Wywiad – Arkadiusz Jankowski

Autor „Altany”, obyczajowej powieści z powodzią w tle oraz zbiorów opowiadań „Niekoniecznie serio” i „Jerzyki”. Mieszka na Śląsku, choć urodził się i wychował w Warszawie. Wprawdzie na co dzień zajmuje się czym innym, ale to właśnie pisanie jest jego największą życiową pasją. Wolne chwile poświęca na czytanie i podróże. Niebawem, nakładem wydawnictwa Videograf II, ukaże się jego kolejna powieść pt. „Tajemnica niemieckiej papierośnicy”.

Klaudia Maksa: Dzień dobry. Pana pierwsza powieść „Altana” zdobyła w 2006 roku wyróżnienie w konkursie „Kolory życia” organizowanym przez miesięcznik Claudia i wydawnictwo Prószyński i s-ka. To bardzo udany debiut. Jak Pan wspomina ten moment w życiu?

Arkadiusz Jankowski: Przede wszystkim był to debiut mocno spóźniony i w zasadzie nieoczekiwany. Przed wielu laty miałem wydać dwie książki. Jedną z nich był zbiór opowiadań satyrycznych, drugą powieść o beznadziejności życia w socjalizmie. Były tam odniesienia do Katynia, o którym wtedy w książkach jeszcze się nie pisało. Bałem się, że cenzura mi tego nie zaakceptuje, ale popierali mnie recenzenci, więc nic nie wykreślałem. Potem niespodziewanie przyszedł krach. Zmiana ustroju politycznego w Polsce i załamanie się rynku księgarskiego spowodowało, że opowiadania nigdy nie ukazały się drukiem, a wydawca wycofał się z podpisania umowy na powieść. Byłem chyba jedną z nielicznych osób, która żałowała, że Związek Radziecki nie rozpadł się trzy miesiące później (śmiech).

K.M.: Zatem minęło kilkanaście lat nim podjął Pan kolejną próbę  wydania książki. Tym razem Pana powieść miała zupełnie inny klimat. Tłem fabuły „Altany” jest bowiem powódź. Dlaczego? Nie mieszka Pan przecież na terenach zalewowych?

A.J.: Po zmianie ustroju Polacy „rzucili się” w wir kapitalizmu.  Priorytetem stało się zarabianie pieniędzy. Za czytanie książek nikt nie płacił, ludzie przestali więc czytać, co konsekwentnie czynią po dziś dzień. To były złe czasy dla ludzi piszących, szczególnie tych bez dorobku literackiego. Zniechęciłem się i zarzuciłem pisanie na ładnych parę lat.
Pomysł „Altany” przyszedł kilka lat po tej tragicznej powodzi. Chyba z tęsknoty za jednością w naszym podzielonym społeczeństwie. W trakcie klęski okazało się bowiem , że wszelkie animozje nie mają najmniejszego znaczenia, że czujemy więź z tymi, których dopadło nieszczęście i chcemy im pomagać. Z jednej strony tragizm sytuacji, z drugiej piękna postawa społeczeństwa, które nie oglądając się na polityków wreszcie potrafiło się zjednoczyć.

K.M.: Przy okazji zmagania z żywiołem sprawdzają się (albo nie) także relacje międzyludzkie w skali mikro – między mężem a żoną, rodzicem a dzieckiem. Proszę powiedzieć od czego według Pana zależy, że ludzie w takich strasznych chwilach potrafią myśleć nie tylko o ginącym dobytku, ale o sobie wzajemnie?

A.J.: To zwykle są sytuacje ekstremalne, na które przeciętny człowiek nie jest przygotowany i właściwie tak naprawdę nie wiadomo jak się zachowa. Zdarzają się też rzeczy kuriozalne. Czytałem kiedyś historię pewnego kierowcy, którego nieprzytomnego udało się wywlec z płonącego samochodu. Gdy już doszedł do siebie rzucił się z  powrotem w stronę auta. Na szczęście go powstrzymano. Chciał ratować akumulator, bo miał nowy.
Ale tak poważnie. Kiedy w rodzinie panuje harmonia, kiedy każdy z jej członków czuje się w domu ważny i bezpieczny, to  w sytuacjach kryzysowych wszyscy rozumieją się bez słów. Myślę, że tu tkwi sekret.

K.M.: Ma Pan rację. Dlatego czytelnicy, jeśli nie znają jeszcze „Altany” powinni ją przeczytać. To będzie dla nich lekcja empatii oraz pokory wobec żywiołu. Teraz zmieniając temat. Już niedługo na półki księgarskie trafi kolejna Pana powieść pt. „Tajemnica niemieckiej papierośnicy” nakładem wydawnictwa Videograf 2. Jakim tematem  nas Pan zaskoczy tym razem?

A.J.: Tym razem nie będzie żadnych  kataklizmów pogodowych…  Powieść zaczyna się w ostatnich, dramatycznych dniach II wojny światowej. Posądzony o tchórzostwo lejtnant Werhrmachtu staje przed plutonem egzekucyjnym. W ostatnim geście rozpaczy prosi innego oficera o przekazanie swojemu synowi srebrnej papierośnicy. Ten niewzruszony prośbą skazańca wdeptuje ją w błoto.
Sześćdziesiąt lat później na obrzeżach Wrocławia dwaj przyjaciele odnajdują na działce budowlanej poczerniałą starą papierośnicę, która okazuje się być drogowskazem do wojennego schowka niemieckiego oficera.  W poszukiwaniach kibicuje im ojciec jednego z nich. Emerytowany  chirurg, wdowiec i  niespełniony aktor w jednym, który na jesieni życia  przeżywa płomienny romans.  Wartka i zaskakująca zwrotami akcja, nieco wzruszeń oraz duża dawka humoru. Będzie się dobrze czytało.

K.M.: Jest Pan naprawdę nieprzewidywalnym pisarzem, w pozytywnym tego słowa znaczeniu oczywiście. Świadczy to bez wątpienia o licznych Pana zainteresowaniach. Proszę nam zdradzić kilka sekretów. Jak Arkadiusz Jankowski spędza wolny czas? W ogóle proszę powiedzieć nam coś więcej o swoim życiu prywatnym

A.J.: Lubię zwiedzać, najlepiej  dalekie i egzotyczne kraje. Zachwycony także jestem Czechami. I to zarówno krajem, jak i jego mieszkańcami. Są tak podobni do nas, że aż różni (śmiech). Ale podróżowanie po Polsce też sprawia mi wielką przyjemność.
Wolne chwile? No cóż, banalnie – przede wszystkim ogród. To fantastyczne zajęcie. Obecnie jestem na etapie walki o piękną, puszystą murawę na trawniku (Cholercia, to jest dużo trudniejsze niż polska ortografia! – śmiech). Ale mam już pierwsze sukcesy. A o życiu prywatnym to lepiej nie. Z definicji jest prywatne…. .

K.M.: Oczywiście. Na zakończenie chciałabym zapytać, bo jestem naprawdę ciekawa. Kiedy tak naprawdę Pan odkrył, że spełnia się w pisaniu? Bo coś mi mówi, że jest Pan bardzo skromnym człowiekiem i nie przyznał Pan się do wszystkich swoich sukcesów literackich ……

A.J.: Rozumiem, że słowa „sukces” używa tu Pani w sensie ironicznym (śmiech)

K.M.: W życiu….. (śmiech)

A.J.: (śmiech)  Jestem dopiero na początku drogi. W internecie osiągalne  są minizbiorki moich opowiadań „Niekoniecznie serio” i „Jerzyki”. Te pierwsze to uwielbiany dawniej przeze mnie purnonsens, drugie to humoreski o szkolnym życiu warszawsko-praskiego urwipołcia Jerzyka i jego kumpli. To trochę taki  „Mikołajek i inne chłopaki” w wersji dla dorosłych. Zabawne. Polecam tym, którzy lubią humor. Dawniej „Jerzyki” drukował  jeden z warszawskich tygodników.

K.M.: Na zakończenie proszę o kilka rad dla początkujących pisarzy, którzy pragną w życiu tworzyć literaturę, ale są sfrustrowani ogromną konkurencją na rynku wydawniczym i to ich blokuje.

A.J.: Moja droga do pisania jest długa i wyboista. Nie chciałbym tu prawić komunałów, proszę to podkreślić, ale najważniejsze jest chyba to, by wierzyć w siebie. Nawet wtedy, gdy zwątpią już w ciebie najbliżsi. Tak przynajmniej było w moim przypadku. Wierzę, że w końcu osiągnę jakiś „sukcesik”, że zdobędę grono czytelników, bo oni są najważniejsi. Pisze się  z myślą o innych, miłość własna do swojego tekstu powinna być zawsze na drugim planie. No i jeszcze banalne, ale zapomniała o tym połowa narodu: czytajcie innych, to inspiruje, wzbogaca, sprawia, że człowiek rozwija się intelektualnie i ma nowe pomysły.

K.M.: Bardzo dziękuję za rozmowę

komentarz

  1. Czytałam „Altanę” – jest wyjątkowo krzepiąca, ciepła z fajnym poczuciem humoru. Sięgnę więc po nowe rzeczy autora. Niektóre „teksty” z „Altany” przeszły mi też do własnego języka codziennego np. „wersja ekonomiczna czy pełne szaleństwo” (to w związku różnymi modelami herbaty). W każdym razie polecam. Anka.

Skomentuj Anka Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *