było uznać tego obszaru za tereny objęte walkami – choćby w takim kontekście, jaki przywołujemy dziś w odniesieniu do konfliktu w Strefie Gazy. Proszę też pamiętać, że jako kobieta-przybysz miałam w Afganistanie zupełnie inny status niż kobiety miejscowe. Uszanowanie reguł warunkujących tamtejsze relacje między płciami pozwoliło mi wejść w obydwa światy – mężczyzn i kobiet. W przeciwnym razie spędziłabym większość czasu „na obrzeżach” świata mężczyzn, traktowana jako przedstawicielka swoistej trzeciej płci. Wiele goszczących w Afganistanie kobiet z Zachodu wybiera taką właśnie pozycję. Ja wolałam pójść na pewne ustępstwa i nie żałuję – dzięki temu udało się nieco głębiej wniknąć w świat afgańskich kobiet, ukryty przez wzrokiem mężczyzn, zarówno Afgańczyków, jak i przybyszów.

(fot.: Dorota Kozińska, fot. z archiwum autorki)

M.W.: Czy tamtejsze kobiety otworzyły się wobec Pani? Doszło do szczerych rozmów?

D.K.: Wielokrotnie. Obserwacje, którymi podzieliłam się w książce, są także plonem naszych spotkań w „babskim gronie” i być może dlatego dziwią niektórych czytelników, którzy zakładali niejako a priori, że mój obraz Afganistanu pokryje się w pełni z docierającym na Zachód przekazem medialnym. Interesują mnie wszyscy ludzie: kobiety, mężczyźni i dzieci, ubodzy i zamożni, wykształceni i niepiśmienni. Zrozumienie sytuacji Afgańczyków – również kobiet afgańskich – wymaga szerszego spojrzenia na tamtejszą strukturę społeczną.

M.W.: Z Pani książki wynika, że kobiety w Afganistanie mają niezwykle trudną sytuację. Czy według Pani obserwacji, są pogodzone ze swoim losem, czy raczej – gdyby miały taką możliwość, wyjechałyby na Zachód?

D.K.: W 2006 roku, kiedy przebywaliśmy z naszą misją w Afganistanie, sytuacja kobiet zaczęła gwałtownie się pogarszać. A przecież poprawa ich losu była jedną z najważniejszych obietnic Zachodu po obaleniu reżimu talibów. Nowo wybrane władze zniosły obowiązujący rozdział płci, kobietom zagwarantowano znaczący udział w parlamencie, rozpoczęły się starania o równy dostęp dziewcząt do edukacji. Dziś, w jedenastym roku operacji prowadzonych przez NATO – najdłuższego konfliktu zbrojnego od czasu wojny wietnamskiej – sprawy mają się niewiele lepiej niż w 2001, kiedy Sojusz Północnoatlantycki rozpoczął inwazję pod kryptonimem Enduring Freedom. Pojawiają się nawet głosy, że Amerykanie są gotowi „przehandlować” prawa afgańskich kobiet w zamian za jak najszybsze wycofanie wojsk zachodnich z terytorium Afganistanu.

Każda wojna uderza w najsłabszych i rozkręca spiralę nienawiści. Nie oszukujmy się jednak, że zachodni model wolności i swobód obywatelskich jest remedium na zło całego świata. Nie wolno zapominać, że dla wielu Afgańczyków – także kobiet – ten model jest po prostu nie do przyjęcia. Nawet jeśli założyć, że przemiana obyczajowości w globalizującym się świecie jest nieuchronna, musi przebiegać stopniowo. Narzucanie obcych wartości siłą miewa najczęściej skutek odwrotny do zamierzonego. Afgańskie kobiety chcą żyć godnie i bezpiecznie w ramach własnej tradycji i kultury. Wyjazd na Zachód nie da im żadnej rękojmi szczęścia i spełnienia.

M.W.: Często kobiety w Afganistanie padają ofiarami zabójstw honorowych albo bywają surowo karane za „wykroczenia”, które na Zachodzie są normalnym zachowaniem. Czy spotkała się Pani z jakimś szczególnie poruszającym przypadkiem?

D.K.: Jak już powiedziałam, sytuacja pogorszyła się drastycznie w ostatnich latach. Podczas naszej misji panował jeszcze nastrój względnego optymizmu. Dziewczęta były pełne nadziei na odmianę po krótkotrwałych rządach talibów. Temat przemocy fizycznej i psychicznej wobec kobiet, zakazu opuszczania domów bez towarzystwa spokrewnionych mężczyzn, wydawania nieletnich za mąż, wciąż powracał w rozmowach i przewijał się w pracach domowych moich uczennic. Mnie jednak najbardziej poruszyła wszechogarniająca bieda, rozpaczliwa walka o przetrwanie w prowincji dotkniętej katastrofalną suszą, brak dostępu do wody pitnej, ograniczony bądź zerowy dostęp do opieki medycznej, plagi chorób, o których na Zachodzie dawno już zapomniano. Żeby zmienić ludziom mentalność, trzeba wpierw się zatroszczyć o ich byt – na poziomie elementarnym.

(fot. Dorota Kozińska, fot. z archiwum autorki)

M.W.: Czy nauka na prowincji wiązała się z ryzykiem ze strony konserwatywnych przedstawicieli islamu?

D.K.: Z pewnością, choć nie w takim stopniu jak na zdominowanym przez Pasztunów południu kraju. Północ zawsze była bardziej „postępowa”, choć pewne niepokojące tendencje dały się zauważyć już podczas naszego pobytu. Jak bardzo niepokojące, przekonaliśmy się boleśnie już po zakończeniu misji. Tym bardziej doceniam, że nasi uczniowie nadal utrzymują z nami kontakt, mimo upływu sześciu z górą lat. Dzwonimy do siebie, wymieniamy e-maile, znajdujemy się na Facebooku. Afgańczycy znacznie bardziej pielęgnują relacje międzyludzkie niż powierzchowni ludzie Zachodu, myślę jednak, że wzajemne zainteresowanie wygasłoby po tak długim czasie, gdyby nie łączyła nas prawdziwa więź.

M.W.: Ciekawi mnie, jak się mają zwyczaje plemienne Pasztunów, znane ze swojej bezwzględności i brutalności, do szariatu?

D.K.: Kodeks honorowy Pasztunwali sięga korzeniami epoki przedmuzułmańskiej i pod wieloma względami przypomina Dekalog, zbiór podstawowych nakazów moralnych wyznawców judaizmu, stanowiący również fundament chrześcijaństwa. To nie sam kodeks, lecz jego interpretacja – zależna od wielu uwarunkowań zewnętrznych – może uchodzić za bezwzględną i brutalną. Pasztunwali głosi jedność wszystkich Pasztunów, wzywa do przestrzegania nakazu sprawiedliwości, niezależności, gościnności oraz współpracy między przyjaciółmi, zabrania współpracy z nieprawą władzą, zobowiązuje do dobrych myśli i uczynków, wymaga współczucia dla słabszych i szacunku dla wszelkich przejawów życia. W swoich ogólnych założeniach nie stoi w sprzeczności z szariatem, czyli prawem, które kieruje postępowaniem wyznawców islamu, nie uznając rozdziału życia świeckiego od religijnego. Szariat dostarcza wszystkiego, co potrzebne dla rozwoju duchowego i fizycznego muzułmanina. Zarówno szariat, jak i Pasztunwali nie mieszczą się w ramach idei wolności jednostki, fundamentalnej dla kultury Zachodu. Przekonanie, że szariat ingeruje we wszystkie aspekty życia obywateli kraju islamskiego, jest przyczyną wielu konfliktów i nieporozumień kulturowych.

M.W.: Spotkała się Pani tam z aktywnością Polskiej Akcji Humanitarnej?

D.K.: Nie. Biuro misji PAH mieściło się w Kabulu, a jego pracownicy skupiali się przede wszystkim na poprawie dostępu do edukacji mieszkańców stolicy, organizowaniu szkoleń dla urzędników oraz kursów zawodowych w kabulskich sierocińcach. Poza Kabulem PAH działała tylko we wschodniej prowincji Kapisa: wybudowała osiem studni oraz szkołę dla chłopców w wiosce Koko Chejl. Polska Akcja Humanitarna wycofała się z misji w Afganistanie prawie trzy lata temu, w styczniu 2010 roku. Czyni to zresztą coraz więcej organizacji pomocowych: w związku z pogarszającym się stanem bezpieczeństwa, niedostateczną lub nieumiejętną współpracą z władzami afgańskimi, nasileniem działań bojowych w regionie.

M.W.: Jak w Pani oczach wygląda obecność wojsk zachodnich, w tym polskich, w Afganistanie?

D.K.: Przedłużająca się obecność wojsk zachodnich moim zdaniem sprzyja radykalizacji nastrojów muzułmańskich, nie tylko w Afganistanie, lecz w całym regionie, zwłaszcza w sąsiednim Pakistanie. Może się to skończyć odsunięciem od władzy umiarkowanych sił politycznych i zwycięstwem islamistów, występujących otwarcie przeciwko cywilizacji świata zachodniego. Coraz więcej wskazuje, że wojska NATO wmanewrowały się w ślepy zaułek. W tym roku doszło do kilku poważnych incydentów z udziałem żołnierzy amerykańskich, które wpłynęły na stosunki koalicji z rządem w Kabulu i doprowadziły do gwałtownego wzrostu nastrojów antyzachodnich. Obecność polskich wojsk w Afganistanie od początku wzbudzała kontrowersje. Nie można jej porównać z naszym wcześniejszym udziałem w misjach pokojowych i stabilizacyjnych: czasem odnoszę wrażenie, że całkiem już straciła mandat zaufania społecznego. Im dłużej trwa ten konflikt, tym bardziej jestem skłonna uważać polską interwencję za błąd, który wystawia nienajlepsze świadectwo naszej polityce zagranicznej.

M.W.: Co według Pani stałoby się, gdyby te wojska NATO opuściły Afganistan?

D.K.: Prędzej czy później będą musiały to zrobić. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że Zachód nie straci zainteresowania Afganistanem i nie porzuci go na pastwę losu, jak uczynił to choćby po wyprowadzeniu wojsk radzieckich, co skończyło się wojną domową i dojściem do władzy reżimu talibów. Afganistan potrzebuje stabilizacji, gruntownych reform, systemowej walki z korupcją oraz produkcją i przemytem narkotyków. Pobudzenie rozwoju gospodarczego w kraju tak straszliwie wyniszczonym wojną wymaga ogromnych nakładów inwestycyjnych.

M.W.: Na koniec chciałabym wrócić do Pani książki „Dobra pustynia”. Jest napisana pięknym, literackim językiem i budowana w tak ciekawy sposób, że czyta się ją jak… powieść.  Kiedy zrodził się pomysł, żeby ją napisać?

D.K.: Podczas pobytu w Afganistanie robiłam skrupulatne notatki, zbierałam materiały i przymierzałam się do napisania „klasycznego” reportażu wkrótce po powrocie. Po zamachu na naszego gospodarza wszystko uległo przewartościowaniu. Nieprędko wróciłam do przerwanego zamysłu. Nad dwustronicowym prologiem pracowałam niemal rok, nie wiedząc jeszcze, co dalej z nim zrobię. Wreszcie zdecydowałam się na swoisty eksperyment literacki: książkę krótką i bardzo skondensowaną, w której żongluję miejscem i czasem akcji, wprowadzam drugiego narratora, fragmenty fabularyzowane łączę z dygresjami historycznymi. Chciałam przykuć uwagę czytelnika, zmusić go do myślenia, do wczucia się w sytuację ludzi, którzy chwilami czuli się jak uczestnicy eksperymentu Zimbardo. Ryzykowałam, że część zniecierpliwionych odbiorców odłoży Dobrą pustynię w połowie lektury. Z pierwszych reakcji widzę, że jednak było warto.

M.W.: Planuje Pani jeszcze inną książkę? Jeśli tak, to zdradzi nam Pani, czy będzie to również zbiór reportaży, czy może chciałaby Pani spróbować swoich sił w powieści?

D.K.: W tej chwili pracuję nad kolejnym reportażem, ale myślę, że na tym nie poprzestanę. Chodzi mi po głowie mnóstwo pomysłów – urzeczywistnienie każdego z nich wymaga skrupulatnych kwerend, wnikliwych rozmów, podróży bliskich i dalekich. Bardziej niż fenomen „polskiej szkoły reportażu” pociąga mnie kunszt literacki brytyjskich pisarzy-podróżników, swobodnie żonglujących rozmaitymi formami narracji. Czy spróbuję sił w powieści? Nie sądzę, mam na to zbyt mało fantazji, jak rzekłby Konrad, bohater 35 maja Ericha Kästnera, mojej ulubionej książki dzieciństwa.

M.W.: Czy planuje Pani kolejny wolontariat?

D.K.: Nie. Jeśli chirurg, choćby najzdolniejszy i najlepiej wykształcony, nie może się pogodzić ze śmiercią pacjenta na stole operacyjnym, powinien odejść z zawodu. Skoro do tej pory nie mogę się ułożyć ze śmiercią Rahmanqula, wolontariat nie jest moim powołaniem.

Rozmawiała: Małgorzata Warda

About the author
Małgorzata Warda
gdyńska pisarka, rzeźbiarka, malarka, autorka kilku powieści, między innymi "Nikt nie widział nikt nie słyszał", "Środek lata" "Dziewczynka, która widziała zbyt wiele". Jej teksty znajdziecie także na jej blogu: www.warda.com.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *