WIERSZE: Arkadiusz Aulich

SZUFLADA poleca:

DSCF0826-768x576


Monolog wewnętrzny – wersja 2

I

Uświadomiłem sobie, że nadal jestem w tym samym miejscu,
ucieleśniony
machinalnie spojrzałem na przegub dłoni, w poszukiwaniu straconego czasu
paradoksalnie mówiąc, w moim przypadku czas ma niewielkie znaczenie
z reguły jestem znużony,
szczególnie gdy znajduję się w towarzystwie inteligentnych mówców
uśmiechając się potakując, jakbym cokolwiek rozumiał z ich słownych wypocin
niekiedy dla dobrego wrażenia rzucę w ich kierunku mądrą myśl psując im cały szyk wydawałoby się zapięty na ostatni guzik
Odniosę się do kunsztu Polskiego Wieszcza Narodowego
chłopina zdawałoby się, że miał wszystko zapięte na ostatni guzik
i co, serce mu pękło miłością nieodwzajemnioną
a przecież stał nie raz na barykadach z piersią wyeksponowaną na salonowych spędach trwożnie wygłaszając „Litwo ojczyzno moja Ty jesteś jak zdrowie”
a tak, na syfilizm głęboko zapadł tchórzem opluty, gdzieś na peryferiach Paryskiego cmentarza

II

Przypominam sobie tą ostatnią noc
w głębokiej otchłani pięciu zmysłowych uniesień
gdzieś nad jeziora brzegiem, w kałuży gnił dziurawy gumowiec
– wewnątrz zimnego poranka
Włożyłem na siebie całe pokolenie sfrustrowanych jegomości
nie myśląc
jedynie podążając jak ogłupiałe ciele
Rozpędziłem wóz do prędkości, nazwę to wydarzeniem rewolucyjnym
inaczej środkiem w samym sobie
wybaczcie mi te dywagację przecież mam napisane na plecach PATRIOTA – wielkimi literami i podkreślone – odkreślone grubą krechą cynizmu
Pofantazjujmy zatem
trochę
jakby tak zabrakło atramentu, a to zapewne ciekawostka na skale światową!
Wchodzę do „ Biedronki” powiedzmy że po świeże bułeczki,
a tam po prawo widnieje na ścianie „Szał”, autorstwa niejakiego Hermana Smitha
pewnie chwyciłbym za szable i z ułańską szarżą, jak niegdyś pewien aktor zaznaczę wytrawny jeździec
bez zbędnych skrupułów przejechałbym po płótnie, a może i po ramieniu przypadkowych gapiów
III

Jakiś głos o nieznanej barwie przemówił za obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej spojrzałem zdumiony, jednocześnie podnosząc się z łóżka
ostrożnie bez emocji wyciągnąłem prawą nogę spod kołdry, ale jakaś niewidzialna bariera ograniczyła ruchy
po chwili zorientowałem się, że jestem nadal w głębokim śnie walcząc z siłą której nie byłem wstanie pojąć
osunąłem się na poduszkę obserwując dalszy rozwój wydarzeń
wewnętrznie czułem jakby ktoś lub coś przemykało po pokoju,
szkopuł w tym że nie było widoczne
pomyślałem jakiś żartowniś wdarł się do domu w czapce niewidce i dobrze przy tym się bawi, oczywiście moim kosztem
ta jakże irracjonalna sytuacja która nawet nie mam pewności czy kiedykolwiek miała miejsce
zakończyła się utratą świadomości, gdy cienkie obce ciało przebiło moją tkankę skórną
i wydobyło z siebie płynną ciecz nieznanej struktury chemicznej
Wspomnę że w szkole z przedmiotów ścisłych miałem słabe oceny
dowodem zapewne będzie zdarzenie które wpłynęło na mój twórczy światopogląd
próbowałem połączyć pewien czynnik istniejący po drugiej wojnie światowej oddzielający nas oceanem, z czynnikiem który przepadł w zapomnienie, a ja z upartością zakutego idealisty postanowiłem wypłynąć małą udeczkom na głęboką wodę,
tylko szkopuł w tym że dookoła same rekiny krwiożercze bestie
panujące na całej szerokości wzdłuż i wszerz okrążyły chwiejącą się łajbę bez żagli
i przygotowania żeglarskiego
zaczęła się wojna psychologiczna podpływanie rwanie zębiskami małych szczegółów drewnianego pokładu
łupiąc oczami w szyderczym uśmiechu wybijali mi z głowy po trochu żeglarskie rzemiosło broniłem swoich racji także tych żywieniowych zbliżał się nieuchronny koniec
Duszy jeszcze nie zaprzedałem choć było blisko
tuż tuż, za plecami czaiła się taka podstępna istota
mrokiem podszyta mamrotała coś , aż uszy puchły
niekiedy mruczała
we śnie podchodziłem na palcach cichutko i drapałem ją za uszkiem
niestety czasami samotność nocą boli, a noc bywa długa i tajemnicza
lecz zawsze jest taka sama co noc, w tej samej okrywie, podszyta lękami pragnieniami, snami, marzeniami
choć wiemy kiedy nadejdzie to w momencie ujrzenia czarnej powłoki czujemy niepokój obawę a przecież jesteśmy z nią na Ty
odkąd tylko wyszliśmy z łona matki
w dodatku z grzechem pierworodnym odziedziczonym od wieków paru taszczymy go borykając się jak na złość z własnym bagażem niedoskonałości

IV

Urodzony zwyczajnie wąski tunel światło na końcu albo początku końca
rozwarł przeraźliwy krzyk
wody odeszły oznajmiła biała postać zwana siostrą
– nie przypominam sobie bym kiedykolwiek posiadał bratnią dusze płci żeńskiej
Nie zastanawiając się dłużej nad sensem mojej wątpliwej egzystencji
wpław po Warszawsku dotarłem na wyspy szczyt
prowadząc monolog wewnętrzny
połączyłem kilka słów w pary wyszły z tego słówka
dość zgrabne niczego sobie o nieprzeciętych zdolnościach adaptacyjnych
Przechadzając się głównymi alejami
mijając kondygnacje na kilkadziesiąt stóp w górę
zawitałem pod bramę z żelaza i kolumnadę z marmuru
spytałem człowieka klimat bywa tu różnorodny ?

V

Klimy nie posiadaliśmy, pędziliśmy przed siebie nie bacząc na gliniane plastikowe osłony u wczesnej rzeczywistości
brodaty długowłosy driver nie oszczędzał gardła wlewał złocistą ciecz, aż gotowała się w zbiorniku
w zupełnym milczeniu napawał się prowadzeniem rozgrzanej bestii
Nazywali go jaszczurem prerii całą jego skórę pokrywały łuski emanował orientalizmem buddyjskiego mędrca:
w tym świetle wszyscy jesteśmy nadzwyczajni – pomyślałem
Słońce paliło strasznie, wody góra było na łyk
miałem wrażenie że my także jesteśmy po drugiej stronie barykady
Na przeciw nas uformowano żołnierski szyk zdolny do poświęceń
– łatwo można było wyczytać to z ich twarzy
jaszczur zdecydowanie i z ogromną siłą wdepną w pedał gazu
biały wóz przeistoczył się momentalnie rozgrzaną do czerwoności bestie
w bijając się w metalowe bariery,
i tak zniknął gdzieś ideologiczny rozmach młodych ochotników

VI

Ruszyli niespodziewanie, jak tabun koni
rzemień oplatał jej nagą szyje zaciskając struny głosowe
w pomruku przemykała przez niedostępne rewiry
nie mając świadomości o zbliżającym się siedemnastym września
z piętnem na barczystym ramieniu ojcowskiej nieudolności
wojowała rozdarta wewnętrznie
jak to kobieta zmienna bywa, nawet w podniosłych momentach
pamięć zwyczajnie nie ginie
Niezwyczajnie , w kajdanach w wilgotnej celi powołując się na księgę rodzaju
mężczyzna ciemnego koloru skóry przemierzał pustynny horyzont oczami duszy
tworząc reformację na odległych bagnach Missisipi
pejzaż był czysto biały, okryty mgłą tajemnicy
Siedząc przy oknie wpatrzony w księżyc, w pewnym momencie zauważyłem zdumiony przebiegającą postać nieznanej płci, okrytą prześcieradłem, w dodatku z kapturem śnieżno białym
– noc była parna więc zdumienie było tym bardziej zrozumiałe
wyskoczyłem na tak zwanego waleta, a tam grupa ludzi przy kanciastym stole w najlepsze gra w pokera
jeden z nich zmierzył mnie od głowy w dół, rzucając panie z taką kartom nie masz szans jednocześnie podsuwając krzesło w geście przyjaźni
przysiadłem się, i w ciszy obserwowałem towarzystwo
jeden z nich przysadzisty z krzaczastym wąsem, co chwila posilał się wodą o nazwie „Magdalenka”
nerwowo stukając palcami o blat stołu powtarzając danke danke
Krępowało mnie siedzenie bez odzienia w towarzystwie samych mężczyzn
na domiar tego, po drugiej stronie stołu ksiądz łypał wzrokiem oblizując koniuszki ust
jak kobieta w owulacji zachęcając do odkrycia siebie
prawda jest taka, że już wszystko odkryto;
Kolumb, Kopernik, Niuton, Einstein, Kant – bo jakże człowiek kształt utrzyma, choćby przez jeden mizerny dzień
Nie zastanawiając się dłużej i orientując o jaką stawkę toczy się gra
uniosłem swoje ego zawinąłem wokół dużego środkowego palca, ukłoniwszy się dostojnie krocząc po leśnej ściółce dotarłem do punktu wyjścia

VII

Bez „Ognia” nie damy rady wykrzesał pierwotny człowiek odmiennej płci
z głębokiej jaskini wytoczyło się ospale dużych rozmiarów zwierze nieznanego gatunku
i tak nastał zmierzch pierwotnego człowieka

VIII

W życiu zawsze miałem pod górę
teraz tkwię na samym szczycie drzewa genealogicznego retorycznie pytając o drogę zaskórniak w kieszeni duszy to mój bilet do wieczności
Nie mam pojęcia ile czasu minęło odkąd kurczowo trzymam się teorii Darwina
w końcu zeskoczyłem z ponad tysiącletniego pomnika przyrody
uczłowieczony,
w butach ze skóry na krótkim łańcuchu prowadzę zwierzę
głosząc ewangelie
tuż za rogiem pobieram skromną opłatę

 

 

 

Pozostawiam to wyobraźni
W Transylwanii wznosił się przeraźliwie ogromnych rozmiarów zamek,
który był owiany legendą za życia
dookoła rozciągał się las przeciwników fizycznie niezdolnych do jakiegokolwiek ruchu
tylko dusze frywolnie wirowały nad głowami
Hrabia Dracula mężny i okrutny władca,
z duszą romantyka zaznaczę tego z powieści Goethego
podobno sprawiedliwie nabijał na pal
dzielił po równo każdy kawałek mięsa
– wyznawał pełny brzuch zadowolony lud,
a lód po którym kroczył cienki się stawał

Lecz ja nie o tym!

Legenda głosi, że ten mocarz jakich mało zwyczajnie się zakochał
pewnego dnia spotkał na swojej drodze okrucieństwa przepiękne dziewczę
– opisanie jej wdzięków zajęłoby mi zbyt wiele czasu,
pozostawiam to wyobraźni
w każdym razie oszalał dla niej
każdy dzień przynosił uniesienia tak nieziemskie,
że cenzura nakazała okryć tajemnicą ich pożycie,
w dodatku przedmałżeńskie
Ciekawe co na to powiedziałby proboszcz z mojej parafii,
wystarczy że wysysa krew z ludzi co niedziela

 

 

 

Nadal

Staliśmy bezszelestnie,
wpatrzeni bezdusznie, przytłaczającą mgłę żywotów
nieludzkich
przed murem z kościstych drutów
oczekując
Boskości wszechmocnej
choćby najmniejszej oznaki miłosierdzia
Staliśmy tak,
w stłumionym krzyku
i nadal stoimy
tak

 

 

 
Grosz

W obecnych czasach wydawałoby się, że wszystko oscyluje wokół pieniądza
a jednak
idąc ulicą zauważyłem pieniądz, w skromnym odzieniu leżakował
w kałuży
w samotności rdzewiał
marzył o dotyku ciepłych ludzkich dłoni,
o byle zaskórnym mieszkaniu
miał ogromne ambicje wznieść się na sam szczyt kariery,
urosnąć do monstrualnych wielkości,
władać ludzkimi umysłami,
a także jeśli byłoby to możliwe,
duszami
i co?
na dobre zardzewiał

 

 

 
W naszej obronie

Arcydzieło naszkicowane skrawkami duszy,
trzystuletnich wspomnień
Akt tworzenia
wyeksponowany z wrzasku trzech cięć
zabliźniona sygnatura
czarna odcień i żywa jaskrawość barw
Wznosi oblężona brzozami pątnicza aleja
w ramionach prasłowiańskiej doliny
sprasza pejzaż namalowany ręką Boga
Namacalny w przestrzennym holu oczekiwań,
wzdłuż linii brzegu,
w pionowej wapiennej strukturze
rozpościera ramy czasoprzestrzenne
na powrót tworząc anonim z Kalabrii

W zbiorowej modlitwie
przed kondygnacją pięciu ołtarzy
dojrzewa w jaśminowym powietrzu poranka

About the author
Kinga Młynarska
Mama dwójki urwisów na pełny etat, absolwentka filologii polskiej z pasją, miłośniczka szeroko pojętej kultury i sztuki. Stawia na rozwój. Zwykle uśmiechnięta. Uczy się życia...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *