WYWIAD: Bartosz Szczygielski

Wywiad z Bartoszem Szczygielskim, autorem „Aorty” (recenzja TUTAJ)

14787644_1289839381048730_1068833830_o
zdjęcia Kasia Moskal (http://kmfotoamator.blogspot.com/)

Kinga Młynarska: Cześć! Najpierw pogratuluję ci powieściowego debiutu. Znalazłeś skuteczną metodę na spełnianie marzeń?

Bartosz Szczygielski: Cześć, dziękuję bardzo. Nie nazwałbym tego spełnieniem marzeń. To cel, który chciałem osiągnąć i do którego konsekwentnie dążyłem od dłuższego czasu. Książka była kolejnym, naturalnym krokiem po opowiadaniach. Dłuższa forma daje większe pole do popisu. Można rozwinąć wątki, które w opowiadaniach nie miałyby racji bytu. To także możliwość wejścia głębiej w psychikę bohaterów. Choć jeśli się  zastanowić, to faktycznie, wydanie książki było po części celem, a po części marzeniem. Pisząc, nie wiedziałem, czy ktokolwiek zainteresuje się debiutantem. Tym bardziej cieszy mnie to, że dostałem się pod skrzydła Wydawnictwa W.A.B. i trafiłem do Mrocznej Serii. Dobra, masz mnie, marzenia się spełniają!

K.M.: Ile tygodni, a może miesięcy zajęła ci praca nad „Aortą”?

B.S.: Pierwsze pomysły na fabułę zakiełkowały dość dawno. Gdybym tak podliczył, ile zajęło mi napisanie, prawdopodobnie bym się popłakał. Kawał czasu, ale trzeba wziąć pod uwagę, że pisałem głównie po pracy i w weekendy. Czyli w sumie niezbyt dużo, bo zakładając, że muszę spać, jeść itd., to po odjęciu 8 godzin na pracę na pisanie zostawało około 2 – 3 godzin dziennie. I będę szczery, nie zawsze miałem na to siłę. Cóż, łącznie to na pewno ponad rok pracy –mówię tu o samym pisaniu. Do tego dochodziły rozmowy z osobami, które pomagały mi popychać fabułę naprzód, wyjaśniały pewne niejasności itp.

K.M.: To długo, no i przecież pomysł, plan oraz pisanie to jedno, a prace redakcyjne to drugie. Wiele zmian musiałeś przyjąć? Czy były bolesne momenty, kiedy trzeba było iść na kompromis z redaktorem?

B.S.: Zmian było mniej, niż się spodziewałem. Prawdopodobnie dlatego, że zanim „Aorta” trafiła w ręce redaktora, sam zacząłem ją poprawiać. Potem nastąpiły pierwsze konsultacje i poprawki redakcyjne. Następnie powieść przejął inny redaktor i były kolejne i kolejne, i kolejne poprawki. W pewnym momencie miałem już dość tej powieści, bo przeczytałem ją łącznie sześć razy. Wiadomo, jak to jest, swoich błędów w tekście już się nie widzi. Dobre w tym było to, że fabularnie nie zmieniłem praktycznie nic. Główne poprawki polegały na tym, że niektóre kwestie musiałem dokładniej wytłumaczyć, podbić, bo nie do końca były jasne. Muszę przyznać, że to była bardzo, ale to bardzo dobra lekcja dla mnie jako pisarza. Nauczyłem się, że dużo można usunąć, a powieść nie straci mocy. Takie cięcia skondensują ją i sprawią, że treść będzie wyraźniejsza. Pracę z redaktorami wspominam bardzo dobrze. Zależało mi, żeby trafić do W.A.B. właśnie z powodu osoby, która prowadzi Mroczną Serię, czyli pana Filipa Modrzejewskiego. Praca z nim była wielką przyjemnością i sprawiła, że „Aorta” jest dziś książką z prawdziwego zdarzenia.

K.M.: Tytuł pozostał twój? A czy przez ten rok lepiej poznałeś siebie? Odkryłeś w sobie coś zaskakującego?

B.S.: Tytuł w pełni mój i nie było do niego żadnych zastrzeżeń. To dobrze, bo walczyłbym o niego jak lew! Zależało mi strasznie na tym, żeby była to właśnie „Aorta”. Czy poznałem siebie lepiej? Nie sądzę, ale okazało się, że potrafię doprowadzić coś do końca. Coś, co było nie jeden raz ciężką, a wręcz morderczą walką. Odkryłem też, że pisanie potrafi być wyjątkowo męczące, choć to „tylko” siedzenie przed komputerem.

K.M.: Czy masz wrażenie – od kiedy wszedłeś już obiema nogami w świat literatury i mówią o tobie: pisarz – że teraz będzie trudniej? Zadanie jest oczywiste – pisać jeszcze lepiej lub przynajmniej trzymać poziom. Czy to napędza wyobraźnię, dodaje energii, czy nieco przytłacza? A może w ogóle nie czujesz żadnej presji?

B.S.: Daleko mi do tego, żebym wszedł do świata literatury. A przynajmniej ja się tak nie czuję. Owszem, napisałem powieść i wydało ją wydawnictwo, które właśnie świętuje 25-lecie istnienia na cholernie trudnym rynku. Wiem, że to niesamowicie dużo, ale cały czas czuję się malutki. To dopiero początek i zanim sam nazwę się pisarzem, minie jeszcze sporo czasu. Obecnie jestem w fazie depresji – książka jest w księgarniach i nie mam już absolutnie na nic wpływu. Więc staram się otrząsnąć, nie sprawdzać, jakie „Aorta” dostaje oceny na Lubimy Czytać i jakie są recenzje w sieci, ale i tak to robię. Czuję ogromną presję, niewyobrażalną wręcz, bo te recenzje, które już się pojawiły, są bardzo dobre i przede mną wielkie wyzwanie. Mam nadzieję, że mu sprostam.

K.M.: Na czyją opinię czekasz/czekałeś najbardziej?

B.S.: Każda opinia jest i będzie dla mnie nieoceniona. O ile jest oczywiście merytoryczna i sprawi, że coś z niej wyniosę dla siebie na przyszłość. Czekałem z drżeniem rąk na opinię mojej mamy, która książki pochłania hurtowo. Przeprosiłem ją za przekleństwa i brutalność, na co ona odpowiedziała, że „czytała gorsze”. Bałem się zapytać, czy to ogólna opinia na temat „Aorty”, czy chodziło o brutalność. Bardzo jej się podobała, co sprawiło mi największą radość.

K.M.: A komu z twoich literackich guru chciałbyś dorównać?

B.S.: Nie mam chyba żadnego takiego guru z jednego prostego powodu – nie chcę nikomu dorównywać, bo to znaczyłoby, że usiłuję być taki jak on. Chciałbym natomiast móc cieszyć się z pisania przez kolejne długie lata. Ale jeżeli już jesteśmy przy innych pisarzach, to jest kilka nazwisk, które mnie kręcą. McCarthy, King, Capote, Knausgård i oczywiście Palahniuk. A to tylko część z nich. Dość obszerny przedział, jak widać.

K.M.: Czytając „Aortę”, wreszcie zrozumiałam, co znaczy „powiew świeżości” w literaturze. Czy kładłeś szczególny nacisk właśnie na to, by być maksymalnie oryginalnym? Czytam naprawdę wiele kryminałów, często napotykam zdublowane koncepcje, u ciebie pojawiają się nowe rozwiązania (np. sprawa z peselem denatki – przyznaję, że liczyłam swoje cyferki!). Pomysły same cię znalazły czy skupiłeś się na wyszukiwaniu czegoś niespotykanego?

B.S.: Hmm, zakładałem, że będę pisał coś, co ma być oryginalne. Chciałem napisać taką książkę, jaką sam chciałbym przeczytać. Pomysły wpadały mi do głowy w trakcie pisania i bardzo ładnie zaczynały pasować, więc je rozwijałem. To samo dotyczy alkoholi – wiesz pewnie, co mam na myśli. Podejrzewam, że gdybym chciał faktycznie udziwniać i wyszukiwać tego typu rzeczy, wyczułabyś to od razu. Sztuczność śmierdzi w powieściach, choćby autor robił wszystko, żeby czytelnik tego nie wyczuł. U mnie to wyszło naturalnie i bardzo się cieszę, że tak to zostało odebrane.

K.M.: Ciekawa jestem twoich pasji. Z pewnością kilka z nich znajduje swoje odzwierciedlenie w „Aorcie”, choćby literatura i kino. Kiedyś też malowałeś. To pasuje do typu humanisty. Ale w książce widać też, że znasz się także choćby na informatyce i matematyce. Masz takie wszechstronne zainteresowania czy to wyłącznie element pracy nad powieścią?

B.S.: Cóż, wszystkiego po trochu. Informatyka i matematyka to kwestia wykształcenia. Jestem inżynierem ze specjalizacją komputerowe wspomaganie grafiki. Odsiedziałem swoje na wykładach z matematyki dyskretnej, rachunku prawdopodobieństwa, programowania itp. I choć po studiach poszedłem w nieco innym kierunku, to matematyka nadal jest czymś ważnym i – co ważniejsze – ciekawym. Sądziłem, że dobrze byłoby pokazać z niej coś więcej. Faktycznie zdarzało mi się malować, ale nie mam teraz, niestety, na to czasu. Praca zawodowa, dodatkowe zlecenia itd. To zajmuje mi większą część dnia, a muszę jeszcze trochę wygospodarować na pisanie. Na przyjemności zostaje już niewiele, ale uczę się tego, by nie wpadać w wir pracy. Może się to źle skończyć.

K.M.: Tak, przekonał się o tym twój bohater, więc ucz się na jego błędach (uśmiech). Patrząc na czołowe postaci „Aorty”, widzimy, że każdy ma jakieś dziwactwa, nie ma tam postaci idealnej, każdy ma swoje za uszami. Ale wydaje się, że nawet te czarne charaktery nie są istotami złymi z natury, to życiowe perturbacje przyczyniły się do wyboru ich ścieżki. Usprawiedliwiasz swoich bohaterów?

B.S.: Nie usprawiedliwiam, raczej pokazuję, że wszystko może mieć swoją przyczynę. Nikt nie wie, do czego jest zdolny, dopóki nie zostanie postawiony pod ścianą. I dokładnie to chciałem pokazać. Każda zbrodnia ma swoją historię, która często zaczyna się od czegoś błahego. To klocek za klockiem, puzzel za puzzlem. Droga prowadząca do finału. Pisanie, że ktoś jest zły czy dobry to nuda i kłamstwo, które czytelnik wyczuje od razu. To domena grafomanów i pójście na łatwiznę.

K.M.: Pokazałeś tę mroczną stronę Pruszkowa i bezduszną – człowieka. Wybór miejsca nie jest przypadkowy. Znasz Pruszków, żyjesz tam, miasto ma też swoje specyficzne konotacje. Ale tak naprawdę to chyba ta historia mogłaby rozegrać się gdzie indziej? Czy może jednak to miejsce nas determinuje?

B.S.: Nie oszukujmy się, miejsce wpływa na to, kim jesteśmy, i kształtuje nas, czy tego chcemy, czy nie. Pruszków był dla mnie naturalnym wyborem, bo mieszkam w nim i dość dobrze go znam. Pasował też do kryminalnej otoczki i aż prosiło się o to, by napisać o nim książkę. Pamiętam, że gdy byłem dzieciakiem, to zastrzelono Kiełbasę na ulicy i to nie było nic przyjemnego. Niby wszystko działo się z dala od zwykłych ludzi, ale było tak jakoś inaczej. Nie miałem wyjścia, „Aorta” musiała dziać się właśnie w Pruszkowie. To prawda, że historia mogłaby toczyć się wszędzie, jednak chciałem, żeby miasto też było bohaterem. Pełnokrwistą postacią, a nie tłem. To, że w książce Pruszków jest takim depresyjnym miejscem, ma swoje odbicie w rzeczywistości, choć podkoloryzowałem tu i ówdzie.

K.M.: Piszesz już kontynuację czy czekasz, aż najpierw opadną emocje po debiucie? Dostrzegłam gdzieś informację, że „Aorta” rozpoczyna trylogię, ale planujesz (kolejny raz) odejść od schematu i czymś zaskoczyć. Co jest/ma być tą tajną bronią?

B.S.: Nie zacząłem jeszcze pisać, pozwoliłem sobie odetchnąć i nacieszyć się tym momentem w swoim życiu. Fakt, „Aorta” to pierwsza część trylogii i o ile wydawnictwo będzie zainteresowane, czytelnicy będą mogli poznać dalsze losy bohaterów. Nie mogę zdradzić, czym chcę przełamać schemat, bo popsuję całą zabawę. Powiem tylko, że to nie będzie sytuacja, gdy kolejna książka zmieni się w odcinek serialu.

K.M.: No właśnie, w twoim życiu wiele się teraz dzieje – recenzje, opinie, promocja, spotkania z czytelnikami, no i wywiady. Czy jest takie pytanie, na które bardzo czekasz?

B.S.: Wbrew pozorom wydanie książki aż tak dużo w życiu nie zmienia (śmiech przez łzy i poduszka przyciśnięta do twarzy). Ale rzeczywiście, trochę się dzieje i cały czas to do mnie nie dociera. To, że widzę swoją książkę w księgarniach, jest dla mnie magią, a to, że ktoś ją kupuje – to już w ogóle coś, co wydaje mi się niemożliwością. Już nie czekam na żadne pytanie, bo to, na które czekałem, zadała mi pewna czytelniczka. Chodziło o wytłumaczenie tego medycznego i dziwnego tytułu powieści.

K.M.: Nam też wyjaśnisz?

B.S.: Aorta – według Arystotelesa – jest czymś, co podtrzymuje serce na właściwym miejscu. I taką właśnie aortą jest – a przynajmniej tak się czuje – jeden z bohaterów. A co jest sercem i który to bohater, polecam odkryć samemu. Jak się okazało, wspomniana czytelniczka miała zupełnie inne zdanie na ten temat niż ja. Cieszy mnie to niezmiernie, bo to oznacza, że książkę można interpretować na kilka sposobów. Szwedzkie przysłowie mówi, że „najważniejsze w książkach ukryte jest między wierszami”. I sądzę, że „Aorta” taka właśnie jest.

K.M.: Zdecydowanie. Bardzo dziękuję za rozmowę. Nie życzę ci sukcesu, bo ten sam sobie zapewniłeś, ale życzę ci spokoju i czasu, abym mogła jak najszybciej przeczytać twoją kolejną powieść!

B.S.: To ja dziękuję! Postaram się spiąć i sprawić, by powieść pojawiła się w przyszłym roku!

14798911_1289839377715397_1395120985_n
zdjęcia Kasia Moskal (http://kmfotoamator.blogspot.com/)
About the author
Kinga Młynarska
Mama dwójki urwisów na pełny etat, absolwentka filologii polskiej z pasją, miłośniczka szeroko pojętej kultury i sztuki. Stawia na rozwój. Zwykle uśmiechnięta. Uczy się życia...

komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *