WIERSZE: Wiesław Fałkowski

SZUFLADA poleca:

falko foto 01

 

wiersze z tomiku: „Koniec nowego świata, czyli prolegomena do wieczności”

Ja – flâneur

 

ruszam powoli w drogę

nie muszę się spieszyć

będę uczył się jak zrozumieć

zdumiewające i wszechogarniające milczenie

 

bez słów bez myśli nawet marnej

toczy się życie współczesnego miasta

słowa przytłoczone wrzaskiem

więzną w gardłach przechodniów

a ich głowy pochylone

oczy patrzące na koniec własnego nosa

 

na stopniach współczesnej katedry

spotykam pogodnego żebraka

czeka cierpliwie na miedziaki

i wszystko przyjmuje za dobrą monetę

 

tacy jak my pogodzeni z losem

nigdzie się nie spieszą

nie mając nic wszystko już mają

i nic już nie muszą

 

czciciele bóstw omijają nas

z nieukrywanym obrzydzeniem

w najlepszym wypadku obojętnie

oddają pokłon manekinom

władcom witryn sklepowych

 

lustra sklepowych przymierzalni

jak konfesjonały odpuszczą im

wszelkie grzechy

potem odpustowi winowajcy

zapatrzeni w siebie

czekają cierpliwie do kas

by opłacić podatek od złudzeń

 

ja flâneur idę dalej

macham przyjaźnie

patrząc wesoło na witryny sklepowe

a manekiny z szacunkiem

uchylając kapelusza

puszczają do mnie oko

rozumiemy się bez słów

 

 

Białe płatki melancholii

 

tłumy wchodzące pospiesznie do świątyni

zadeptały żebraczą czapkę

na schodach katedry

 

zdziwiony kaleka patrzy

jak drobne monety trącane nogami

toczą się po kamiennej posadzce

nieśmiało pobrzękując

spadają po stopniach w dół

 

pod nogami wiernych

spieszących gorliwie modlić się

(za grzechów odpuszczenie

i chroń nas panie ode złego na wieki)

ginie nadzieja na ciepłą strawę

na kromkę chleba

 

płatek białej hostii

wzniesionej ręką kapłana

znika w łakomych ustach wiernych

szepczących ochoczo

(chleba naszego powszedniego

daj nam dzisiaj)

 

białe płatki rozkwitającej na ołtarzu

pięknej melancholii

brunatnieją na brzegach

marszczą się i zaczynają opadać

znak to że rozpacz zdążyła dojrzeć

kwaśny deszcz obojętności

przyspiesza czas degradacji jutra

 

 

Prolegomena do wieczności

 

Pod pretekstem podróży

w tym samym kierunku

siada u mego boku.

Ociera się o moje ramię,

pyta o samopoczucie.

Moja depresja

jak ruda kotka.

Wie równie dobrze jak ja,

że stąd do wieczności

jest tylko jedna droga

nie martw się,

tym co od ciebie nie zależy.

To czego szukasz

po drugiej stronie życia

okazuje się być niczym,

a to co jest blisko,

a czego nie dostrzegasz

jest czymś.

Autobus rusza powoli.

Pneumatyczne drzwi

mojej duszy otwarte.

Kontroler sprawdza bilety.

Czuję zakłopotanie

nie mam ważnego biletu

do wieczności.

 

Czuję satysfakcję  –

kontroler nie dostrzegł

leżącej na podłodze łzy.

Dalsza droga do wieczności

zapowiada się spokojnie.

 

 

Kognitywne domknięcie

 

od dawna

czułem bezradność

ocean zatapiał

gwałtownym przypływem

nadmiaru informacji

 

szukając prostej wiedzy

przestałem słuchać innych punktów widzenia

zaakceptowałem iluzję prawdy

 

przestałem tolerować ambiwalencję

mimo trudności z podejmowaniem wyzwań

za wszelką cenę chciałem

podtrzymać dualistyczny charakter

mojego świata –

wszystko miało pozostać czarno-białe

albo przynajmniej – biało-czerwone

 

nastąpił moment

osądu i podjęcia decyzji

zamknąłem się natychmiast

w ciasnej skorupie

porośniętej pąklami strachu

alternatywne strumienie informacji

nie miały dostępu

 

po czasie

otoczony śluzem niepewności

usłyszałem docierające strzępy

oczekiwanych reklam oferujących pewność

nieśmiało zacząłem odczuwać ukojenie

 

powodowany potrzebą permanencji

umocniłem słuszny punkt widzenia

w otaczającym chaosie

nabrałem pewności siebie

osiągnąłem cel ostateczny

domknąłem się kognitywnie

na długo

 

 

Przystanek chwilowy

 

tymczasowy przystanek kolejowy

bez siódmego peronu

bez toru dwudziestego

stąd odjeżdża ostatni pociąg donikąd

zapowiadany bezgłośnie

przez przypadkowych uczestników

wędrówki w poszukiwaniu

nieodgadnionego

podróżni zrezygnowani

wojna dobiega końca

nadzieja na jutro

zmarła wczoraj

dzisiaj odjechać można

na drugi koniec tęczy

powstałej z załamania biegnących

równolegle promieni światła i marzeń

w maleńkiej kropli wyobraźni

spadającej ukradkiem

krwawą łzą

na wykrochmalony kołnierzyk

nieskazitelnie białej koszuli

pozostaje szukać

dobra piękna znaków

w przyrodzie

ludzkiej myśli i sztuce

rodzi się nadzieja

About the author
Kinga Młynarska
Mama dwójki urwisów na pełny etat, absolwentka filologii polskiej z pasją, miłośniczka szeroko pojętej kultury i sztuki. Stawia na rozwój. Zwykle uśmiechnięta. Uczy się życia...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *