WIERSZE: Barbara Rajchert-Anaszewska

SZUFLADA poleca:

Basia. Rajchert-Anaszewska

***

Gdybym chciała opowiedzieć to wszystko o czym milczę,

musiałabym się wzbić wysoko

ponad nieufność i krańcową niewiarę.

Ubrać twarz w uśmiech i niby lekkim tonem

mówić o moim rodzinnym domu,

który dusił mnie powoli bielą swoich ścian.

Musiałabym udawać, że ciężar, który czułam

nie był aż tak ciężki,

bo cóż to jest brak czułości zmieszanej ze smutkiem,

to tylko dysonans ludzkiej natury.

Gdybym chciała opowiedzieć o nocach,

musiałabym z obojętną miną odkrywać ich bezsenność,

wymieszaną ze strachem i poczuć na ustach ten gorzki smak,

wiadomo, jak to z trucizną.

Gdybym chciała opowiedzieć o dzieciństwie i młodości

zaczęłabym dłońmi wyrywać z wnętrzności

schludnie spięte odpadki

a w powietrzu unosiłoby się echo gnijących resztek przeszłości.

Gdybym chciała opowiedzieć o samotności

musiałabym jednym tchem nabrać powietrza

i wyrzucić z siebie ten krzyk pomiędzy narodzinami a śmiercią.

Gdybym chciała opowiedzieć to wszystko o czym milczę,

byłaby to powieść-rzeka płynąca w poprzek mojego spojrzenia

niesiona pamięcią.

 

 

 

***

Jeszcze się wyprostujesz, podniesiesz się z kolan

i dłońmi swymi chwycisz za firmament nieba,

ty, który z częścią siebie musiałeś się rozstać,

człowieku rozumny, niezłomny, jeszcze się przebijesz

przez ten cały upór jak ziemia przebiśniegiem

przebija się do słońca.

 

I w jaskrawej świadomości uwierzysz, że zaczniesz

żyć naprawdę , otworzysz na oścież bramy swego serca

i choć zgarbiony teraz tą codzienną tragedią,

tym bezsensem powszednim, zmusisz swoje mięśnie

do uśmiechu, odetchniesz niewidzialną nadzieją prosto

w pulsujący krwią świat i z męczącym natężeniem

skupisz się aby stać obiema stopami na twardym gruncie.

 

Będziesz przełamywał sztywność słów i choć jesteś

uwięziony we własnej sztuce rodem z Becketta,

złapany w sieć utkaną ze współzależności i odrazy,

widzisz sam siebie przejrzyście, odrębnie

w zwielokrotnionych zwierciadłach .

 

I zrobisz ten wysiłek, w pół mgnienia, na kształt

odwróconej kotwicy twoich ramion, podniesiesz dłonie,

podniesiesz kolana i pójdziesz prosto w szare dno chmur

ze słowami na ustach, mówiąc: ecce homo.

 

 

 

***

W moich ustach zwątpienie przemyka cicho

między szczelinami zębów,

gryzę je delikatnie, przeżuwam i sprawdzam

czy da się coś z tym zrobić.

Czy dlatego, że zwątpiłam w twoje słowa

stoję teraz na środku placu pod pręgierzem cudzych spojrzeń

związana przyrzeczeniami, obowiązkami czy konwenansami.

Czy dlatego nie mogę poruszyć ręką ani nogą

ponieważ więzy, które mnie krępują

coraz mocniej zaciskają się na mojej skórze,

wbijając się głębiej w sine nadgarstki rąk

i opuchnięte kostki nóg.

Moje zwątpienie powstało z poczucia braku

i nawet gdybym chciała je schwycić

to nie starczy mi ani palców ani zmysłów,

nie da się go ani objąć ani pojąć.

I nie pomoże rozpiętość tęczy

a na niej kolory, które zbyt wiele obiecują.

Brak tu zrozumienia, że można wchłaniać świat

zaglądając w głąb siebie

przeżywać wszystko pod skórą,

zagarniając więcej życia i zostawiając najgłębiej wyryty ślad

chcąc go ocalić.

A jednak stoję tutaj i poprzez swoje zwątpienie

unicestwiam tę szansę, ten los,

który dany jest tylko raz

z poczucia braku co unieruchamia i zamyka.

Co mam powiedzieć?

Jest tyle słów, które nie ułożą się w zdania

tylko osiądą na krtani i będą dławić.

 

 

 

***

Trzymamy się podskórnie  tej linii życia,

tego sznura składającego się z pojedynczych nitek

czepiamy tych przemian fizycznych tych chemicznych reakcji

a przecież tak jak meble my także pokryjemy się kurzem.

 

Jesteśmy tłumem stłoczonym tłumnie w autobusach i tramwajach

w godzinach rannych i popołudniowych

z bliznami na duszy z głowami dumnie podniesionymi

lub smętnie spuszczonymi.

 

Tratujemy i dusimy się nawzajem

jednocześnie lgnąc do siebie ku wzajemnej bliskości

a każda nasza nieregularna myśl

obija się o krawędzie wspólnego lęku.

 

Idziemy ramie w ramię, miastami, wioskami

w ochoczym marszu lub wlokąc nogę za nogą

w tej ranie codzienności.

 

Jesteśmy we własnych czterech ciasnych ścianach

lub kątem u rodziny ze wszystkiego się tłumacząc

że światło za ostre, herbata za zimna, cisza za głośna.

 

Potykając się o własne marzenia

zapominając o swoich planach

fachowcy od siedmiu boleści

domagamy się kolejnych lat na kredyt.

 

Stuleni i wtuleni w fotel zdajemy sobie sprawę

że życie nie podaruje nam nic trwałego

i tylko zimno robi się w sercu

że biel jest tak mroźna i piękna jak śmierć.

 

I wciąż nie mamy wyrobionego zdania

jak mocno trzymać się tej linii

aby nam palców nie poprzecinała.

 

About the author
Kinga Młynarska
Mama dwójki urwisów na pełny etat, absolwentka filologii polskiej z pasją, miłośniczka szeroko pojętej kultury i sztuki. Stawia na rozwój. Zwykle uśmiechnięta. Uczy się życia...

komentarz

  1. Bardzo ciekawe, wizyjne, dramatyczne, wyważone w słowach,,,choć czasami mam wrażenie, że dałoby się niektóre przykrócić, skondensować, żeby była jeszcze większa ekspresja (stężona) slowa. Poetka operuje szeroka, bogatą, frazą obrazującą stany psychiczne i nastroje. Podobają mi się.

    Józef Baran

Skomentuj Józef Baran Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *