SZUFLADA poleca:
oswajanie chmur
w mieście lato chyli się ku upadkowi dzieci bawią się rzucając kamieniami
w plastikową lalkę która ma zawiązane oczy a my leżymy nago
na nowym dywanie trzymamy się za ręce czytamy na głos wiersze
o wrześniowym słońcu które leniwie przesuwa się po ścianie jak cienie
żołnierzy w kierunku stacji kolejowej gdzie zrobione zostało
to czarno białe zdjęcie z czasów wojny senna mucha
nie dokucza już jak w upalne dni lata nie nadlatuje z góry
niczym samolot luftwaffe leży nieruchomo obok czarnego wazonu
który chłonie łodygi kwiatów ich arterie zielonych żył jak pęk ostatnich dni
strach ma wielkie oczy
utrwalam w pamięci istotę złego trop prowadzi tu
gdzie korytarz niczym wąskie gardło bestii
przełyka co chwile światło na stoliku błyszczy wosk
z Andrzejkowych praktyk wróżenia w cieniu szafy kwiat
jak ostatnia roślina z plantacji wije się po sufit
trzygłowy potwór to tylko kot bawiący się kłębkiem nerwów
wśród niewidzialnych i widzialnych odbić zaczynam
bardziej przyglądać się lustrom starannie zapinam guziki
co jakiś czas odwracam się za siebie
projekcja
trwa cisza jak wtedy kiedy ktoś na płynnej siedemnastce przejechał kota
chłód przenika papier i skórę przechodzę z łóżka na fotel
w rzeczywistość wymyśloną naprędce włosy elektryzują się od zimna
krew szumi w okolicach skroni przy stole cztery krzesła
pusty półmisek po owocach z okna widać ten sam fragment nieba
powietrze bezgłośnie przemieszcza się w stronę drzwi
uchodzi przez dziurkę od klucza
pryzmat
szybsze są tylko oddechy lub krew hamowana regularnie
kiedy zaspany mówię o tabletce ty na granicy dwóch światów
przywracasz przedmioty bacznie obserwujesz czas
jakby nie było jutra a wszystko wokół intensywnie krążyło
wraz ze zbliżającym się brzaskiem ledwo widocznym
oknem za którym pochylony wiadukt przenosi pociągi
układa niczym palce na klawiaturze gotowy odegrać codzienność
ludzie jak mroczki przed oczami są wszędzie tam
gdzie załamywanie światła niemożliwe staje się możliwym
kształty
układam od nowa wszystkie zdania metaforą jest ruch ciemność
jak rozlany atrament rozpływa się po stole wokół zapalonej lampki na początku
widzę plamy kilka kresek wypiętych tyłem do siebie cisza wabi owady
ćma która sprężyście porusza skrzydłami wokół żarówki coraz wyraźniej
wtula się w światło wiersz nieśmiało wyłania się spod palców czarnymi wyrazami
drży na ekranie jak cały wirtualny świat odświeżany co kilka sekund
pełen szpiegów i robactwa jedynie gęsty dym z fajki o zapachu wiśni
wydaje się żywy poruszony jednym ruchem ręki gnie się niczym tancerka
przemykając po cichu w głąb korytarza jako przejaw rzeczywistości
szafa
za ścianą słychać zegar wskazującym palcem
wystukuje kolejne sekundy życia
myśli ułożone na półkach nie mieszczą się
już w ciemności gęsto upchane troski wiszą
w letargu jak sukienki dla których czas się skończył
na prawo od lustra buty poustawiane w szeregu
w przeszłości pełne żywiołów żarzących się spotkań
gdzieś pośrodku w szufladach jedwabne szale
w kolorach pustyni rękawiczki wyprostowane
niczym mężczyźni przed gmachem teatru wszyscy
ci którzy odeszli leżą teraz w pudełku
płowiejąc na pożółkłych fotografiach
Piękne!