WIERSZE: Paweł Zaremba

SZUFLADA poleca:

bez tytułu

Żuraw

Od ziemi oderwany z trzepotem szarych skrzydeł

Szron pierwszy strząsam z mych piór majestatu

Dumnie zakrzyknę jak skazaniec wbrew katu

Nie zatrzymają mnie okowy jesiennych mamideł

Wyżej – ja władam powietrzem, wbijam swe ramię

W strumień co wznosi mój korpus schłodzony

Ja – ten punkt na niebie przez wzrok śledzony

Wezwaniem do odlotu wypalę ci tęskne znamię

Zbierzesz z chłodnego nieba za chwilę nasz śpiew

My kluczem strunę pod twym sercem naderwiemy

Opuścisz wzrok, zaciśniesz pięść poczujesz krew

Jej stalowy smak na wardze, żal – że jesteś niemy

Wybiegniesz na pustkowie, we mgle zostanie gniew

Palcami wydłubiesz pierwsze słowa ostatniej poemy

 

***

Chcę coś wam powiedzieć
o brzasku
o deszczu
o skostniałych palcach

nie zdradzajcie tego spojrzenia
to najczulsza ze strun światła

wspomnienia z przedmieść
zdarzenia z jezior
zapachy kamienic i ich hibernacja
te same ramiona w każdym z miast
a wszędzie jest rzeka

nie zdradzajcie tego spojrzenia
to najczulsza ze strun światła

pochody idą do piwiarni
dziewczyny są całe w słońcu
jest lato
jest nadzieja
nic nie przemija
długo trwa dzień
a noc ma dobre oczy

Chcę coś wam powiedzieć
o końcu
o snach

nie zdradzajcie tego spojrzenia
to najczulsza ze strun światła

zmierzch przychodzi nagle
ma chłód w każdym oddechu
odgarnia włosy z czoła
patrzy w okna
patrzy na światła
jest starożytnym łowcą
zna każdy sekret
zawiera przyjaźnie
by podstępem wykradać bajki
i gdy zmiażdży już w samej krtani
okrzyki zachwytu
rzuci czar zapominania
w puste oko zaświeci słońce

chcę coś wam powiedzieć
o milczeniu…

 

***

Już mi tu siedzisz na ramieniu

Znów z dziobem posrebrzonym świtem

Gotowym na szeptanie o pustych godzinach

Przystrojonych zapachem wątłego planowania

Iskrzących się wyrzutem szybkich chmur na niebie

A nie jesteś przecież ptakiem mocnym i drapieżnym

Twe skrzydła nigdy nie unosiły gwiazd

Choć w piórach mają drobiny ich pyłu

Spokojnie wydłubiesz i przeżujesz wszystkie kolory pragnień

Potem wyplujesz i będzie z nich tylko szary pył

Nasycony zagarniesz go pod moje powieki

Obierzesz niewiadomy szlak trwania

Nieruchoma wieczność uwije gniazdo w twoich oczach

Będę jej świadom i nie spróbuję jej dotknąć

a kiedy nabiorę na to odwagi

znów zawezwany wpijesz się szponami

w lukę pomiędzy czasem

na dom

na świat

na otwartą przestrzeń

zawołam z gorzkim zachwytem

nie pamiętam dlaczego przychodzisz

to zawsze zaskoczenie

tęsknie przebiegam noc

czekam niecierpliwie

boję się.

 

 

***

Ma zatrzymany czas na niewielkich obszarach porośniętych mchem

Pod kamieniami ukrył  najprawdziwsze  łzy – często puszcza tam psa

 

Najpiękniej mówi tylko do niego – zaraz potem tak samo do drzew

Na najniższych gałęziach wiesza swoją bramę do raju

 

Patrzy na jej kołysanie i ma na końcu języka szorstki pomnik słów

Stawia go jednym tchem spóźniając się o kilkanaście dekad

 

Wrota zatrzaskuje zawsze sam wpatrzony w serce najbliższej gwiazdy

Po kilku chwilach jest gotów znów spijać noc

 

Chodząc po wzgórzach czeka na pierwsze światła

Zupełnie naturalnie znika pod nimi

 

Twój ojciec

Mój ojciec

Każdy Bóg w godzinie klęski

Z setką tajemnic

Z tysiącem przemilczanych historii

 

 

 

 

 

About the author
Kinga Młynarska
Mama dwójki urwisów na pełny etat, absolwentka filologii polskiej z pasją, miłośniczka szeroko pojętej kultury i sztuki. Stawia na rozwój. Zwykle uśmiechnięta. Uczy się życia...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *