WIERSZE: Arkadiusz Aulich – Monolog wewnętrzny

SZUFLADA poleca:

DSCF0826-768x576

z podziękowaniem dla p. Grażyny Baranowskiej

I

Uświadomiłem sobie, że nadal jestem w tym samym miejscu
– ucieleśniony
mijają mnie te same osoby pojazdy w tej samej tonacji grzmią na mało roztropnych przechodniów
– nawet bezpański pies znajomo szczerzy kły
dałbym sobie uciąć głowę podkładając pod największy topór średniowiecznej inkwizycji,
że to deja vu
machinalnie spoglądam na przegub dłoni w poszukiwaniu straconego czasu
– paradoksalnie mówiąc – w moim przypadku czas ma niewielkie znaczenie,
z reguły jestem znużony
szczególnie, gdy znajdę się w towarzystwie inteligentnych mówców
uśmiecham się, potakuję – jakbym cokolwiek rozumiał z ich słownych wypocin
niekiedy dla dobrego wrażenia rzucę mądrą myśl psując im cały szyk
– wydawałoby się zapięty na ostatni guzik
Na przykład odniosę się do kunsztu wieszcza narodowego:
chłopina zdawałoby się, że miał wszystko zapięte na ostatni guzik
i co?
– serce mu pękło z miłości (nieodwzajemnionej)
a przecież nie raz stał niczym na barykadach, z piersią wyeksponowaną
na salonowych spędach trwożnie wygłaszając „Litwo ojczyzno moja
tyś jesteś jak zdrowie”
a tak?!
– na syfilis głęboko zapadł tchórzem opluty gdzieś pogrzebany na peryferiach paryskiego cmentarza
Ciekawa w tej historii liryką pisanej jest postać kobiety;
mężnego Patriotę , w ramiona ulicznicy rzuciła
nie wiedząc czemu, na bruku sygnowanym krwawicą czterokrotnie zdziadziała,
a mogła lico opalać w dworze zwanym Soplicowo

II

Przypominam sobie tę ostatnią noc
w otchłani pięciu zmysłowych uniesień
gdzieś przy jeziora brzegu w kałuży gnił dziurawy gumowiec
– wewnątrz zimnego poranka
Włożyłem na siebie całe pokolenie sfrustrowanych jegomości
– nie myśląc
– jedynie podążając jak ogłupiałe ciele
Rozpędziłem wóz do prędkości:
– nazwę to wydarzeniem rewolucyjnym
– inaczej środkiem w samym sobie
Wybaczcie mi te dywagacje przecież mam napisane na plecach PATRIOTA
– wielkimi literami i podkreślone – odkreślone ?
grubą krechą cynizmu
III

A zatem pofantazjujmy:
gdyby tak zabrakło atramentu – a to ciekawostka na skalę światową –
zapewne nastąpiłoby zatracenie dziedzictwa narodowego
Wchodzę do „ Biedronki” powiedzmy, że po świeże bułeczki
a tam po prawo widnieje na ścianie „Szał uniesień” autorstwa niejakiego Hermana Smitha
Czy wrażliwość jaką posiadam dałaby mi spokój?
pewnie chwyciłbym za szablę i z ułańską szarżą jak niegdyś pewien znany aktor
– zaznaczę wytrawny jeździec –
bez zbędnych skrupułów przejechałbym po płótnie, a może i po ramionach przypadkowych gapiów
IV

W ostatnim czasie nieco się pogubiłem
tak myślę,
patrząc okiem historycznej przyjaźni aż po grób,
historia krwią zakrapiana pisała scenariusz na długie lata
– ramię w ramię bij Krzyżaka
granice na wschodnie prerie rozciągała podchodząc pod Krym
łączyła obie odrębne struktury w mocne fundamenty betonowej przyjaźni
w obecnych czasach pozostał jedynie symbol czasem wywieszany z okazji jakiegoś święta
zamiast łączyć dzieli na prawo i lewo –
wmawiając, że mamy nowego przyjaciela atrakcyjniej ubarwionego
– jak dwie krople wody
tylko patrzę w lustro i nie widzę żadnego podobieństwa,
żadnej wspólnoty
V

A Ty tkwisz adekwatnie do pozycji na granicy zdrowego rozsądku,
z sygnaturą uwaga NA – TO
okrakiem przez miedzę
VI

Jakiś głos o nieznanej barwie przemówił zza obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej spojrzałem zdumiony jednocześnie podnosząc się z łóżka
ostrożnie bez emocji wyciągnąłem prawą nogę spod kołdry,
ale jakaś niewidzialna bariera ograniczyła ruchy
po chwili zorientowałem się że jestem nadal w głębokim śnie
walcząc z siłą której nie byłem wstanie pojąć
osunąłem się na poduszkę obserwując dalszy rozwój wydarzeń
– wewnętrznie czułem jakby ktoś lub coś przemykało po pokoju
problem w tym że nie było widoczne
pomyślałem jakiś żartowniś wdarł się do mieszkania
w czapce niewidce i dobrze przy tym się bawi oczywiście moim kosztem
Ta jakże irracjonalna sytuacja która nawet nie mam pewności czy kiedykolwiek miała miejsce
zakończyła się utratą świadomości gdy cienkie obce ciało przebiło moją tkankę skórną
i wydobyło z siebie płynną ciecz nieznanej struktury chemicznej
Wspomnę że w szkole z przedmiotów ścisłych miałem słabe oceny
dowodem zapewne będzie zdarzenie które wpłynęło na mój twórczy światopogląd
Próbowałem połączyć pewien czynnik istniejący po drugiej wojnie światowej
oddzielający nas oceanem
z czynnikiem który przepadł w zapomnienie a ja z uporem zakutego idealisty
postanowiłem wypłynąć małą łódeczką na głęboką wodę
tylko szkopuł w tym że dookoła same rekiny – krwiożercze bestie –
panujące na całej szerokości wzdłuż i wszerz okrążyły chwiejącą się łajbę bez żagli
i przygotowania żeglarskiego
zaczęła się wojna psychologiczna podpływanie rwanie zębiskami małych szczegółów drewnianego pokładu
łypiąc oczami w szyderczym uśmiechu wybijali mi z głowy po trochu żeglarskie rzemiosło broniłem swoich racji także tych żywieniowych zbliżał się nieuchronny koniec

VII

Urodzony zwyczajnie wąski tunel światło na końcu albo początku końca
rozwarł przeraźliwy krzyk
wody odeszły oznajmiła biała postać zwana siostrą
– nie przypominam sobie bym kiedykolwiek posiadał bratnią dusze płci żeńskiej
Nie zastanawiając się dłużej nad sensem mojej wątpliwej egzystencji
wpław po Warszawsku dotarłem na wyspy szczyt
prowadząc monolog wewnętrzny
połączyłem kilka słów w pary wyszły z tego słówka
dość zgrabne niczego sobie o nieprzeciętych zdolnościach adaptacyjnych
Przechadzając się głównymi alejami
mijając kondygnacje na kilkadziesiąt stóp w górę
zawitałem pod bramę z żelaza i kolumnadę z marmuru
spytałem człowieka – klimat bywa tu różnorodny?

VIII
Klimy nie posiadaliśmy pędziliśmy przed siebie nie bacząc na gliniane plastikowe osłony ówczesnej rzeczywistości
brodaty długowłosy driver nie oszczędzał gardła wlewał złocistą ciecz,
aż gotowała się w zbiorniku
w zupełnym milczeniu napawał się prowadzeniem rozgrzanej bestii
Nazywali go jaszczurem prerii całą jego skórę pokrywały łuski emanował orientalizmem buddyjskiego mędrca
– w tym świetle wszyscy jesteśmy nadzwyczajni – pomyślałem
słońce paliło strasznie wody było na łyk
– miałem wrażenie że my także jesteśmy po drugiej stronie barykady
Na przeciw nas uformowano żołnierski szyk zdolny do poświęceń
– łatwo można było wyczytać to z ich twarzy
jaszczur zdecydowanie i z ogromną siłą wdepną w pedał gazu
biały wóz przeistoczył się momentalnie w rozgrzaną do czerwoności bestię
wbijając się w metalowe bariery
I tak zniknął gdzieś ideologiczny rozmach młodych ochotników
– spojrzeliśmy w poszukiwaniu nowego wspaniałego świata
IX

Zmierzch nastał błyskawicznie, w takim razie może by tak złapać oddech?
– choć mówiąc prawdę mógłbym ciągnąc bez końca
ale koni żal, a trzoda chlewna ( której u nas pod dostatkiem )
– leniwa strasznie
X

Ruszyli niespodziewanie jak tabun koni
rzemień oplatał jej nagą szyję zaciskając struny głosowe
w pomruku przemykała przez niedostępne rewiry
nie mając świadomości o zbliżającym się siedemnastym września
z piętnem na barczystym ramieniu ojcowskiej nieudolności
wojowała rozdarta wewnętrznie
jak to kobieta zmienna bywa nawet w podniosłych momentach
pamięć zwyczajnie nie ginie
XI

Niezwyczajnie w kajdanach w wilgotnej celi powołując się na Księgę Rodzaju
mężczyzna o ciemnym kolorze skóry przemierzał pustynny horyzont oczami duszy
tworząc reformację na odległych bagnach Missisipi
pejzaż był czysto biały okryty mgłą tajemnicy
Siedząc przy oknie wpatrzony w księżyc w pewnym momencie zauważyłem zdumiony przebiegającą postać nieznanej płci okrytą śnieżnobiałym prześcieradłem
– noc była parna więc zdumienie było tym bardziej zrozumiałe
wyskoczyłem na tak zwanego waleta, a tam grupa ludzi przy kanciastym stole w najlepsze gra w pokera
jeden z nich zmierzył mnie od głowy w dół
rzucając – panie z taką kartą nie masz szans
jednocześnie podsuwając krzesło w geście przyjaźni
przysiadłem się i w ciszy obserwowałem towarzystwo własnej adoracji
pewien jegomość przysadzisty z krzaczastym wąsem, co chwila posilał się wodą o nazwie „Magdalenka”
– nerwowo stukając palcami o blat stołu powtarzając danke danke
Krępowało mnie siedzenie bez odzienia w towarzystwie samych mężczyzn
na domiar złego po drugiej stronie stołu ksiądz łypał wzrokiem oblizując koniuszki ust
jak kobieta w owulacji zachęcając do odkrycia siebie
prawda jest taka że już wszystko odkryto;
Kopernik, Kolumb, Newton, Einstein, Kant – bo jakże człowiek kształt utrzyma choćby przez jeden mizerny dzień
Nie zastanawiając się dłużej i orientując o jaką stawkę toczy się gra
uniosłem swoje ego zawinąłem wokół dużego środkowego palca ukłoniwszy się dostojnie krocząc po leśnej ściółce dotarłem do punktu wyjścia
XII

Na Pawiaku wszyscy jak jeden mąż z zaciśniętymi pięściami i pogardą na twarzach przyjmowaliśmy nowe na wpółżywe ciała
Pewnego dnia przytachali coś przypominającego człowieka owiniętego w zakrwawione prześcieradło dogorywał tak tygodniami
Opiekowała się nim młoda kobieta
– nie pamiętam imienia a może wcale go nie posiadała
jeden z nas podajże rolnik z zawodu cały czas mamrotał „ kto zbierze plony tego lata”
myślę że już nie było czego zbierać chłopina był skrajnie wyczerpany
– ku mojemu zdziwieniu
-zresztą ku zdziwieniu wszystkich
po dwóch miesiącach ujrzeliśmy grymas uśmiechu i odrośnięte włosy
„Rudy” wrócił do żywych
XIII
Prymas tego dnia czuł że w końcu nadejdą zmiany
„las” rozkwitał zbiory zebrane
mylić się ludzka rzecz
nie myli się pewnie ten co forsę wziął i wyemigrował za lepszym chlebem
wymachując podwójnym dowodem osobistym po pięciokrotnym podejściu w kolejce do MOPS-u
XIV

Myślę że bez maków na Monte Cassino
historia pisałaby scenariusz mniej atrakcyjnie
albo może bardziej pogmatwano by?
myślę że mniej więcej kilka gramów waży dusza

XV

Noc była gwiaździsta wkoło żywej duszy cisza jak makiem zasiał
– maki rozpościerały się aż pod sam cmentarz mówiono, że to z ludzkiej krwi
– cmentarz wzniesiono po czterdziestym roku
walki wciąż trwały gdzieś w oddali słyszalne były odgłosy moździerzy
W pobliskiej chacie przy stłumionej adrenalinie siedziała ukryta grupa mężczyzn
czekając na splot wydarzeń
jeden z nich przy piersi trzymał rozkazy od czasu do czasu skrupulatnie je analizując
– w zadumie wydobył papierosa
tytoń był zniekształcony mężczyzna zgrabnie uformował kształt, jak w zawodowym oddziale
i poprosił o „Ogień” jak nigdy poprosił bez zbędnych kolokwializmów
młodszy szeregowy podał żywy „Ogień”
– o mało nie została spalona cała wieś
w pogorzelisku rozpoznał całą swoją rodzinę
ciała były zwęglone
kobieta tuliła stłumiony płacz dziecka
starszy mężczyzna przy drzwiach jakby pilnował wejścia
XVI
Bez „Ognia” nie damy rady wykrztusił pierwotny człowiek płci odmiennej
z głębokiej jaskini wytoczyło się ospale duże zwierzę nieznanego gatunku
i tak nastał zmierzch pierwotnego człowieka
XVII

W życiu zawsze miałem pod górę
teraz tkwię na samym szczycie drzewa genealogicznego retorycznie pytając o drogę zaskórniak w kieszeni duszy to mój bilet do wieczności
Nie mam pojęcia ile upłynęło czasu odkąd kurczowo trzymam się teorii Darwina
w końcu zeskoczyłem z ponad tysiącletniego pomnika przyrody
uczłowieczony –
w butach ze skóry na krótkim łańcuchu prowadzam zwierzę
– głosząc ewangelie
tuż za rogiem pobieram skromną opłatę
***

Pozostawiono oryginalną pisownię autora.

About the author
Kinga Młynarska
Mama dwójki urwisów na pełny etat, absolwentka filologii polskiej z pasją, miłośniczka szeroko pojętej kultury i sztuki. Stawia na rozwój. Zwykle uśmiechnięta. Uczy się życia...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *