Wylęgarnia motyli. O „Nawiedzonym domu” Virginii Woolf

W ostatnim czasie ukazało się tyle „nowych”, „odkrytych”, „cudem znalezionych” utworów Virginii Woolf, że sprawa z nimi zaczyna przypominać zamieszanie wokół relikwii. Podobno, gdyby zebrać wszystkie kawałki krzyża, na którym skonał Jezus i skleić je w jedno, otrzymalibyśmy jakieś monstrualne krzyżysko, którego żaden śmiertelnik, ani nawet Bóg-Człowiek, nie wniósłby na Golgotę. Co to ma wspólnego z Virginią Woolf? Ano to, że jeśli faktycznie napisała to wszystko o czym wiemy, nie wiemy lub o czym się dowiemy, musiałby pisać w jakimś zastraszającym tempie. Właściwie musiałaby pisać, pisać i tylko pisać. Przerażające!

Ale czyż nie taki obraz wyłania się z jej dzienników, listów, biografii? Czyż nie staje przed nami zamknięta we własnym pokoju (!), chorobliwie nieśmiała, introwertyczna, trudna, apodyktyczna Pani Woolf, od świtu do zmierzchu pisząca w swoim fotelu, pisząca, kreśląca, produkująca dziesiątki, setki zapisanych stron? Przerywająca swoje pisanie tylko po to, by osobiście doglądać służby i kuchni. Virginia! Niedościgniony ideał każdej piszącej kobiety! Żeby tak mieć chociaż odrobinę jej pracowitości, jej iskry, wrażliwości, talentu!

Na ogół sceptycznie podchodzę do odnalezionych po latach, wcześniej niepublikowanych utworów wielkich pisarzy. Nawet jeśli dobrodusznie założymy, że są autentyczne, zwykle nie dorównują jakością tym powieściom i opowiadaniom, które weszły do kanonu. A może wcale nie o to chodzi, żeby dorównywały? Może mają być po prostu przyczynkiem, pretekstem do podglądnięcia warsztatu autora, takim zajrzeniem mu przez ramię do szuflady? Zostawmy z boku sprawy etyczne. Myślę, że po moim odejściu z tego świata ktoś przetrzepywałby moje szuflady i notesy, napawa mnie przerażeniem. Rzecz w tym, że nie jestem wielką pisarką. Nie jest pisarką W OGÓLE – wątpię więc, żeby ludzkość rościła sobie do moich gryzmołów jakiekolwiek prawa, ale w przypadku pisarzy (i pisarek) przez wielkie „P” sprawa jest mocno kłopotliwa. Napisane a niewydane – może z rozmysłem, może świadomie? Może nie przeszło ostrej selekcji? Mamy prawo wyciągać teraz te kartki z brudnopisów? Szkice rozrzucone po lepszych i gorszych pisemkach dla początkujących literatów? Cokolwiek byśmy nie sądzili, wydawcy i tak rzucą się na nie z obłędem w oczach a spadkobiercy będą zacierać ręce, że da się jeszcze zarobić na zdolnej babce, utalentowanym pradziadku.

Każde spotkanie z pisarstwem Woolf jest wstrząsem ilościowym i jakościowym. Za każdym razem zaskakuje jej błyskotliwość, umiejętność zawarcia w dwóch zdaniach całej psychicznej konstytucji bohaterów. I ta autoironia, te odautorskie komentarze, wielopoziomowe budowle ze słów…

W „Nawiedzonym domu” znajdziemy to wszystko. Rozpoznamy szkice, które potem rozwinęły się w opowiadania, notatki będące przyczynkiem do późniejszych powieści, felietony, w których odnajdziemy rozwinięte wiele lat później tematy. Powrócą te same bohaterki, które tu, w „Nawiedzonym domu” spotkamy jeszcze w przedpowieściowym stadium rozwoju, te same dobrze nam później znane postaci. Wśród nich szczególną radość sprawiło mi odnalezienie pierwowzoru Pani Dalloway.

Ten zbiór opowiadań można by porównać do wylęgarni motyli – w fazie larwalnej odnajdziemy tu wszystko to, co później – w znanych nam powieściach i opowiadaniach – rozwinie się w oszołamiające pisarstwo Virginii Woolf. Wielka to gratka dla czytelnika. Można całkiem się zatracić w tym pisarskim laboratorium. I wybaczyć sobie dziką przyjemność z grzesznego „grzebania w dziełach niewydanych”.

Agata Jawoszek

Tytuł: Nawiedzony dom. Opowiadania zebrane.

Autor: Virginia Woolf

Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie

Rok: 2012

Stron: 536

About the author
Agata Jawoszek
rocznik `83, absolwentka slawistyki, obroniła doktorat z literatury bośniackich muzułmanów, specjalizuje się w kulturze krajów bałkańskich, czyta zawsze i wszędzie, najchętniej kilka książek na raz; ma słabość do sufizmu i sztuki islamu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *