Wspaniały świat „Wiedźmina”

Wiedźmin

Po raz pierwszy zetknęłam się z białowłosym Geraltem w połowie lat 80’tych. Wtedy właśnie nabyłam małą, tandetnie wydaną książeczkę z sugestywnym wizerunkiem strzygi na okładce i krótkim tytułem „Wiedźmin„. Bardzo mnie zaintrygowała, dlatego zdecydowałam się wydać te parę złotych.

Zamieszczone w tym tomiku opowiadania oczarowały mnie natychmiast. Było to coś zupełnie nowego, coś intrygującego i wciągającego bez reszty. Pamiętam, że bardzo długo czekałam na ciąg dalszy. Jednak gdy wreszcie nastąpił, poczułam rozczarowanie. Co się stało?

Andrzej Sapkowski udoskonalił swój warsztat, rozbudował świat Wiedźmina i jego historię. Wszystko pięknie, jednak w pewnej chwili to udoskonalanie zaczęło iść w złym kierunku. Nie chodzi mi tu o wykorzystywanie wątków ze znanych baśni czy nawet o pakowanie do jednego wora wszystkiego, co jest w gatunku fantasy pod ręką. Również traktowanie znanych z fantasy istot, takich jak elfy czy krasnoludy, jako alegorię pewnych narodów, nie jest takie znów odstręczające. Przeciwnie, prezentuje się bardzo ciekawie, choć w pewnym momencie ma się uczucie pewnego „przeładowania” tekstu bajkową makabrą. Jednak jest coś, co pasuje do tego świata jak przysłowiowa pięść do nosa i zdecydowanie psuje przyjemność z czytania.

Chodzi mi o słownictwo i niektóre pojęcia. Musimy zdać sobie sprawę z tego, że – jak to ujął Jan Brzechwa – nawet fantazja powinna być sensowna. Andrzej Sapkowski osadził akcję swego cyklu w wiekach średnich jakiegoś świata, wszystko jedno jakiego. Nie musiał tego robić, istnieją powieści fantasy niejako „współczesne”, a nawet sięgające daleko w przyszłość. Skoro autor sagi o Geralcie wybrał średniowiecze, powinien być konsekwentny. A nie jest. Powoduje to pewien zgrzyt logiczny, na który wielu czytelników nie zwraca uwagi, zżyli się bowiem z tym nazewnictwem i traktują je jak coś naturalnego. A jest tak od niedawna. Co byśmy powiedzieli, gdyby na widok synów Skrzetuskiego Zagłoba wykrzyknął:

– Toż to żywe waści geny!

No właśnie… Jak określił to Lem, „nie można wsiąść do rakiety kosmicznej prosto z lasu”. Dotyczy to zarówno techniki, jak i języka, ten bowiem podlega takim samym prawidłom ekspansji jak wszystko inne.

 Historia rozwoju społeczeństw to rzecz mało elastyczna, podlegająca własnym regułom i nie nadaje się do pewnego rodzaju, nazwijmy to, łamańców. Trudno na przykład umiejscawiać epokę kamienia łupanego po epoce brązu, albo tuż po epoce brązu wejść od razu w epokę pary i elektryczności. Takie słowa jak „gen” czy „mutant” nie były znane przed wiekiem XX-tym, i to z solidnych powodów. Po prostu musiał nastąpić rozwój nie tylko nauki jako takiej, ale i techniki, dzięki której powstały narzędzia pozwalające na zbadanie pewnych procesów rozwojowych, uwidocznienie budowy komórki i wydedukowanie – jeszcze przed dokładnym zobrazowaniem – istnienie czegoś takiego jak DNA. To nie wzięło się z nieba, nie było też teorią filozoficzną, stworzoną przez nawet największego geniusza. I nie miało nic wspólnego z magią. To są odkrycia naukowe, które nie byłyby możliwe bez istnienia skomplikowanych narzędzi poznawczych. Te zaś nie mogłyby istnieć bez rozwiniętej techniki, będącej owocem rozwoju całego społeczeństwa. Tego rozwoju i tej techniki nie ma u Sapkowskiego. Widzimy średniowiecze ze wszystkimi jego aspektami, wzbogaconymi jedynie o typowe elementy fantasy – magów, smoki czy elfy! Obok tego pojawia się swobodne operowanie wspomnianymi słowami „gen” czy „mutant”, wziętymi dosłownie z powietrza. Mamy wiedzę o istnieniu wirusów (!), sztuczne zapłodnienia i rozważania o chowie wsobnym. Mało tego! Podczas narady magów jedna z czarodziejek tworzy w powietrzu obraz DNA, niemal mapę genową. Jest to tak absurdalne, że przestaje być fantastyczne, a staje się parodystyczne. Kiedy weźmiemy pod uwagę, ile trudu i czasu wymagało przełamanie utrwalonych schematów myślowych u właściwie już współczesnych uczonych i przekonanie ich co do istnienia wirusów przesączalnych, chromosomów itp., tłumaczenie ściśle naukowej wiedzy czarami staje się rażąco naciągane.

Gdy na pewnym portalu poruszyłam tę kwestię, zostałam zaatakowana z taką furią, jakbym na muzułmańskim forum podała w wątpliwość poczytalność Mahometa. Podstawowym argumentem był ten, że Sapkowski mógł stworzyć świat, jaki tylko chciał i nic mi do tego. No prawda. Mógł również stworzyć świat, w którym ludzie chodzą na głowie. Czemu nie? Rzecz w tym, że jakikolwiek świat się tworzy, powinna panować w nim konsekwencja. Skoro istnieją narzędzia, muszą istnieć zakłady, które je wytwarzają. Skoro istnieją odkrycia, musi być coś, co do nich doprowadziło. W świecie, w którym posiadanie w domu blaszanej wanny jest szczytem luksusu, a wodę do niej grzeje się na piecu (lub czarami), gadanina o doborze genetycznym przy użyciu współczesnego nazewnictwa jest po prostu nie na miejscu. Gdyby autor zamiast „gen Lary” używał konsekwentnie słów „krew Lary”, a przeciwnicy określali Geralta jedynie jako „odmieńca” czy „wyrodka”, nie jako „mutanta”, wszystko byłoby w porządku. Na usprawiedliwienie autora można powiedzieć, że niewielu jest czytelników, którzy zwrócą na to uwagę i prawdopodobnie Sapkowski to wiedział. Lepiej byłoby jednak – to znowu tylko moje zdanie – gdyby wziął pod uwagę również możliwą opinię tych, którzy patologicznie lubią myśleć. Nieprawdą bowiem jest, jakoby tego rodzaju książki interesowały tylko ludzi infantylnych, o niewielkiej inteligencji bądź miernym wykształceniu.

Fantasy interesuje często ludzi, których najmniej by się posądziło o tego typu zamiłowania. Fizyków, biologów, matematyków, inżynierów fascynują światy stworzone w wyobraźni pisarzy i twórców RPG. Konwenty typu Polcon czy Avangarda pełne są wcale nie tylko podrostków i młodzieży żądnej zabawy, a ludzi, którzy z racji wieku i wykształcenia powinni być uważani za „poważnych”. Pisarze fantasy zwykle mają na uwadze przynajmniej wiek, jeśli już nie wykształcenie czytelników. Czasem nawet sugerują się tym za bardzo, ozdabiają bowiem swe książki wstawkami, z powodzeniem mogącymi pretendować do oznaczenia 18+ (Sapkowski też nie jest to obce). Jednak świadomość, że ich książki czytają ludzie w różnym wieku, powinna też wpływać na elementarną logikę tła i akcji. Czasem jednak, jak widać, logika jest u nich na ostatnim miejscu, a przecież warto wiedzieć, że nawet fantasy nie może się bez niej obejść.

To wszystko, co napisałam, nie umniejsza wcale faktu, że cykl o przygodach Geralta z Rivii jest może największym dotychczasowym dokonanie polskiego fantasy i wpisał się na stałe w dzieje naszej literatury. I w gruncie rzeczy to bardzo dobrze, bo choć nakręcony na podstawie książek serial i film były całkowicie nieudane, Geraltowi udało się zostać czymś w rodzaju ikony polskiego fantasy. I dodajmy na koniec, że tak czy inaczej jest to ikona znamienna, którą trudno przeoczyć lub zignorować.

Luiza „Eviva” Dobrzyńska

About the author
Technik MD, czyli maniakalno-depresyjny. Histeryczna miłośniczka kotów, Star Treka i książek. Na co dzień pracuje z dziećmi, nic więc dziwnego, że zamiast starzeć się z godnością dziecinnieje coraz bardziej. Główna wada: pisze. Główna zaleta: może pisać na dowolny temat...

2 komentarze

  1. Że też mi w życiu przyszło bronić Sapkowskiego, ze wszystkich pisarzy!

    Różnica między Sienkiewiczem a Sapkowskim jest taka, że ten drugi jak wół wsadza daty i realne postacie, a ten pierwszy od lat tłumaczy, że nie umieścił nic w wiekach średnich, ale swoim własnym świecie.

    Skąd założenie, że w tym świecie, gdzie obecna jest magia, nauka musiałaby zaliczyć tyle falstartów ( z powodów religijnych, politycznych i społecznych) ile u nas? Skąd założenie, że nauka jest pochodną rozwoju społeczeństwa, a nie że wynalazek popycha ludzkość na nowe tory (Semmelweis i Lister w ciągu 20 lat zmienili szpitale z umieralni w ośrodki medyczne skoro mowa o trudzie wdrażania nowych teorii). Skąd założenie, że magia nie mogłaby ich zastąpić? W końcu taka jest jej rola.

    Nieprawdą jest też założenie, że rozwój idzie w sposób liniowy i dostępny na hurra całemu społeczeństwu. W średniowieczu każdy naukowiec powiedziałby, że świat jest okrągły, a malarze woleli dostosować się do niewykształconych odbiorców. W początkach naszej ery w dolinie Indusu istniała całkiem rozwinięta chirurgia plastyczna, cywilizacje indiańskie budowały andyjskie imperia nie znając koła jako elementu środka transportu. A oni nie wiedzieli nawet o bakteriach! Czyli jednak można do rakiety.

    Widzę też, że tutaj także popełniono podstawowy błąd nie zauważając jednego drobiazgu- całe to uczone słownictwo siedzi wyłącznie u czarodziejów, którzy mają powody, by swoją wiedzę zachować dla siebie. Prosty ludek nie ma wanny i boi się Wiedźmina, bo to odmieniec.

    1. Szanowna Pani, wyraziłam jedynie swój punkt widzenia. Poza tym nie ma Pani racji pisząc, że tych terminów używali tylko magowie. W scenie, gdy Geralt zostaje zmuszony do walki z młodym rycerzem, inny rycerz z królewskiej straży mówi:
      – Twoja skóra, skóra mutanta, szybko się zrasta.
      Nikt z obecnych nie okazuje zdziwienia czy choćby zainteresowania niezwykłym słowem. Ta jedna scena obala Pani wywód, pozwala bowiem domniemywać, ze to słownictwo było używane powszechnie. Rycerze ci nie byli przecież czarodziejami i z magia nie mieli nic wspólnego.
      Poza tym nie uważam, by nawet tłumaczenie tej wiedzy magią było usprawiedliwieniem. Jest to, jak zaznaczyłam, moje zdanie, do którego mam prawo.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *