WYWIAD: Danuta Romana Słowik

11902164_1078743635487773_47997511_oMówi się, że wszystkie drogi prowadzą do Rzymu. A gdyby nagiąć nieco to znane przysłowie, można byłoby dojść do wniosku, że wszystkie drogi prowadzą do Szczecina i nieważne, w jakim zakątku świata człowiek się znajduje. Potwierdzenia można szukać w mojej rozmowie przeprowadzonej z Danutą Romaną Słowik, szczecińską malarką i pisarką, autorką m.in. książki Tułacze losy, tworzącą obecnie na emigracji. Tęsknota, niesamowite zwroty życiowe i emigracyjne to tylko niektóre poruszone wątki, jakie odnajdą Państwo w naszej rozmowie, bo jak pisał Jonathan Caroll  w książce Białe Jabłka – „Ci, co przeprawiają się przez morze, zmieniają niebo nad głowami, ale nie żagle”.

Anna Jakubczak: Chciałabym na wstępie zapytać o pani debiutancką książkę Tułacze losy (2011r.), jest to bowiem książka wyjątkowa nie bez powodu…

Danuta Romana Słowik: Ma Pani rację, książka jest wyjątkowa. To spełnienie mojej, przed wielu laty złożonej, obietnicy rodzinnej. Ale po kolei: zaczęło się od mojej babci, która przed wojną pracowała na polskich statkach pasażerskich, tak zwanych transatlantykach, początkowo był to Kościuszko, później Batory. Ostatni raz wypłynęła z Gdyni na kilka dni przed wybuchem wojny. Do kraju nigdy już nie powróciła. Lata wojny przepracowała w Polskim Szpitalu Wojskowym w Szkocji i tam, na prośbę umierającego młodego żołnierza, spisała swoje wspomnienia. Zatytułowała je Szpital w zamczysku i to właśnie te pamiętniki posłużyły mi do napisania pierwszej części książki. Razem z moimi wspomnieniami, które stanowią drugą część, powstała prawdziwa opowieść o Emigrantach czasów: międzywojennego, wojennego oraz PRL-u. Stąd też wspólny tytuł Tułacze losy. Zamieściłam w niej dużo autentycznych zdjęć – zachowały się w bardzo dobrym stanie i doskonale ilustrują tekst. W ten sposób moja książka stała się cennym dokumentem tamtych czasów.

A.J.: Ciekawostką dla czytelników może być fakt, iż pamiętniki Pani babci przeleżały aż 50 lat w szufladzie, zanim mogły zostać wydane. Czy to była dla Pani trudna decyzja, jeśli wziąć pod uwagę ich bardzo osobisty charakter?

D.R.S.: Po śmierci mojej babci w 1957 roku przysłano z Manchesteru do Szczecina, do mojej mamy, pamiątki po niej. Wśród nich był między innymi wspomniany rękopis oraz albumy zdjęć. Rękopis był już przez babcię przygotowany do druku, nawet miał zaprojektowaną okładkę, ale niestety, mama nie była w stanie tego wydania zrealizować – to nie ta strona żelaznej kurtyny, żołnierze walczący w zachodniej Europie nie pasowali do PRL-owskiej propagandy, a i sam Batory był bardzo niewygodnym symbolem przedwojennej Polski. Jednym słowem, zabroniono opublikowania tych pamiętników. Zostały wiec w szufladzie. Kiedy w grudniu 1970 roku powiało odnową, błysnęła na krótko iskierka nadziei, ale niestety, została brutalnie stłumiona. Wtedy właśnie moja mama powiedziała, że chyba nigdy nie doczeka dnia, w którym chociaż pamiętniki babci będzie można opublikować. Właśnie wtedy obiecałam jej, że jeśli dożyję czasów, w których Polska znowu będzie wolna, zajmę się tą książką i doprowadzę do jej wydania. Od tego dnia wiele się zmieniło – po kolejnych nadziejach roku 1980 i kolejnej klęsce, jaką był stan wojenny  – w końcu w 1984 roku ja również zmuszona byłam wyjechać z kraju. Pamiętniki babci dostałam po śmierci mojej mamy w 1999 roku. Od razu przypomniałam sobie ich historię oraz moją obietnicę. Wiedziałam, że po 50 latach w szufladzie nadszedł czas na ich opublikowanie. To była bardzo trudna decyzja. Musiałam wrócić do wszystkich bolesnych wspomnień, zarówno tragicznej tułaczki mojej babci, jak i moich własnych. Niejednokrotnie przerywałam pisanie, gdyż emocje brały górę i łzy przysłaniały mi oczy. Praca nad tą książka trwała kilka lat.

A.J.: Dowiedziałam się, że planuje Pani również drugi tom, czy zgodzi się Pani uchylić rąbka tajemnicy?

D.R.S.: Tułacze losy opowiadają historię mojej babci oraz przybliżają czasy lat powojennych, w oparciu o historię mojego życia. W autobiograficznej części próbuję przedstawić Polskę okresu PRL-u, który doprowadził do tego, że polska emigracja nie skończyła się wraz z II wojną światową, że również pokolenie powojenne, moje pokolenie, było nią także dotknięte. Moja opowieść kończy się więc w momencie naszego wyjazdu w 1984 roku. Nie ma w tej książce nic na temat tego, jak nasze życie wyglądało za granicą. Wiele razy czytelnicy pytali na spotkaniach właśnie o ten ciąg dalszy mojej opowieści. Stąd narodził się pomysł kolejnej książki. Tym razem opowiadam o losach Polaków z zagranicy, jak i tych żyjących w Polsce. Na przykładach wziętych z życia pokazuję, z jakimi problemami musieliśmy się borykać na co dzień oraz jaki wpływ miał na nas wszystkich przełom Okrągłego stołu z 1989 roku.

A.J.: Oprócz prozy zajmuje się pani również poezją, czego owocem jest tom wierszy Europa bez granic, jak również publikacja w antologiach poetyckich, m.in. Żeglując w oceanie słów.  Jakie kolejne wyzwania literackie stawia sobie Pani?

D.R.S.: W ostatnich latach koncentrowałam się przede wszystkim na moich powieściach, ale faktycznie – pisanie wierszy zawsze sprawiało mi ogromną przyjemność. Myślę, że gdy zakończę pracę nad ostatnią książką, częściej będę wracała do poezji.

A.J.: Uczestniczy Pani aktywnie w życiu literackim Szczecina oraz Polonii w Niemczech. Jakie są pani wrażenia i refleksje po spotkaniach?

D.R.S.: Tak, za każdym razem podczas pobytu w kraju staram się być na różnych spotkaniach literackich, poznaję wspaniałych ludzi, szczecińskich – i nie tylko – poetów i pisarzy. W Niemczech mam kontakty z Polonią i ludźmi o podobnych zainteresowaniach. Niby to samo środowisko, ale jest pewna różnica. W kraju przeżywam emocje czysto literackie i delektuję się po prostu przepięknym językiem, natomiast na spotkaniach poetyckich w Niemczech dochodzą emocje obcowania z językiem polskim na obczyźnie, językiem ojczystym, w otoczeniu niemieckojęzycznego narodu – przyjaznego nam, Polakom, ale jednak innojęzycznego. To wyjątkowe wrażenie, gdy słucha się ludzi, którzy deklamują swoją tęsknotę, ujętą w strofy wierszy. Ludzi, którzy niejednokrotnie żyją od kilkudziesięciu lat poza Polską, a stale odczuwają potrzebę mówienia i pisania po polsku. Nie jest to tak automatyczne, jak w Polsce. Tego nie da się opisać, to trzeba chociaż raz przeżyć na żywo.

A.J.: Jednak nie tylko literatura jest Pani konikiem, uwagę przyciągają również obrazy, widać w nich zdecydowaną przewagę tematyki morskiej. Skąd takie zainteresowania? Czy związanie z portowym miastem, jakim jest Szczecin, miało wpływ na pani twórczość malarską?

D.R.S.: Z pewnością. Port, syreny statków słyszane w letnie noce nawet w oddalonym śródmieściu pobudzały zawsze moją wyobraźnię. Poza tym od młodych lat szkolnych, trochę za namową mojej starszej siostry – żeglarki, zainteresowałam się żeglarstwem. Pierwsze kroki stawiałam w HOM i do dziś wspominam wspaniałe rejsy – biwaki po jeziorze Dąbskim. Pływaliśmy wówczas na Barce – dwumasztowym dziwolągu o czerwonych żaglach, przerobionym z autentycznej szalupy z Batorego. Jak się pani może domyślać, ten fakt miał dla mnie jeszcze dodatkowe znaczenie – z Batorego, którym pływała babcia! Woda to nieograniczona horyzontem przestrzeń – tajemnicza, piękna, uspokajająca, dająca poczucie wolności. Zawsze lubiłam pogrążyć się w marzeniach, siedząc gdzieś na plaży, wsłuchana w szum fal.

A.J.: Czyli można powiedzieć, że „ma pani morze we krwi”?

D.R.S.: Jasne, po pierwsze jestem spod znaku „wodnika, a po drugie, mimo że moje życie nierozłącznie kojarzę ze Szczecinem, to urodziłam się w Międzyzdrojach. Coś więc w tym musi być.

A.J.: Czy w swojej kolekcji posiada pani obraz, do którego ma pani szczególny sentyment?

D.R.S.: Trudne pytanie, właściwie ze wszystkimi moimi obrazami jestem bardzo związana emocjonalnie, zawsze bardzo trudno przychodzi mi rozstać się z którymkolwiek. Ale tak, jest jeden, który uważam za szczególny: portret mojego wspaniałego przyjaciela. Prawie dziewięćdziesięcioletniego staruszka, którego znałam w dzieciństwie. Przepięknie się postarzał i gdy spotkaliśmy się po ponad pięćdziesięciu latach, chłonęłam każdy detal jego pięknej, starej twarzy, cudownych białych włosów, puszystej brody i słuchając jego fascynujących opowieści, w myślach malowałam jego portret. I później faktycznie rozpoczęłam pracę nad portretem, który potem podarowałam mu bez żalu, za to z ogromną przyjemnością. Mimo że nie mam tego portretu u siebie, to pamiętam każdy detal, każde pociągnięcie pędzlem. Tak, zdecydowanie ten obraz darzę szczególnym sentymentem.

A.J.: Wiem, że lubi pani podróżować i czerpie pani ze swoich podróży inspiracje. Proszę opowiedzieć o tym coś więcej.

D.R.S.: Uwielbiam podróżować. Kiedy tylko czas nam na to pozwala, przypinamy z mężem naszą przyczepę kampingową i ruszamy po nową przygodę. Poznajemy nowe krainy, ciekawych ludzi, uczymy się historii i geografii na żywo. Robimy setki zdjęć, piszemy notatki, aby w domu, w zimowe wieczory, porządkować wszystko w formę „dziennika pokładowego”. To właśnie w takie wieczory powstają moje wiersze z podróży, a w słoneczne poranki rozstawiam przy oknie sztalugi i maluję moje morza, żagle, fale, krajobrazy – często z morzem w tle lub bajecznie kolorowe pola lawendowe. Przeżywam wówczas moje podróże ponownie.

A.J.: Chciałabym na koniec skupić się jeszcze na Szczecinie. Obecnie mieszka pani w Nadrenii – Palatynacie, jednym z regionów Niemiec. Jednak wciąż zakochana jest pani w Szczecinie. Czego najbardziej brakuje pani poza granicami kraju?

D.R.S.: Chociaż określam siebie jako kosmopolitkę, to jednak zdecydowanie polskich korzeni nie da się wyrwać całkowicie z ziemi. Nadrenia – Palatynat jest piękną krainą. Specyficzny mikroklimat, porównywalny do śródziemnomorskiego, winnice, lawenda, drzewa figowe. Czuję się tam bardzo dobrze, ale często tęsknię do ojczyzny, do Szczecina, do języka polskiego na co dzień, a nie tylko w domu czy na spotkaniach od święta. To fenomenalne wrażenie, ale mimo że od blisko 40 lat nie mieszkam już w Szczecinie, to jadąc Trasą Zamkową nad Odrą, czuję, że wracam do domu. W jednym z moich wierszy o Szczecinie, w ostatniej zwrotce, ujęłam to tak:

 

Nieważne, gdzie życia los mnie jeszcze rzuci,

Gdzie dni moje do końca przyjdzie mi spędzić.

Do korzeni wspomnienie zawsze powróci –

Z miłością o Szczecinie będę gawędzić.

Cieszmy się, że wreszcie dożyliśmy czasów, gdy prawie w każdym zakątku Europy możemy czuć się jak w domu, jak u siebie – bez szlabanów, kontroli, poniżających zakazów, doceniajmy, że w każdej chwili wolno nam wjechać Trasą Zamkową „do domu”. O tym marzyła moja babcia, moja mama, a ja… dożyłam tego.

A.J.: To piękna postawa.  Jaka złota myśl jest pani drogowskazem w życiu?

D.R.S.: Żyć tak, aby spoglądając w lustro, nie trzeba było wstydliwie unikać własnego spojrzenia – ale żyć! – gdyż życie jest tak piękne, że szkoda każdej zmarnowanej chwili. Wówczas nie jest już istotne, pod jakim niebem to życie dane jest nam przeżyć.

About the author
Anna Jakubczak
Polska poetka i współzałożyciel artystycznej grupy Nowy Akord oraz> blogerka. Interesuje się filozofią, literaturą psychologią, muzyką, mass mediami> oraz translacją. Jej hobby to: gotowanie, czytanie, nauka języków> obcych, tłumaczenie wierszy oraz podróżowanie. W 2013 roku wydała swój debiutancki tomik: "Ars Poetica". Obecnie pracuje nad następnymi książkami.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *