Jest kilkoro takich autorów, na których dzieła zawsze czekam z wielkim napięciem. Z wielkimi emocjami zaczynam czytać książki tych, których po prostu lubię. Jakkolwiek to amatorsko brzmi. Do takich moich prywatnych ulubieńców zalicza się Joanna Bator. Zdobywczyni Nike z 2013 roku.
Jej książki powodują u mnie zaskakujące, rzadko trafiające się ostatnio „wejścia” w świat fantazji, których doświadczałam, powiedzmy, jako nastolatka. Mam nadzieję, że autorka nie obrazi się, kiedy napiszę, że jej książki to portal do Narnii. Nie wiem, czy dla każdego, dla mnie na pewno. Magia słów.
Dosyć długo zabierałam się do przeczytania jej ostatniej, a pierwszej po otrzymaniu nagrody Nike powieści, wydanej w styczniu tego roku. Akurat do takich książek potrzebuję chwili prywatności, najlepiej tuż przez zmierzchem. „Wyspa łza”, bo taki tytuł nosi dzieło Joanny Bator, to powieść autobiograficzna. Ale uwaga, nie jest to autobiografizm wyjęty z teorii literatury, to nie jest spisanie swojego życia. Wyspa jest raczej poszukiwaniem własnej biografii, a co za tym idzie, odszukiwaniem tożsamości. Zagubionej, albo nigdy nie odkrytej. Jest to wędrówka, podróż do odnalezienia „ja” Joanny Bator. Byłam w drodze, ale zupełnie inna podróż przyszła mi do głowy, pokusa nie do odparcia: wybrać się w podróż bezinteresowną i dziką, w opowieść nieoswojoną. Zniknąć z tej całej krzątaniny, przestać tkać tekst codzienny, ot tak, jakbym żyła w sposób, który pozwala spakować plecak i ruszyć w świat, nie tłumacząc nic nikomu (s. 12-13). Tak pisze autorka. I niech was to nie zwiedzie, to nie jest nużące opowiadanie sfrustrowanej kobiety o tym, jak to nie może już tu, bo chce tam, ale nie jest pewna. Jest coś fascynującego, intrygującego w wędrówce Bator.
Ale, ale – powiecie – przecież faktycznie wyrusza na Sri Lankę! Gdzie tu metafora? Gdzie zagadnienie metafizyczne? Ano jest. Bo autorka w swojej narracji plącze ten czas faktyczny, swojego istnienia, z czasem istnienia Sandry Valentine, której z uporem maniaka poszukuje. Lecz pojawia się inne pytanie. A może to wcale nie jest jakaś tam dziewczyna? Może to jest bliźniaczka autorki?
Sandra wysiadła koło pól golfowych. Nie spotkali się już i tu urywa się ślad. Sandra po wizycie na plantacji herbaty znikła i nikt już jej więcej nie widział, choć to wyrażenie oczywiście ma ukryty sens: Sandry Valentine nie widział nikt, kto chciałby podzielić się tą wiedzą z szukającymi jej ludźmi. Rozwiała się we mgle miasteczka namokłego od wilgoci (s. 26).
Nie ma jej czy nigdy nie było? Jest coś tajemniczego w wędrowaniu za zaginioną dziewczyną. Ta droga już nie istnieje. A idzie nią autorka, pisarka, filozofka. Dzięki tamtemu „nie ma”, Bator „jest”. Jeszcze są spotkania z ludźmi, niekiedy rozmowy. Czasem domysły i wiele pytań, na które autorka stara się odpowiedzieć.
Jaka jest moja refleksja? Co powinnam napisać? Może to, że każdy musi znaleźć sobie taką drogę do stąpania? Brzmi fatalnie, bardzo trywialnie.
Nie wiem, doprawdy.
Autorka: Joanna Bator
Tytuł: Wyspa łza
Fotografie: Adam Golec
Wydawnictwo: Znak
Miejsce: Kraków
Rok: 2015
Liczba stron: 302