WYCZYNY DWÓCH BRACI

 

 Akcja kolejnego mitu toczy się – jakżeby inaczej – w Czasie Snu. Dwaj bracia napotkali w drodze mrówkę miodową o imieniu Mara, taszczącą do mrowiska kilka włosów Doana, który był ich siostrzeńcem. Zaczęli się niepokoić, ale starali się zachować spokój, to jeszcze nic złego nie oznaczało. Mogły to być przecież włosy zgubione. Gdy jednak zobaczyli kolejne mrówki, rodzeństwo Mary, mozolnie transportujące na swoich grzbietach kawałki skóry i ciała oposa, doszli do przekonania, że siostrzeńcowi przydarzyło się najgorsze – prawdopodobnie zginął. Na potwierdzenie tych przypuszczeń nie musieli długo czekać – na pniu dorodnego drzewa, na którym Doan mieszkał, znaleźli sierść napastnika, a nieopodal ujrzeli starannie ogryzione kości ich siostrzeńca oposa.


Zabójcą był Drzewian, czyli kangur nadrzewny o imieniu Wembulin, obozujący w lesie razem z dwiema córkami. A oto, co się zdarzyło: kiedy szybujący opos Doan ścigał kangura Putrę, zapuścił się aż do rejonu, w którym przebywał Wembulin. Nim zdołał dopaść ofiarę, sam został znienacka zaatakowany przez pełnego energii, silnego drzewiaka, poległ i został przez niego natychmiast zjedzony.

Jego wujowie nie zamierzali puścić tego płazem. Nagła śmierć, a przede wszystkim haniebny koniec Doana musiały zostać pomszczone. Poszli więc tropem drzewiaka i chociaż najpierw odnaleźli dwa stare obozowiska, to w trzecim zastali całą trójkę. Córki Wembulina tłukły właśnie nasiona wiciokrzewu na mąkę do smakowitych ciasteczek, ojciec zaś odpoczywał w szałasie zrobionym z kory. Tam wujowie Doana dopadli go znienacka i zabili. Zamierzali porwać gospodarne córki, by te zajmowały się ich domami, jednak w drodze powrotnej zmienili zdanie. Być może dlatego, że nie tylko ich ojciec, ale także one swoją żarłocznością zhańbiły siostrzeńca. A może ze względu na ewentualne niebezpieczeństwa, które mogły sprowokować swym gwałtownym usposobieniem, wyraźną mściwością i zawziętością. Nie wiadomo, jakie obawy żywili bracia, jednak koniec końców córki również zgładzili.

Dwaj Bracia nie lubili kanibali, więc zawzięcie ich tępili. Najbardziej zwyrodniałym kanibalem, a zarazem najbardziej znienawidzonym – bo pochodzącym z ich rodziny – był Jinijnitch, wielka biała sowa. Razem z dwoma synami bowiem zjadł swoją matkę i żonę, a to zdaniem braci przekraczało już wszelkie granice. Postanowili, że Białą Sowę należy przykładnie ukarać. Nie chcieli jednak brudzić tą sprawą własnych rąk. Ponieważ byli potężnymi szamanami, wyśpiewali straszną burzę, a kiedy Jinijnitch razem z synami skrył się przed deszczem w szałasie, wstrzymali ulewę, obłożyli szałas chrustem, upiekli żywcem niegodziwców i doszczętnie ich spopielili. Chociaż Dwaj Bracia czynili sprawiedliwość, trzeba przyznać, że byli przy tym niezwykle okrutni.

Przeżyli wiele wspaniałych przygód, z niejednej wychodzili zwycięsko. Zdarzyło się jednak pewnego razu, że podczas długiej walki z nocnym ptakiem Gertukiem z gatunku żabodzibów śniadych, młodszy brat stracił bardzo dużo krwi. Na nieszczęście został jeszcze podstępnie ukąszony przez jadowitego węża, by w męczarniach umrzeć na rękach starszego brata. Nie pomogły żadne starania ani zabiegi lecznicze, zbyt dużo stracił krwi, ponadto trucizna okazała się zbyt silna.

Starszy brat cierpiał, rozpaczał, nie mógł przeboleć ogromnej straty, aż wreszcie znalazł rozwiązanie. Z pnia drzewa wyciął i wiernie wyrzeźbił wierną figurę młodszego brata, tchnął w nią życie i nakazał serdeczne braterstwo. I stało się! Dzięki sile wzajemnej miłości, sile woli i zdolności kreacji Dwaj Bracia znowu mogli być razem i po raz kolejny okazali się niepokonani.
W późniejszych czasach Dwaj Bracia przez wiele lat wędrowali, wspólnie mieszkali w jednej jaskini i dokonywali licznych legendarnych czynów. Ich sława wyszła daleko poza lud Koori, przekroczyła nawet granice dzisiejszego stanu Wiktoria, docierając do różnych aborygeńskich plemion.

Kiedy nadszedł ich czas, bracia przenieśli się na nieboskłon. Od tamtej pory wciąż jasno świecą jako dwie duże gwiazdy, ulokowane na przednich łapach Centaura. Jest to jeden z gwiazdozbiorów nieba południowego, który w Polsce, niestety, nigdy nie jest widoczny. W Australii natomiast jest tak jasny, że można go oglądać gołym okiem.

Według ludu Koori z Wiktorii cała galaktyka jest dymem z ognisk, palonych na niebie przez aborygeńskich przodków. Tam, gdzie migoczą gwiazdy, przodkowie siedzą przy swoich ogniskach. Także dym z ogniska, które rozpalili obaj bracia, został wyniesiony w przestworza – jest nim gwiazda zwana przez Aborygenów Coomartoorung (w polskiej terminologii – Messier 44 lub Żłobek w gwiazdozbiorze Raka). Pieczony na ognisku kangur Putra to gwiazda Capella. Gdy gwiezdne ognisko braci znika z nieba jest to znak, że nadchodzi jesień.

Magdalena Majchrzak 

About the author
Magda Majchrzak
Studentka prawa, za najważniejsze prawa uznająca zdrowy optymizm i zdrowy rozsądek. Między kodeksami lubiąca przemycić literaturę piękną oraz książki o tematyce historycznej. Dużo podróży, dużo historii, dobrej kuchni, muzyki i wszelakiej aktywności. Ale przede wszystkim tworzenie własnych tekstów, gdzie jest dopiero na etapie raczkowania. Szuflada pozwala rozwinąć jej skrzydła.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *