WIERSZE: Arkadiusz Aulich

SZUFLADA poleca:

DSCF0826-768x576

Odyseja

Ni stąd ni zowąd głośny huk rozgonił bezpańskie sny.
– Z głową na poduszce usiłowałem dopełnić kolejny na jawie sen.
Błądząc między żywymi i tymi bodajże martwymi duszami – relatywnie myśląc.
Doznałem oświecenia, tuż jeszcze przed tym pozytywizmem, co wpłynąć miał na wieki współczesne, a dotrwał zaledwie do epoki neoromantyzmu. I w takim to zamieszaniu stworzyłem – improwizując – nową tzw. sinusoidę niejakiego dżentelmena K.
Którego poznałem wieki temu na barokowym przyjęciu.
Przyjęcie było swoistym oddaniem hołdu sarmackiej czci – Bóg – Honor – Ojczyzna.
Wymachując wszystkim, co było pod ręką i podśpiewując sprośne melodie średniowieczne.
W jednej chwili znalazłem się samiutki, jak palec jednej koślawej ręki – a może i nogi? na barykadach najemniczych. Wymachując tym razem transparentem
„Wolność równość braterstwo”
i tak doprowadziłem do rewolucji seksualnej lat sześćdziesiątych wieku dwudziestego .
Transparent i jego idea, o tyle były przydatne, że zostały wprowadzone do kanonu – loży masońskiej, czym podpadłem katolickim wyznawcom Jezusowego przybycia na ziemię obiecaną
i paru saraceńskim rzezimieszkom, których św. Patryk przemierzając pustynne bezkresne drogi,
o głowę skracał za wiarę w innego Boga.
A żeby tego było mało, naczelny wódz na srokatym koniu, z szabelką kawalerzysty u boku
wydając rozkaz bezpowrotny, wysłał mnie w epokę mitologicznych Demiurgów.
A że wywodzę się spod plugawej skorupy narodu, jak na złość wróciłem i to, z „Berłem w koronie”. Mówiąc, że to znalezione między Gnieznem – Krakowem – Warszawą – a może Częstochową? na jakimś pagórku często odwiedzanym przez ludność tubylczą, że to takie pospolite i nic takiego złego. Uwierzyć musiał nie miał wyjścia, a był w sytuacji bez wyjścia. Cela była skromna, jak na szlachetne cztery litery sanacji, więc zwiał, z berłem i orłem bez korony, w ukryciu domalowując koronę wysadzoną skromną jego władzą. Potem oddał władzę i tyle go widziano.
Uff, jak gorąco się zrobiło, w tym dwudziestoleciu międzywojennym, a trzydziesty dziewiąty za pasem. „ Para buch koła w ruch” i myk za wielką wodę, bo tu zrobiło się gorąco, o Boże!.
Pod osłoną nocy, a i za dnia cholera wymykała się, tak fikuśnie, że zapędziła się w wieki antyku.
W antycznej galerii wypatrzyła garść dukatów i, w szyderczym uśmiechu – oznajmiła wysoki sądzie – owe dukaty posiadłam za pracę, będąc w zagranicznych wojażach
– dodając, że za niby, jakieś poematy.
A widziano, jak w gaju oliwnym, za drzewem się chowała i donosy pisała, jak ten wąsaty kilka wieków później.
Niestety nastały potem czasy renesansu – jakby ich nie nazwać – były ciężkie prawie dla wszystkich. Na skraju rozpaczy, w kotle czarownic wrzało, ze wszystkich stron, ale głównie, z tej strony wschodniej po całej linii ziem nieodzyskanych – wyjątkowo obficie wypasionych, w różnej maści poematy – cytować nie mam zamiaru, bo zbyt błahe to zadanie, a i nudne, przyznaję.

About the author
Kinga Młynarska
Mama dwójki urwisów na pełny etat, absolwentka filologii polskiej z pasją, miłośniczka szeroko pojętej kultury i sztuki. Stawia na rozwój. Zwykle uśmiechnięta. Uczy się życia...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *