WIERSZE: Michalina Gałka-Nosiadek

SZUFLADA poleca:

Michalina Ga+éka-Nosiadek

***

W Nocnych Markach wszystkie były dla nas. Jak tęczowe dropsy
na najwyższej półce. Czekałem, kiedy dziadziuś uchyli drzwi
i wieczór: chodź, Januszku, przecież trzeba je nakarmić
wypłowiałym wtorkiem, chłopięcą myślą o lataniu,
chwilą, bo kolory zamieniają się miejscami.

Podczas kanikuły puszczaliśmy ptaśne. Przy sufitach,
lampiszony, potrafią świecić w locie!
Sprawdzałem, czy za łąką
oczy domów zmrużyły się ospale, gasną w oknach pióra.
Dziadek otwierał wiśniowe niebo. Pod kloszem.
***

 

Czas nie znosi spóźnień

Patrz, z gracją znów topnieje marzec.
Za moment bulwary rozpychać się będą
jak rzeka, rozpędzać – nabierać wiatru w buty.

W rozdaniach młody lipiec
roześle podbicia uśmiechów. Sandały na drogę.
Za progiem powietrze i ostry smak parmezanu
zbierane częściej niż w klaserze znaczki. Daty
garbują twarze, mają cień szakala.
Wciągniemy biel oczami, ktoś sprawdzi rozkład
nabożeństw. A chciałoby się jeszcze raz,
kradnąc zamieć słońca,  zapętlić w nowe
– zapisklić.

***

 

Galimatias, galimatias

Pogoda jest albo jej nie ma. Rozsiewa szadź, szybko
więdnie pewność, że składamy się z niedomkniętych zim.

Potrzebujesz osłoniętej od wiatrów mariny, siedliska
z cieplejszej cegły, gdzie lato kładzie palce
na nabrzmiałych sadach i praniu.

Moglibyśmy odpłynąć od bazy,
kiedy zaczyna  przypominać roztańczony huragan
– białe na białym z kołder i poduszek. To nic,
w kieszeniach drzemią przecież drobne
kształtki wiosen, ciepłowody. Pijemy z jednej szklanki.

***

 

Cepeliada

Gdyby wiosna miła
nie więdła w rękach wcale
sprawiłbym jej i Hance
najczerwieńsze korale

Gryczane rano, chałup jeszcze nie widać.
Za świtem kolory rozsiądą się z wdziękiem
na płotach, upstrzą gościniec, warkocze.

Ilekroć zagarniam pamięcią,

folwarczne koty oblepiały dachy, koguciki – blaty,
kędzierzawe myśli – dziewczęce wielokropki.
Przymierzaliśmy spojrzenia, kupowali dłonie
– chciałaś bluszczyć jak haft na ramieniu.
Niedziela chyżo płowiała w straganach,
dziecięcość – w dekolcie.

Teraz maj i piegi porośnięte burzanem.
Oczy wilgną. Twoje schowałem w puzderku.

***

 

Wiankowzroczność

Właściwie znam wszystkie pudełkowe stany
i kiedy palce Tosi supłają gdzieś pośrodku. Rano przy werandzie
byłam wróblim gniazdem. Chojrak, zostań, pilnuj.
Wyklują się pisklęta.
Uwielbiam kryjówkę

w berecie z ciepłej włóczki albo gdy na oścież otwieramy
pocztówkowiec – przez ramię trafiam widok jak w rosole kółka.
Ale najlepszy pejzaż jest z domku na drzewie zanim strumyk
zliże bezy z ogrodów. Póki Antonina nie wpląta mnie w zielone,
niech raz zwiąże początek – koniec, dwa końce, początki.
Dalej to już tylko mruczenie wiatru, nabłyszczanie fal.

About the author
Kinga Młynarska
Mama dwójki urwisów na pełny etat, absolwentka filologii polskiej z pasją, miłośniczka szeroko pojętej kultury i sztuki. Stawia na rozwój. Zwykle uśmiechnięta. Uczy się życia...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *