Więzień ciała

 

Z listu do Glaukosa

Po przebudzeniu odprawiłam moje niewolnice, jak co dzień gotowe mi służyć. Sintacta zapewne udała się na targ. Nie po to, by zrobić zakupy, lecz, jak ją znam, by zapoznać się z wyglądem i smakiem owoców tropikalnych oraz zapachem drogocennych olejków przywiezionych na grzbietach osłów i mułów z Indii. Jestem jednak pewna, że Laerta nie opuściła domu. Zapewne grzeje zmarznięte stopy przy oddającym ciepło glinianym piecu chlebowym. W kuchni zawsze znajdzie się jakaś pilna robota.

Postanowiłam (nie po raz pierwszy) spędzić czas we własnym towarzystwie.

Od kiedy odszedł Serenus, ludzkie głosy przyprawiają mnie o zawrót głowy. Odkryłam, że skupiam uwagę, jak nigdy wcześniej, na drobiazgach. Dziś rano zaskoczył mnie chłód srebrnego grzebienia, którym zazwyczaj Sintacta rozczesywała mi włosy. Kiedy indziej zdumiałam się zawiązując rzemyki wokół łydek: przez to, że nie mam wprawy, zanim uporałam się ze sznurowadłami, byłam zmuszona kilkukrotnie przecierać czoło chusteczką. Wiesz, że samo obejście naszej posiadłości zajmuje siedem dni? Żeby się tego dowiedzieć, skorzystałam z pomocy Protagorasa. Uparłam się, by to uczynić, mimo tego, że mi odradzał i prawie odmówił towarzyszenia mi w wyprawie. Nocowaliśmy pod gołym niebem, okryci owczymi skórami. Do północy to ja czuwałam, by później zasnąć pod czujnym okiem mojego sługi, który przejmował wartę i do świtu dbał, by ogień nie wygasł.

Wygląda na to, że chcę uratować własne życie, poczuć je na tyle, na ile to możliwe. Nie tak jak kiedyś, gdy wszystko przychodziło mi łatwo. Zbyt łatwo, Glaukosie.

Z listu do Glaukosa

O tej porze dnia przyroda zamiera. Nawet owady cichną, osłabione spiekotą południa. Schowana w najodleglejszej komnacie zdejmuję sandały i bosa kładę się na kamiennej posadzce. Czy gustujesz w szorstkości trawertynu, Glaukosie? Jego krystaliczna forma mnie zdumiewa. Jest taka ekspresyjna! Odgaduję, że czas jego powstawania był o wiele krótszy niż carrary. Te bąbelki, te otworki sugerują gwałtowność przeobrażenia, nie sądzisz? Carrara ze swoim dostojeństwem dojrzewała długo w cieple i mroku, tak myślę. Wygląda na to, że dostępujemy zaszczytu, mogąc wydobyć te cuda z mrocznego niby-niebytu by podziwiać je w słońcu. Tylko kto dostrzega takie detale? W biegu mijamy to, co naprawdę ważne.

Protagoras przynosi mi o tej porze kozie mleko, daktyle i rodzynki. Zazwyczaj czekają jeszcze kilka godzin na mój apetyt. Muszę poczuć głód, by cokolwiek włożyć do ust. Inaczej nic mi nie smakuje, nawet moje ukochane sery i oliwki. Glaukosie, żałoba sprawia, że pragniesz się ukryć. Jednak w moich gajach i winnicy nadal roi się jak w ulu. O drzewka oliwne i winne pnącza należy troszczyć się cały rok, niezależnie od nastroju. Serenus zadbał o to, by nasze dobra znalazły się w jak najlepszych rękach. Potrzebują tam i mnie, lecz nasi słudzy dają mi czas. Wdzięczna im jestem za to.

Gdy Serenus odchodził, przypomniałam sobie historię Cyllarusa. Jego ukochanej Hyllonome nie udało się zatrzymać w nim uchodzącej wraz z oddechem duszy. Widzę ją, jak pochyla się nad rannym, przytyka swoje usta do jego ust i zwraca mu jego ostatnie tchnienie. On, mimo jej wysiłków, słabnie. Wymyka się, wysuwa z jej ramion.

Glaukosie, nie pomógł mitrydat ani psie sadło, zawiodły kąpiele w ziołowych naparach i przygotowywane przez Asklepiadów mikstury. Chory przyjmował ze spokojem kielichy z krwią jagniąt i surową rybią wątrobę posypaną zeskrobanym ze świątynnych ścian proszkiem. Z całego zamieszania zrozumiałam jedynie, dlaczego kapłani darzą sympatią malarzy.

I wszystko na nic.

Walczyłam ze sobą kilka dni. Tak jak Hyllonome pragnęłam tylko jednego. Uratowała mnie zapobiegliwość Protagorasa, który zamknął się ze mną w pustej komnacie na trzy dni, bym nie targnęła się na własne życie. Czas powoli stępia rozpacz.

Moja matka przybyła do nas, gdy było już za późno, by stosować się do jej rad. Wygląda na to, że dusza Serenusa wymknęła się nam przedwcześnie dlatego, że nie okryliśmy czarnymi kotarami okien i zostawiliśmy mu w ten sposób otwartą drogę ucieczki, z czego udręczony bólem bez wahania skorzystał.

Glaukosie, jesteś ode mnie starszy, nie brak Ci doświadczenia związanego z przemijaniem. Odkryłam niedawno, że wtedy, gdy przeglądałam się w oczach Serenusa, nie zauważałam srebrnych pasemek we własnych włosach. Teraz jest inaczej.

 

Z listu do Glaukosa

Wieczorami ożywiam się jak cykady. Wychodzę do ogrodu, spaceruję po znajomych ścieżkach, głaszczę powykręcane wiekiem pnie naszych drzewek. Użyłam tu liczby mnogiej: „naszych”, gdyż wiele z tych roślinek sadziliśmy razem z Serenusem, który pragnął osobiście dopilnować prac polowych. Czy wiesz, że wiatr porusza liśćmi w takt bicia mojego serca? Co wieczór wydaje mi się, że słyszę kroki umiłowanego. Jestem wyczulona na wszelkie szepty i szelesty. Poruszenia traw zwiastują jego nadejście. Glaukosie, czy w Hadesie jest tak strasznie, jak opowiadają? Jeśli tam nie ma szczęścia, to za wszelką cenę powinniśmy chronić życie, nie sądzisz?

Serenus podarował mi wiele klejnotów. Szczególnie z jednym się nie rozstaję. Jest to złoty pierścień z ametystowym oczkiem. Znasz zapewne pochodzenie słowa „amethystos”, gdyż jesteś człowiekiem szlachetnym i z natury trzeźwym. Przyglądałeś się kiedyś temu kamieniowi? W słońcu ginie gdzieś jego żałobny odcień, przybiera on barwę zbliżoną do błękitu, dopiero nocą, przy ogniu oliwnej lampy, choć nadal piękny, mieni się fioletowo. Przyjacielu, wyobraź sobie nasz świat w innym świetle. Jakiego koloru mielibyśmy skórę, włosy, tęczówki?

Czekam na Twoje słowa z utęsknieniem.

Przez Twoją przyjaźń z Serenusem stałeś mi się jeszcze droższy we wspólnej tęsknocie.

Ucałowania dla Skylli.

Odwiedźcie nas koniecznie na wiosnę!

Semilla

Od Autorki
Czasem wydaje się, że zwykłe spotkanie, takie na ulicy, takie w sklepie, na basenie, w szkole, pracy, w przelocie, to takie nic.
Nieprawda. Wcale nie.
Sikorka i ptasie mleczko
Twój uśmiech przylatywał do mnie na wyciągnięcie ręki.
Głaskałam Cię tak, by nie dotknąć.
W świetle tych spotkań sączę mleczną kawę i zabieloną czekoladę.
– Gorycz uszlachetnia – szeptasz i znikasz.

Maria Peszt

Pisząc tekst, oparłam się na wiedzy zaczerpniętej z życia oraz poszukałam jej w Metamorfozach Owidiusza i Złotej Gałęzi Jamesa Frazera.

About the author
Maria Peszt
przede wszystkim mama małej czwórki (Martynki, Miry, Michałka i Maksa); absolwentka iberystyki na UJ i studentka Studium Literacko-Artystycznego UJ. Uwielbia góry, las i łąkę. W wolnym czasie pisze baśnie, wiersze i opowiadania, śpiewa, maluje i szuka natchnienia w spotkaniach z przyjaciółmi i w historiach wyczytanych.

2 komentarze

  1. Pani MARYSIU….piękno słowa,piękno myśli i piękno formy. Z każdą chwilą poznanie Pani jest ciekawsze, pełniejsze i spokojniejsze.Gratuluje tekstu.Ja tez uważam, że każdy w naszym życiu jest po coś. Każdemu za spotkanie musimy podziękować i jak nam nie po drodze iść dalej.Pozdrawiam .Bożena Strzałkowska Limanówka

Skomentuj Maria Peszt Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *