Wywiad: Anders de la Motte

20130517_174544Anders de la Motte szturmem zdobył serca czytelników na całym świecie. I choć powyższy opis brzmi jakby został wycięty z portalu plotkarskiego, to jest w nim sporo prawdy. Twórca „[geim]” oraz „[buzz]”, wydanego w Polsce przez wydawnictwo Czarna Owca. Pisarz okazał się wyjątkowo przemiłym człowiekiem i z zaplanowanych 20 minut wywiadu, rozmowa przeciągnęła się do godziny. Chcecie wiedzieć jak będzie nazywała się jego najnowsza powieść?


[geim], mimo że uznawany jest za twoją debiutancką powieść, nie był pierwszą napisaną przez ciebie rzeczą. Powiesz, o czym były dwa poprzednie teksty, które napisałeś?

Widzę, że odrobiłeś pracę domową. Moje pierwsze teksty to były bardzo tradycyjne opowieści detektywistyczne. Zaczynało i kończyło się na morderstwie. Chciałem brzmieć jak każdy inny autor, którego powieści detektywistyczne kiedyś czytałem. Więc jak możesz sobie wyobrazić, nie było to specjalnie interesujące ani odkrywcze. Dlatego też nie zostało wydane, bo brzmiało jak wszystko inne, co już było na rynku. A jeżeli chcesz wydać coś w Szwecji, co zainteresuje czytelnika, musi być to coś zupełnie nowego. Wyjątkowego. Przede wszystkim ze względu na ogromną konkurencję panującą na tamtym rynku wydawniczym. Druga powieść, którą napisałem, była utrzymana bardziej w nowojorskim stylu i choć również nie została wydana, to dotarły do mnie informacje o bardzo dobrym jej odbiorze.

Odbiorze przez kogo?

Wysyłałem powieść do niezliczonej liczby wydawców. Czasem odpisywali jednym zdaniem „Nie, dziękuję”, a czasem w ogóle. Ale zdarzało się, że potrafili się rozpisać. Pisali o tym, że jest nieźle, ale zakończenie niespecjalnie udane. To oznaczało przynajmniej tyle, że ktoś przeczytał całość, a to już dużo dla debiutanta. Ich uwagi pomogły mi przeanalizować swoje prace i ulepszyć to, co do tej pory szwankowało w tekstach. Zrozumiałem dzięki temu bardzo dużo. Miałem kilka wyjść.  Mogłem wziąć  tradycyjną opowieść i opisać ją w nowoczesny sposób lub nowoczesną historię opisać tradycyjnie. Postawiłem więc na coś innego – stworzyłem współczesną opowieść opisaną współczesnym językiem. Taki był oryginalny pomysł na [geim]. Nowoczesny, specjalistyczny język pasujący do charakterów postaci. Oddałem się temu w całości. Chciałem złamać każdą zasadę, jaką do tej pory uważałem za „podstawową”. I chyba wyszło całkiem nieźle.

Do ilu wydawców wysłałeś swoją powieść?

Dokładnie nie pamiętam, ale chyba do siedmiu albo ośmiu. Jeden z nich odpowiedział bardzo szybko, więc do reszty wysłałem e-maila z informacją, że mam już wydawcę. Prawdopodobnie powinienem zachować się inaczej, wiesz, odczekać i ochłonąć. Ale wtedy byłym tak podekscytowany otrzymaniem pozytywnej odpowiedzi, że trudno było mi racjonalnie myśleć. Wszystko potoczyło się wyjątkowo szybko. Odpowiedź z wydawnictwa dotarła do mnie po około tygodniu.

Co cię zmusiło do pisania? Zainspirowało cię życie czy może miałeś dość tego, w którym spędzałeś czas od 9 do 17 za biurkiem?

Wydaje mi się, że wszystkiego po trochu. Zawsze bardzo interesowałem się książkami. Moja matka była bibliotekarką, teraz jest już na emeryturze.  Wyrosłem wśród książek, były ze mną od małego. W domu piętrzyły się na każdej półce. Parę lat temu, gdy pracowałem dla Della, podróżowałem w różne rejony świata, m.in. do Afryki czy Rosji. To oznaczało bardzo dużo czasu spędzonego w podróży. Dodatkowo moja żona pewnego dnia zapytała:  „Kiedy w końcu coś napiszesz?”. Zdałem sobie wtedy sprawę, że świadomie nigdy o tym nie myślałem, ale gdzieś głęboko w podświadomości ta myśl kiełkowała. I pomyślałem, jak nie wtedy, to kiedy? Potrzebowałem takiego małego impulsu. Napisałem swój pierwszy skrypt i mi się spodobało. Zdałem sobie sprawę, ile radości mi to daje. Chciałem to robić częściej, a może w przyszłości nawet na tym zarabiać, a nie traktować tylko jako hobby. Największym marzeniem była publikacja, potem dopiero chciałem cokolwiek z tego mieć w wymiarze fizycznym, a nie tylko psychicznym. Udało mi się i uważam, że w tych czasach każdy może osiągnąć, co tylko chce i o czym marzy.

Dalej traktujesz pisanie jako hobby i musisz chodzić do normalnej pracy?

Na szczęście nie, teraz jestem pełnoetatowym pisarzem. Swoją pracę zostawiłem jakiś rok temu.

A jak wygląda „dzień pisarza”? Słynny cytat Hemingway’a „Write drunk; Edit sober” („Pisz po pijaku; edytuj na trzeźwo”) sprawdza się u wielu pisarzy. U ciebie jest podobnie?

Cóż, można tak powiedzieć, tylko że piszę na trzeźwo. A tak na poważnie, staram się mieć ustalony plan pracy. Schemat, który pozwala mi się skupić i cel, takie minimum, które muszę osiągnąć. Na przykład pięć stron. Zazwyczaj wychodzi mi coś około dziesięciu stron maszynopisu, w lepsze dni nawet piętnaście, ale pięć to takie minimum. Pogoda, złe samopoczucie. To nieważne, najważniejszy jest cel. Udaję się po prostu do pracy. Wiadomo, że są lepsze i gorsze dni, ale to dokładnie tak samo jak w prawdziwej pracy. Staram się utrzymać to w ryzach, by było najnormalniej jak to możliwe. Pierwszą książkę pisałem nocami czy w trakcie podróży. Gdybym miał tak pisać całą trylogię, w końcu by mnie to zmęczyło. Mnie i moją rodzinę. Teraz staram się traktować to jak pracę, niesamowicie inspirującą i radosną, ale cały czas pracę. Dlatego weekendy spędzam z rodziną, a nie nad biurkiem.

Ale pracując w domu, zawsze znajdzie się coś, co odciągnie twoją uwagę. Pranie, zakupy czy cokolwiek innego. Jak sobie z tym radzisz? Zamykasz się w gabinecie na klucz?

Staram się mieć wszystko rozplanowane. Nie jestem porannym ptaszkiem, odkryłem, że ranne wstawanie nie działa na mnie najlepiej. Gdzieś od dziesiątej rano, gdy kawa już zaczyna płynąć w żyłach, zabieram się do pracy. Mniej więcej od 10 do 17 poświęcam się tylko temu. Nie odbieram telefonów, chyba że od mojej żony, agenta czy wydawcy. Czasami wybieram się do kawiarni, by tam popisać i wyrwać się z domu, żeby odetchnąć od tego wszystkiego, o czym mówiłeś. Odkryłem też, że jak jestem w domu i jest za cicho, to także nie potrafię się skupić. W kawiarni idzie mi wtedy o wiele lepiej.

Prawdopodobnie tworzysz na komputerze, a co oznacza, że masz również dostęp do Internetu. Nie rozprasza cię to?

Doskonałe pytanie. Chciałbym powiedzieć, że nie, ale wtedy bym skłamał. Wyłączam sieć, na powiedzmy dwie godziny, a potem włączam na chwilę, by sprawdzić maila czy facebooka. Jeżeli bym co chwilę coś sprawdzał w sieci, „wyskoczyłbym” z tworzonej historii, rozproszył się. Potem jest bardzo ciężko wrócić do takiego stanu. A to zabiera czas, czas, który mógłbym przeznaczyć na pisanie. Nie zawsze mi się udaje, ale staram się unikać takich rozpraszaczy.

Ale podejrzewam, że Internet jest również bardzo pomocny, gdy poszukujesz materiałów.

Oczywiście. Szczególnie teraz, gdy pojawiło się Google Maps. Możesz teraz odnaleźć jakieś miejsce, stanąć na ulicy i zobaczyć jak ono wygląda w rzeczywistości, bez konieczności opuszczania swojego domu. Można też bardzo szybko odnaleźć potrzebne informacje. To bardzo użyteczne narzędzie.

W [geim] znajduje się bardzo dużo nawiązań do popkultury. Szczególnie rzuca się w oczy „Matrix”. Aż tak lubisz ten film, czy może chodziło ci o przekonanie czytelników, że postać HP jest takim typem człowieka, dla którego skojarzenia z „Matrixem” będą naturalne?

Dobre pytanie i od razu zawarta w nim odpowiedź. Lubię film, ale bardziej chodziło mi o ukazanie charakteru HP. Jego pogląd na świat w dużej mierze opiera się na filmach, dlatego, gdy dochodzi do podjęcia trudnego życiowego wyboru, przychodzą mu na myśl dwie tabletki – czerwona albo niebieska. Tak samo jak z podążaniem za królikiem. Zresztą na samym początku książki HP nazywa siebie „Panem Andersonem”.  To nie tylko „Matrix”, ale także m.in. „Alicja w krainie czarów”. Sporo w moich książkach geekowych odniesień.

Jesteś więc geekiem?

Zdecydowanie jestem popkulturowym geekiem. Nie trzymają się mnie daty historyczne, ale teksty piosenek czy też cytaty z filmów, już jak najbardziej. Doskonale pamiętam cytaty z „Ojca chrzestnego”,  ale nie mam pojęcia jak przebiega import towarów z Francji. Przy postaci HP wykorzystałem więc te wszystkie cytaty i odniesienia.

Ale już Rebeccka to zupełnie inna osoba. Specjalnie stworzyłeś ich jak Ying i Yang?

Tak, gdyby cała książka była tylko o HP, w końcu byś go znienawidził. Czytelnik potrzebował odskoczni, kogoś kto zapewni mu oddech, ale nie będzie też zupełnie niepotrzebną postacią. Rebeccka odbiega od HP nie tylko zachowaniami, ale również językiem, jakim się posługuje. Jest oczytana i jej sposób odzywania się znacznie różni się od HP. To było również pożyteczne dla mnie. Gdyby był tylko HP już dawno bym go zabił, koleś potrafi być strasznie denerwujący.

W książkach zdarza się sytuacja, że główni bohaterowie praktycznie uzupełniają swoje wypowiedzi. Jeden rozdział się kończy, a następny zaczyna tworząc jedną całość. Specjalnie ustawiasz fabułę tak, by te rozdziały się ze sobą splatały? Czy pozwalasz fabule rozrastać się samoistnie, czy może wszystko jest dokładnie zaplanowane?

To kombinacja obu rzeczy, o których powiedziałeś. Mam początek i koniec, a także kilka punktów, do których chcę dojść w opowieści. Ale w trakcie pisania rzeczy same się dzieją. Czasami HP odmawia pójścia tam, gdzie go wysyłam. Czasami też pojawiają się postaci, o których w ogóle na początku nie myślałem. W [buzz] jest taka scena, gdzie HP się przebiera i nagle słyszy pukanie do drzwi. I zastanawiam się, jak to ktoś puka do drzwi? Przeglądam więc notatki, ale nie znajduje w nich nic takiego. Ta postać sama się pojawiła i żeby dowiedzieć się kim jest, po prostu musiałem dalej pisać. Wszystko zaczęło się ze sobą zgrywać, więc postać została w książce, choć w ogóle jej nie planowałem. Czasami się zastanawiam, jak pracuje mój mózg. A wracając do pytania, nie zawsze łącze ze sobą rozdziały tak jak powiedziałeś ponieważ wyszłoby to zbyt sztucznie. Czasami jednak tak robię, by pokazać że główni bohaterowie mimo tego, że są różni, coś ich łączy. Jeżeli to pasuje do fabuły, to chętnie tak robię, ale nigdy na siłę. Nie zmieniam przez to fabuły to pewne.

Jak znosisz krytykę? Gdy twój redaktor podsyła ci swoje uwagi, przyjmujesz je ze spokojem i pochyloną głową, czy może walczysz do upadłego o swoje?

Mój redaktor? Nienawidzę go. A tak na poważnie czasem się z nim nie zgadam, ale to dlatego, że przeważnie ma rację. Potrzebuję jego wsparcia i porad. Nie skończyłem żadnej szkoły czy kursów dla pisarzy, więc każda pomoc jest bardzo dla mnie ważna. Mówienie mi, jakiej używam techniki jest pomocne, często okazuje się, że takie rady są nieocenione przy dalszej pracy nad powieścią. Mój redaktor nie jest jednak nauczycielem, to raczej dobry podpowiadacz. Dla przykładu zaznacza mi fragment powieści na 68 stronie i pyta „Czy HP rzeczywiście by się tak zachował?”. Takie coś daje mi do myślenia. Czasami też, gdy nie jestem pewny, czy zmierzam w dobrą stronę, popycha mnie do przodu, bo wie, że robię dobrze. Nawet wtedy, gdy ja nie jestem do tego przekonany. Albo każe mi się przyjrzeć technice, której użyłem ponieważ dla niego jest jasne, co chciałem przekazać, ale dla czytelnika już niekoniecznie. Stawia przede mną wyzwania i sprawia, że chce sam pisać lepiej. Ale gdy sugeruje mi jak powinno brzmieć dane zdanie, zawsze je zmieniam. Gdzieś w 80% zgadzam się z jego uwagami, ale pozostałe 20% uprzejmie ignoruję.

[geim] był twoim pełnoprawnym debiutem. Jak to się stało, że zasiadłeś do pisania?

Najtrudniejsze w byciu pisarzem jest zaczęcie. Wymówki są najgorsze. Że za dużo się pracuje, że słońce świeci, że słońce nie świeci itd. Po prostu trzeba zacząć, a potem przekroczyć 90 stron. Jeżeli już je przekroczysz, masz już jedną trzecią, jedną czwartą krótkiej książki. Więc resztę również możesz stworzyć.

A jak długo zajęło ci stworzenie [geim]? Rok, półtora?

Nie, to był znacznie krótszy okres czasu. Zacząłem pisać [geim] w czerwcu 2009, a wysłałem ją do wydawnictw w listopadzie tego samego roku. A drukiem ukazała się we wrześniu 2010 roku, co okazało się być wyjątkowo krótkim okresem. Przynajmniej według mojego wydawcy, bo dla mnie to było okropnie długi okres oczekiwania.

Można więc powiedzieć, że pracujesz jak maszyna. Pisząc po 5 stron dziennie, powieść powstaje w jakieś dwa miesiące.

Mniej więcej tak. [geim] to książka najkrótsza z całej trylogii. Gdy ją pisałem, była tylko dla mnie, wiesz takie hobby. Żadnej presji czy kontraktów i terminów do wypełnienia.

Właśnie, przecież wtedy miałeś regularną pracę. Jak znalazłeś czas, by w takim krótkim czasie napisać powieść?

Miałem akurat wakacje, a potem już kontynuowałem podczas swoich podróży służbowych.  W samolotach czy hotelach naprawdę ma się dużo wolnego czasu. Nie jesteś on-line, nic cię nie rozprasza.  Możesz się skupić na pracy. Gdy już miałem swój pomysł wyjściowy, postanowiłem skupić się na tym w stu procentach. Po prostu pisać i zobaczyć, co z tego będzie. Bardzo mi się to spodobało, odkrywanie, co takiego zrobi HP. A jak coś sprawia ci przyjemność, znajdziesz na to energię.

Pracowałeś dla Della, a twój bohater nazywa się HP. Zbieg okoliczności, czy może specjalnie tak go nazwałeś?

To całkiem zabawna historia. Jedna z gazet napisała kiedyś o mnie artykuł, który zatytułowała „Creator of HP works for Dell” („Twórca HP pracuje dla Dell’a”). Ale cała ta sytuacja z HP nie była zaplanowana. Wiedziałem, że muszę jakoś nazwać głównego bohatera i wiedziałem, że muszę znaleźć jakieś naprawdę ekstra imię. Coś jak Jack Reacher, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Postanowiłem więc pisać i liczyłem, że w końcu to samo przyjdzie. Nazywałem go więc „główny bohater”, co po szwedzku brzmi „huvudpersonen”. Skróciłem to do HP i pisałem. HP robi to, idzie tam, czuje tamto. Po jakimś czasie doszedłem do wniosku, że nie ma szans już na poprawę tego na jakieś imię. Tak więc zostało HP, można powiedzieć, że sam się nazwał. Oczywiście musiałem ten skrót jakoś rozwinąć, ale w ogólnym rozrachunku, nie było to już takie ważne.

Od początku wiedziałeś, że chcesz mieć dwójkę głównych bohaterów?

Tak. Uważałem, że czytelnikowi należy się chwila oddechu. Podobnie jak pisarzowi, bo przeżywanie z HP jego przygód było wyczerpujące. Rebeccka stanowiła taką odskocznię, co wcale nie oznacza, że była nudną postacią. Była przeciwwagą dla HP, kimś kto nie pozwalał mi zwariować. Chciałem, żeby była to też po części opowieść policyjna, ale inna niż te, które znałem. Chciałem czegoś więcej niż tylko nudnej roboty. Tajne służby, ochrona to było coś ekscytującego. Ona zajmowała się kontrolą, czymś czego HP nie znosił. Idealnie wpasowało się to w jej profil. Ochrona jej brata również pasowała do tego, czym się zajmowała.

Prawdopodobnie byłeś dość mocno zdziwiony, gdy otrzymałeś nagrodę Szwedzkiej Akademii Autorów Kryminalnych za najlepszy debiut?

Oczywiście, szczególnie, że w Szwecji jest bardzo dużo dobrych pisarzy kryminalnych, a w Akademii jest bardzo dużo dżentelmenów po pięćdziesiątce czy nawet sześćdziesiątce. Moja książka napisana została zupełnie innym językiem, niż oni byli do tego przyzwyczajeni. Byłem więc jednocześnie bardzo zadowolony i zdumiony. Uważam to za całkiem niezły start.

Wiesz na ile języków została przetłumaczona twoja książka?

Na ile języków nie, ale wiem że ukazała się w 27 krajach.

Czujesz się już jak gwiazda?

Nie, oczywiście, że nie. Jestem ogromnym szczęściarzem, że mogę robić coś, co sprawia mi przyjemność i na dodatek podoba się innym. Kiedyś to było tylko hobby, teraz stało się pracą i to jest niesamowite. Jestem zapraszany w różne miejsca, np. do Polski i rozmawiać z tobą o wymyślonych postaciach i zdarzeniach. To niesamowite.

Teraz gdy już twój sen się spełnił, nie czujesz że jest to odrobinę koszmar? Wcześniej pisanie było tylko hobby. Czy nie odczuwasz czasem, że masz dość, bo przed tobą jeszcze do napisania kilka stron, rozdziałów?

Nie. Czasem takie uczucia się pojawiają, ale to jak w „zwykłej” pracy. Czasem masz lepszy dzień i wszystko się układa, a czasem jest gorzej. To normalne. Też mam takie dni, ale to dla mnie zawsze zabawa. W tych dniach, kiedy jest lepiej, czuję niesamowitą energię, która mnie napędza na te gorsze chwile.

Chciałem jeszcze zapytać, kto jest twoim ulubionym bohaterem, ale chyba już wiem.

Pewnie sądzisz, że HP. Tak i nie. Mój wydawca powiedział mi, że HP jest idealnym bohaterem dla ludzi przed 30 lub w podobnym wieku. Gdy nie do końca przejmujesz się życiem czy obowiązkami. Wtedy uwielbiasz HP, ale potem, gdy dojrzejesz zmieniasz się w Rebecckę. Bierzesz odpowiedzialność za swoje życie. A gdy już przekroczysz czterdziestkę, zaczynasz łączyć te dwa charaktery. Ja lubię ich obydwoje, choć HP potrafi być całkiem irytującym człowiekiem. Rebeccka podobnie, tym swoim ciągłym kontrolowaniem sytuacji, ale ona reprezentuje to, czym się kiedyś zajmowałem, czyli pracą w ochronie.

Czy w związku z twoją pracą w ochronie, zamieściłeś w książce jakieś informacje, o których zwykli śmiertelnicy nie wiedzieli?

Może tak, może nie. A tak na poważnie, to nie odkryłem żadnych kart, których samemu nie można odkryć. Przelałem na karty książki za to sporo policyjnego żargonu, czegoś, co w moim życiu pojawiało się dość regularnie, gdy pracowałem. Dopracowałem to, jak policjanci się zachowują, jak badają sytuację i jak się zachowują. Przykładałem się do szczegółów pracy w ochronie, a moi byli współpracownicy dość mocno mi w tym pomogli.

Moje pierwsze skojarzenie po przeczytaniu opisu [geim] to „Gra”, film w reżyserii Davida Finchera. Lubisz jego twórczość?

Zdecydowanie tak. „Gra” miała w sobie coś niesamowitego, gdy z nudy i rutyny przekształciła się w niesamowitą przygodę. Takie myślenie, że każda mijana osoba może brać udział w jakiejś grze bardzo mnie pociągała. To ekscytujące, że patrzysz na coś, co dobrze znasz, ale pod innym kątem. Pod tym względem „Gra” bardzo mi się podobała. Chwila gdy Nicholas Van Orton, główny bohater „Gry”, odkrywa że wszystko co go otacza może być grą, była czymś niesamowitym. Jeżeli byłeś uważnym czytelnikiem, na końcu [geim] może dopatrzeć się odniesienia go „Gry”. Jedno z nazwisk w fałszywym paszporcie to Nicholas Orton.

W kolejnej książce można też znaleźć Tylora Durdena (postać z „Podziemnego kręgu” Chucka Palahniuka).

Dokładnie. Wszystkie te nazwiska to odniesienia do popkultury i do postaci z filmów, które w nich występują, ale tak naprawdę nie istnieją. Postaci z „Pięknego umysłu” czy „Sekretnego okna” można znaleźć też u mnie, tylko trzeba uważnie czytać.

Twoja trylogia już się zakończyła. Co dalej?

Właśnie oddałem kolejną książkę. Odczekam kilka tygodni i zobaczę, co powie mój wydawca. To będzie thriller, ale zupełnie inny niż [geim]. Powiem szczerze, jestem bardzo podekscytowany nową książką i tym, że zabrałem się za coś nowego.

Zdradzisz jej tytuł?

Tak, to będzie „MemoRandom”. Będzie opowiadała o informatorze, który jest głęboko zakonspirowany w szeregach przestępczych. Podczas jazdy samochodem dostaje udaru, mimo tego, że jest bardzo młody. Rozbija samochód, jest bardzo słaby i jego pamięć działa wybiórczo. Nie pamięta, z kim współpracował, komu może ufać. Pamięta różne rzeczy, ale nie wie, co jest prawdą, a co tylko wspomnieniem. Ma jednak swoją książkę, w której wszystko zapisywał, ale jest ona zaszyfrowana. I jak możesz się domyślić, po wypadku nie może jej odszyfrować. Ma tam odpowiedź na wszystko, ale jej nie widzi.

Rozmawiał Bartosz Szczygielski

About the author
Bartosz Szczygielski
- surowy i marudny redaktor, który oglądałby świat najchętniej z perspektywy dachu psiej budy, oparty o maszynę do pisania. Czyta wszystko, co wpadnie mu w ręce i ogląda wszystko, co wpadnie mu w oko. Chciałby kiedyś przytulić koalę i zobaczyć zorzę polarną – niekoniecznie w tym samym czasie.

2 komentarze

Skomentuj Bartosz Szczygielski Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *