SZUFLADA poleca:
***
W Nocnych Markach wszystkie były dla nas. Jak tęczowe dropsy
na najwyższej półce. Czekałem, kiedy dziadziuś uchyli drzwi
i wieczór: chodź, Januszku, przecież trzeba je nakarmić
wypłowiałym wtorkiem, chłopięcą myślą o lataniu,
chwilą, bo kolory zamieniają się miejscami.
Podczas kanikuły puszczaliśmy ptaśne. Przy sufitach,
lampiszony, potrafią świecić w locie! Sprawdzałem, czy za łąką
oczy domów zmrużyły się ospale, gasną w oknach pióra.
Dziadek otwierał wiśniowe niebo. Pod kloszem.
***
Czas nie znosi spóźnień
Patrz, z gracją znów topnieje marzec.
Za moment bulwary rozpychać się będą
jak rzeka, rozpędzać – nabierać wiatru w buty.
W rozdaniach młody lipiec
roześle podbicia uśmiechów. Sandały na drogę.
Za progiem powietrze i ostry smak parmezanu
zbierane częściej niż w klaserze znaczki. Daty
garbują twarze, mają cień szakala.
Wciągniemy biel oczami, ktoś sprawdzi rozkład
nabożeństw. A chciałoby się jeszcze raz,
kradnąc zamieć słońca, zapętlić w nowe
– zapisklić.
***
Galimatias, galimatias
Pogoda jest albo jej nie ma. Rozsiewa szadź, szybko
więdnie pewność, że składamy się z niedomkniętych zim.
Potrzebujesz osłoniętej od wiatrów mariny, siedliska
z cieplejszej cegły, gdzie lato kładzie palce
na nabrzmiałych sadach i praniu.
Moglibyśmy odpłynąć od bazy,
kiedy zaczyna przypominać roztańczony huragan
– białe na białym z kołder i poduszek. To nic,
w kieszeniach drzemią przecież drobne
kształtki wiosen, ciepłowody. Pijemy z jednej szklanki.
***
Cepeliada
Gdyby wiosna miła
nie więdła w rękach wcale
sprawiłbym jej i Hance
najczerwieńsze korale
Gryczane rano, chałup jeszcze nie widać.
Za świtem kolory rozsiądą się z wdziękiem
na płotach, upstrzą gościniec, warkocze.
Ilekroć zagarniam pamięcią,
folwarczne koty oblepiały dachy, koguciki – blaty,
kędzierzawe myśli – dziewczęce wielokropki.
Przymierzaliśmy spojrzenia, kupowali dłonie
– chciałaś bluszczyć jak haft na ramieniu.
Niedziela chyżo płowiała w straganach,
dziecięcość – w dekolcie.
Teraz maj i piegi porośnięte burzanem.
Oczy wilgną. Twoje schowałem w puzderku.
***
Wiankowzroczność
Właściwie znam wszystkie pudełkowe stany
i kiedy palce Tosi supłają gdzieś pośrodku. Rano przy werandzie
byłam wróblim gniazdem. Chojrak, zostań, pilnuj.
Wyklują się pisklęta. Uwielbiam kryjówkę
w berecie z ciepłej włóczki albo gdy na oścież otwieramy
pocztówkowiec – przez ramię trafiam widok jak w rosole kółka.
Ale najlepszy pejzaż jest z domku na drzewie zanim strumyk
zliże bezy z ogrodów. Póki Antonina nie wpląta mnie w zielone,
niech raz zwiąże początek – koniec, dwa końce, początki.
Dalej to już tylko mruczenie wiatru, nabłyszczanie fal.