SZUFLADA poleca:
Żuraw
Od ziemi oderwany z trzepotem szarych skrzydeł
Szron pierwszy strząsam z mych piór majestatu
Dumnie zakrzyknę jak skazaniec wbrew katu
Nie zatrzymają mnie okowy jesiennych mamideł
Wyżej – ja władam powietrzem, wbijam swe ramię
W strumień co wznosi mój korpus schłodzony
Ja – ten punkt na niebie przez wzrok śledzony
Wezwaniem do odlotu wypalę ci tęskne znamię
Zbierzesz z chłodnego nieba za chwilę nasz śpiew
My kluczem strunę pod twym sercem naderwiemy
Opuścisz wzrok, zaciśniesz pięść poczujesz krew
Jej stalowy smak na wardze, żal – że jesteś niemy
Wybiegniesz na pustkowie, we mgle zostanie gniew
Palcami wydłubiesz pierwsze słowa ostatniej poemy
***
Chcę coś wam powiedzieć
o brzasku
o deszczu
o skostniałych palcach
nie zdradzajcie tego spojrzenia
to najczulsza ze strun światła
wspomnienia z przedmieść
zdarzenia z jezior
zapachy kamienic i ich hibernacja
te same ramiona w każdym z miast
a wszędzie jest rzeka
nie zdradzajcie tego spojrzenia
to najczulsza ze strun światła
pochody idą do piwiarni
dziewczyny są całe w słońcu
jest lato
jest nadzieja
nic nie przemija
długo trwa dzień
a noc ma dobre oczy
Chcę coś wam powiedzieć
o końcu
o snach
nie zdradzajcie tego spojrzenia
to najczulsza ze strun światła
zmierzch przychodzi nagle
ma chłód w każdym oddechu
odgarnia włosy z czoła
patrzy w okna
patrzy na światła
jest starożytnym łowcą
zna każdy sekret
zawiera przyjaźnie
by podstępem wykradać bajki
i gdy zmiażdży już w samej krtani
okrzyki zachwytu
rzuci czar zapominania
w puste oko zaświeci słońce
chcę coś wam powiedzieć
o milczeniu…
***
Już mi tu siedzisz na ramieniu
Znów z dziobem posrebrzonym świtem
Gotowym na szeptanie o pustych godzinach
Przystrojonych zapachem wątłego planowania
Iskrzących się wyrzutem szybkich chmur na niebie
A nie jesteś przecież ptakiem mocnym i drapieżnym
Twe skrzydła nigdy nie unosiły gwiazd
Choć w piórach mają drobiny ich pyłu
Spokojnie wydłubiesz i przeżujesz wszystkie kolory pragnień
Potem wyplujesz i będzie z nich tylko szary pył
Nasycony zagarniesz go pod moje powieki
Obierzesz niewiadomy szlak trwania
Nieruchoma wieczność uwije gniazdo w twoich oczach
Będę jej świadom i nie spróbuję jej dotknąć
a kiedy nabiorę na to odwagi
znów zawezwany wpijesz się szponami
w lukę pomiędzy czasem
na dom
na świat
na otwartą przestrzeń
zawołam z gorzkim zachwytem
nie pamiętam dlaczego przychodzisz
to zawsze zaskoczenie
tęsknie przebiegam noc
czekam niecierpliwie
boję się.
***
Ma zatrzymany czas na niewielkich obszarach porośniętych mchem
Pod kamieniami ukrył najprawdziwsze łzy – często puszcza tam psa
Najpiękniej mówi tylko do niego – zaraz potem tak samo do drzew
Na najniższych gałęziach wiesza swoją bramę do raju
Patrzy na jej kołysanie i ma na końcu języka szorstki pomnik słów
Stawia go jednym tchem spóźniając się o kilkanaście dekad
Wrota zatrzaskuje zawsze sam wpatrzony w serce najbliższej gwiazdy
Po kilku chwilach jest gotów znów spijać noc
Chodząc po wzgórzach czeka na pierwsze światła
Zupełnie naturalnie znika pod nimi
Twój ojciec
Mój ojciec
Każdy Bóg w godzinie klęski
Z setką tajemnic
Z tysiącem przemilczanych historii