Wyróżnienie w konkursie na Miniaturę Historyczną – SZUKAJĄC SMAKU

maria

– Przyrządź mi gorzką. Z odrobiną tego czegoś – mówi Maria Teresa, wskazując na pokruszoną korę cynamonową, a ja już wiem, co mam robić.

Kiedy tak mówi, wiem, że się smuci, a w nocy usłyszę, jak łka w poduszkę. Znam swoją panią i ona mnie zna. Gdyby było inaczej, nie przetrwałybyśmy tak długo w tym miejscu. Od dnia, kiedy tu przybyłyśmy, zawsze przy niej jestem. Raz w miesiącu odprowadzam moją panią do drzwi sypialni królewskiej. Następnie oczekuję na nią, gdy jest już po wszystkim. Król żegna się z nią dwornie, potem ja podchodzę i biorę Marię Teresę za rękę. Sięgam do łokcia królowej, więc nie mogę podać jej ramienia. Kiedy mnie widzi, rozpromienia się, wiedząc, że za moment usiądziemy we dwie przy eleganckim stoliku intarsjowanym pięcioma rodzajami drzewa, jej ulubionym, i będziemy popijać TO. Wszystkie naczynia potrzebne do przyrządzenia napoju trzymamy w specjalnej komódce zamykanej na srebrny kluczyk. Raz w miesiącu posłaniec z dworu hiszpańskiego dostarcza wszelkich niezbędnych ingrediencji, ale oficjalnie mówi się, że przywozi listy z pozdrowieniami od króla Filipa, ojca królowej, żony Jaśnie Oświeconego Ludwika XIV.

Królowa ma miękkie serce, ale wyraziła sprzeciw, nie chcąc beze mnie przenieść się do męża. Znam ją od dziecka, pamiętam matkę Marii Teresy, nieszczęśliwą Elisabetę, która nigdy nie żartowała z mojego wyglądu i apetytu. Przyjechałyśmy tu razem, choć wolą Jego Wysokości było, żebym została przydzielona na zawsze małej infantce Margaricie. Jednak moja pani, wśród spazmów i szlochów, wymusiła od swego ojca zgodę, bym była z nią razem w drodze do Francji, a potem towarzyszyła we wszystkich obowiązkach małżonki Króla Słońce, wyjąwszy oczywiście obowiązki alkowy.

Nie jestem młoda, nie pamiętam rodziców, siostra żyje w Hiszpanii. Nie umie czytać ani pisać, więc nie posyła mi żadnych wieści o sobie. Dzięki starszej pani, królowej Elisabecie, nauczyłam się czytać i pisać po hiszpańsku, natomiast po francusku znam tylko parę słów , podobnie jak moja pani, która kaleczy francuski tak bardzo, że jej mąż musi rozmawiać z nią przez tłumacza. Widziałam te kpiące uśmieszki tutejszych wypindrzonych dam, kiedy moja pani, czerwieniąc się, próbowała powiedzieć mężowi, że słabo się czuje i nie może towarzyszyć mu na premierze nowej komedii jakiegoś Moliere’a, czy Maliere’a. Musimy nauczyć się tego warczącego języka! Choćby po to, żeby król małżonek nie nazywał nas „Perruque Espagnol” – hiszpańską peruką. Bo moja pani przybyła w tej samej peruce, w której dała się namalować malarzowi króla-ojca, Filipa. Wszyscy mówili, że wygląda uroczo. Wyglądała imponująco w starannie utrefionych włosach, udekorowanych perłami i jedwabnymi wstążkami. Tymczasem sama widziałam, jak francuskie damy kpiły z mojej pani, ukrywając krzywe uśmiechy za barwnymi wachlarzami. Patrzyły również na mnie jak na monstrum. Cóż, nie rozumiałam, co szepczą, wskazując na moją sylwetkę, ale łatwo mogę sobie wyobrazić, jakich użyły słów:

– Patrzcie, mała jak ośmioletnie dziecko, a twarz pomarszczona jak zeschły liść – mówi jedna pięknotka do drugiej ślicznotki, której twarz pokrywa bielidło.

– Ta mała wygląda jak beczka!

Tylko dla mojej pani jestem Mimi. Dla innych jedynie La Canon – Beczka.

– Mimi, teraz możemy się napić! – powiada królowa Francji i z miną spiskowca kładzie ukrochmaloną serwetkę na intarsjowanym stoliku. Wówczas zamykam wszystkie drzwi w buduarze Marii Teresy, sięgam po jeden z kluczyków, które noszę na szyi i delikatnie przekręcam zamek ozdobnych drzwiczek wielkiego kredensu. Tam znajduje się wszystko, czego potrzebujemy: dwie głębokie porcelanowe miseczki, dwa spodki – każdy z obręczą, która przypomina koszyczek, dzbanek miedziany z przykrywką z otworem na molinillo – drewniany patyczek do ubijania piany, skrzyneczka zdobiona szylkretem, w której mieszczą się trzy chropowate brązowe krążki, i na koniec miedziany czajnik z podgrzewaczem.
Potem robię wszystko tak, jak uczył mnie Pedro. Szybko podpalam węgielki w podgrzewaczu, stawiam imbryk z wodą. Rozkruszam jeden krążek, okruchy wrzucam do dzbanka, zalewam zimną wodą, tyle co na jeden łyk. Starannie mieszam, aż zrobi się gęste, brązowe błoto… Dodaję teraz wszystko, na co Maria Teresa ma akurat ochotę: miód, anyż, startą laskę wanilii albo cynamon. Wyjątkowo dorzucam szczyptę „diabelskiego owocu”, przywiezionego z Indii Zachodnich, który pali w język żywym płomieniem, a nazywają go chili. Nie ustaję w mieszaniu. Kiedy w czajniku robi się wrzątek, zalewam nim powoli smakowite błotko. Królowa już czeka, uważnie śledząc każdy mój ruch. Zna na pamięć każdą czynność. Kiedy zamykam pokrywkę dzbanka i biorę do ręki drewniane molinillo, moja pani wie, że teraz muszę wykonać dwadzieścia szybkich ruchów w górę i w dół, po czym otwieram naczynie, a ona wciąga zapach spienionego płynu.

– Taaak, o to mi chodziło! – oznajmia, kiedy aromat przyjemnie rozchodzi się w królewskim nosie.

– Nalewaj, Mimi! – Oczy pani błyszczą z podekscytowania.

Potem zamyka oczy, ostrożnie macza usta w gorącym płynie. Patrzę z napięciem, kiedy tak delektuje się tym pierwszym łykiem. Dużo od niego zależy: jeśli smak nie trafi w jej gust, cały dzień będziemy miały nieudany. Nic się nie powiedzie, na pewno zostaniemy obrażone przez królewskiego małżonka, ujrzymy złośliwe uśmieszki, gdy niezdarnie będziemy chciały powiedzieć coś po francusku albo królowa matka odmówi nam swych względów.
Choćbym nie wiem jak się starała, nie potrafię powtórzyć smaku i aromatu tego napoju następnego dnia. Wiele razy królowa pragnęła odtworzyć smak, który ją uszczęśliwił. Nigdy się to nie udało! Zawsze pozostaje niespodzianką, jak dziś będzie nam smakować.

– Przynajmniej wiem, jak powiedzieć po francusku: Je bois chocolat, kiedy ciotka Anna zaprasza nas na podwieczorek. – Maria Teresa nie ma wysokiego mniemania o swojej francuszczyźnie. – U niej smakuje całkiem inaczej. Niekiedy wydaje mi się, że kucharz ciotki coś zmienił w recepturze – mówi, upijając kolejny łyk.– Twoja czekolada nigdy nie smakuje tak samo. Jeśli tam, w apartamentach ciotki, ją podają, zawsze czuję gorycz, gorzkość w ustach.

– Zdaje ci się, Pani – odpowiadam bez przekonania – czekolada pozostaje czekoladą.

Wreszcie i ja próbuję tego, co dziś udało mi się przyrządzić. Biorę ostrożnie porcelanowe cacko.  Przechylam kruchą miseczkę, maczam delikatnie wargi w gorącym napoju.

Za dużo cynamonu. Zbytnio czuć korzenne przyprawy, a czekoladowy smak stanowi jedynie tło.

– Czegoś tu za dużo – mówi Maria Teresa.

– Cynamon zaszkodził. Nie może go być aż tyle – odpowiadam z drżeniem w głosie.

– I chyba czegoś za mało… – Królowa upija łyk i przez chwilę bada smak – Taak, już wiem: za mało słodyczy – stwierdza moja pani.

Patrzymy na siebie. Dolna warga królowej leciutko opada. Wiemy już, że to jeszcze nie dziś, nie ten dzień.

– Nie martw się, Mimi, musi się udać. Powiem ci niezwłocznie, jeśli utrafisz. – Maria Teresa odstawia miseczkę, zamyśla się.

– Uważasz, że jestem niespełna rozumu? – Podnosi na mnie wzrok znad naczynka wypełnionego po wręby gęstym napojem. Patrzy prosto w oczy, nie mogę wymigać uniknąć odpowiedzi. Chyba widać, co myślę: nie sposób wrócić do jednej chwili z przeszłości i powtórzyć z całą dokładnością.

– Jutro spróbuję. Może się uda – spuszczam wzrok. Płyn w eleganckiej miseczce przypomina błoto i nic więcej.

– Mimo wszystko wypiję. – Upija następny łyk. – Nawet mi smakuje. Prawie przypomina tamten smak.

„Tamten smak” wiąże się z pierwszym łykiem czekolady w obecności króla – ojca i rodziny. Było to październikowe popołudnie w Eskurialu. W wielkiej sali jadalnej rodzina królewska zgromadziła się na podwieczorku.
Wyjątkowo wezwano mnie do królewskiego stołu. Miałam zabawiać małą infantkę Margaritę, przybraną siostrę Marii Teresy, trzymiesięczne niemowlę. Jego Wysokość Filip IV zechciał wezwać swoją małżonkę i obie córki, obecne w Eskurialu, na degustację „napoju azteckich bogów” według nowej receptury.

Mijało pięć lat, odkąd zmarł jedyny syn Jego Wysokości, Baltazar Karol. Nie zdążył, biedak, poślubić swojej kuzynki, Marii Anny. Z narzeczoną syna ożenił się sam król Filip IV, jej rodzony wuj. Było to doprawdy roztropne i wspaniałomyślne posunięcie. Co prawda, młoda małżonka powiła najpierw córkę, uroczą Margaritę Teresę, ale cały dwór żywił nadzieję, że następne dziecię, które narodzi się z tego stadła, będzie chłopcem. Królowa małżonka wyglądała kwitnąco i liczyła sobie zaledwie siedemnaście lat. Pamiętam, że król, choć jeszcze nie stary, czuł się już zmęczony i przybity. W ciągu kilku lat stracił pierwszą żonę, syna, a nowy następca tronu jeszcze się nie narodził.  Króla Hiszpanii odwiedziła jego siostra – Anna, królowa Francji. Kilka tygodni zabawiła, ale niemal codziennie namawiała brata, żeby skosztował chocolate, która uśmierza bóle ciała i duszy.

– Niech będzie! Skosztujemy, skoro tak zachwalasz. Może trochę mnie rozweseli. Lepiej niż moje małe błazny.
Pozwolił na degustację podczas podwieczorku, bo zaufał swej siostrze Annie i nadwornemu lekarzowi, który zapewniał, że ten napój daje zdrowie i długowieczność, pomaga w miłości i uszczęśliwia.

chocolate_con_churrosU szczytu stołu raczył zasiąść Jego Wysokość. Bałam się nawet zerknąć na niego, tak był poważny, postawny i obleczony w czerń. Po jego prawej ręce znalazła się śliczna i świeża królowa Maria Anna – wyglądała jak jedna z córek króla, po lewej ręce Królewskiej Mości usiadła królowa Francji, siostra króla, Anna zwana Austriacką, obok niej nieśmiała i płochliwa Maria Teresa. Spoza rodziny obecny był tylko jakiś prałat, którego zaproszono tylko po to, aby pobłogosławił stół zastawiony przysmakami. Jaśnie Pan dopiero wówczas zasiadł i pozwolił usiąść rodzinie. Pilnowałam kołyski z małą Margaritą i uważnie się wszystkiemu przyglądałam. W równym rządku stanęli: krajczy, podstoli i podczaszy. Wszystkim dyrygował ochmistrz stojący po lewej stronie królewskiego krzesła. Król dał znak, że chce się napić. Wówczas podczaszy podszedł do ogromnego kredensu. Stał tam spory miedziany dzban z pokrywką. Podczaszy uchylił wieczka, a następnie pokazał wnętrze naczynia lekarzowi, który przyzwalająco skinął głową na znak, że nie ma zastrzeżeń do zdrowotnych właściwości napoju. Podczaszy opuścił wieczko i w towarzystwie dwóch heroldów i woźnego królewskiego zbliżył się do stołu, po czym z najwyższą powagą nalał płynu do specjalnej miseczki umieszczonej w koszyczku o szerokiej podstawce. Potem powiedziano mi, że naczynie to zwie się mancerina.. Król z kamienną twarzą podniósł do ust prześlicznie zdobioną mancerinę i upił łaskawie maleńki łyczek. Spojrzenie surowych królewskich oczu nieco złagodniało. Ruchem głowy wstrzymał kamerdynera, który już spieszył, aby podać serwetę, którą Jego Wysokość miał musnąć usta. Król upił większy łyk. Widziałam, jak poruszył grdyką. Odstawił naczynie, wyprostował się na krześle i oznajmił:

– To jest najsmaczniejsze lekarstwo, jakie zażywałem kiedykolwiek. – Omiótł wzrokiem rodzinę, cierpliwie czekającą na podanie napoju. – Odtąd życzę sobie, aby codziennie serwowano chocolate na moim stole. A teraz proszę nalać wszystkim zgromadzonym.

Po czym spojrzał na dziecko w kołysce.

– Łącznie z królewną Margaritą – dodał Jego Wysokość.

Zaraz pochyliłam się z uszanowaniem, by wziąć królewnę w ramiona i poczekać, aż podczaszy podejdzie, by dziewczynka mogła skosztować azteckiego napoju.
W pierwszej kolejności napełniono naczynie Anny, królowej Francji, potem Marii Teresy, a po niej prałat umoczył usta w miseczce, którą mu łaskawie podano. Kamerdyner podszedł i do królewny Margarity. Zawzięcie ssała piąstkę, kiedy on zanurzył w błotnistym płynie złotą łyżeczkę, poczekał, aż przytrzymam rączki dziecięcia i wsunął ją, nawet dosyć zręcznie, do jego ustek. Margarita trochę się skrzywiła, ale już po chwili domagała się następnej porcji, słodko gaworząc. Sługa jeszcze raz zanurzył łyżeczkę i ponownie nakarmił infantkę.
Zerknęłam na trzynastoletnią Marię Teresę. Z wyrazem błogiego rozanielenia popijała małymi łyczkami zamorskie lekarstwo. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że królewna uzna tę chwilę za idealną i uparcie będzie chciała powtórzyć smak tego pierwszego łyku chocolate. Nie wiedziałam również, że za dziesięć lat Maria Teresa zgromadzi w swoim kredensie siedem zestawów mancerin – miseczek z koszyczkami na każdy dzień tygodnia.
Nie znałam tego pierwszego smaku, bo nikt nie zechciał mnie poczęstować.
Dlatego na ślepo, po omacku go poszukuję, odkąd przyjechałam z królową Marią Teresą do La douce France.

Lidia Karecka-Nieć

Wyróżnienie w konkursie na Miniaturę Historyczną

About the author
Lidia Karecka- Nieć
Polonistka- z wykształcenia, historyk sztuki- z zamiłowania. Lubi mieć pod ręką dobrze zaopatrzoną bibliotekę. Konserwatystka, bo uważa, że natura człowieka w gruncie rzeczy się nie zmienia, bowiem oprócz powietrza i jedzenia, potrzebuje dobra, prawdy i piękna, żeby naprawdę być Człowiekiem. Od lat pisze do szuflady i nadal próbuje to robić, pisząc do Szuflady.net

komentarz

Skomentuj emi Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *