Wiedźmin z Wielkiego Kijowa – Wladimir Wasiljew

Znacie Geralta z Rivii? Zapewne nawet ci, którzy nie interesują się literaturą fantasy, potrafią odpowiedzieć, o kogo chodzi. Zainteresowanie tą postacią jest ogromne i, jak się okazuje, to nie tylko w naszym kraju. Książki Andrzeja Sapkowskiego zostały przetłumaczone na kilka języków, na ich podstawie nakręcono film i serial (zresztą dość marne) i opracowano popularną grę komputerową. Nie koniec na tym. Władimir Wasiljew, jeden z czołowych pisarzy współczesnej rosyjskiej fantasy, zafascynował się postacią białowłosego wiedźmina do tego stopnia, że stworzył jego odpowiednik w świecie ponurej antyutopii. Dobrze jest przy tym coś zauważyć. Słowo „wiedźmin” lub „wiedźmak”, jako męski odpowiednik odpowiednik określenia „wiedźma”, jest pochodzenia białoruskiego, niewykluczone więc, że Sapkowski wziął pomysł na swoją książkę z tamtejszego folkloru. Może też właśnie dlatego ta opowieść tak bardzo zainteresowała Wasiljewa, że stworzył jej pastisz, zatytułowany „Wiedźmin z Wielkiego Kijowa”. Akcja tej powieści rozgrywa się, odwrotnie niż u Sapkowskiego, w dalekiej przyszłości… innej niż wszystko, z czym dotychczas czytelnicy fantastyki mieli do czynienia.

Ziemia, zamieszkana nie tylko przez homo sapiens, przetrwała kolizję z wielkim ciałem niebieskim. Teraz jest to świat, w którym ludzie, koboldy, elfy, orki i inne rasy koegzystują ze sobą bez szczególnych tarć. Dzieli się on na wielkie metropolie i tereny pomiędzy nimi, Zamknięte Autonomiczne Terytoria, nie podlegające pod jurysdykcję miast. Istotom rozumnym nie tylko udało się przeżyć, ale i dalej rozwinąć, jednak miało to swoją cenę. Magia i nauka uległy trwałemu połączeniu, maszyny żyją, mają swoje uczucia i swoje cele. Jednak to, co miało ułatwić życie – uduchowiona technologia – staje się z czasem śmiertelnie niebezpieczne. Rozumne maszyny, pozbawione dozoru, przeradzają się w potwory łaknące ofiar z żyjących. Bywa, że lęgną się samorzutnie, w porzuconych fabrykach. Pokonanie ich staje się nie na siły zwykłych istot i doprowadza w końcu do powstania miejsca, zwanego Arzamas-6, szkołą wiedźminów, szkolonych do walki z mechanicznymi bestiami. Mają być silni, odporni i sprytni, umiejący poradzić sobie w każdym terenie. I pozbawieni uczuć, które fałszowałyby ocenę sytuacji. Ich zadaniem jest przede wszystkim zainkasować zapłatę, której połowę przejmuje ośrodek szkoleniowy, następnie wykonać zadanie i przeżyć. W tej właśnie kolejności. Wszystkie rasy czują do nich odrazę, przemieszaną ze strachem, i wolą trzymać się od nich z daleka, chyba że sytuacja jest już zbyt zła. Wtedy wzywają któregoś z wiedźminów na pomoc, upewniwszy się pierw, że mają czym zapłacić. Bywa, że taki łowca pojawia się, nim inni wyczują zagrożenie, a wtedy najmądrzej jest przyjąć jego usługi bez zbędnego gadania. Inaczej już wkrótce będzie trzeba wezwać go samemu, cena na pewno wzrośnie, a nim zagrożenie zostanie zdławione, będzie wiele niewinnych ofiar.

Jednym z takich „wiedźminów przyszłości” jest Geralt. Poznajemy go, gdy przybywa na teren Autonomicznego Terytorium, położonego między Wielkim Kijowem a Wielką Moskwą. Podobnie jak wszystkie rejony świata przyszłości, Terytorium jest zamieszkałe przez różne rasy, żyjące w zgodzie ze sobą. Prawo i zwyczaje nie odróżniają ras. Geralt jest, a raczej był, człowiekiem – obecnie jest wiedźminem i tylko to się liczy. Jak później ludzie mówią, przybył od południa, zwabiony wieściami o tajemniczym, mechanicznym stworze, który poluje na dzieci. Nie jest przed nim bezpieczne potomstwo ludzi, elfów, orków, niczyje. A właśnie one, nie osobniki dorosłe, są prawdziwymi żywicielami tej odciętej autonomii…

Tak zaczyna się pierwsze opowiadanie z tego tomu, pozostające bez związku czasu i miejsca z pozostalymi. Opowieść druga, rzucająca niezwykłe światło na sposób myślenia elfów i nadająca nowe znaczenie określeniu „nawiedzony dwór”, również jest całością samą w sobie. Dopiero dwie ostatnie części tworzą jakby zaczątek większego cyklu, pozostawiając czytelnika w stanie nieznośnego niedosytu.

Bohaterem „Wiedźmina z Wielkiego Kijowa” jest wytrenowany łowca mechanicznych potworów. Podobnie jak inni wiedźmini jest mutantem o DNA zmienionym farmakologicznie w procesie, który rzadko kogo zostawia przy życiu. Wędruje po Eurazji, świadcząc swe usługi tym, którzy ich potrzebują i mają czym zapłacić. Sam jest przez prawie wszystkich postrzegany jako potwór, pozbawiony uczuć i śmiertelnie niebezpieczny, zaledwie o włos lepszy od monstrów, które zwalcza. Mało kto sądzi inaczej, jednak są i tacy, Na przykład długowieczny kobold Schod Rozwałycz o nieokreślonej profesji albo ork Siemion, taksówkarz. Obaj są bohaterami drugoplanowymi, ale mimo to ważnymi dla akcji i niezwykle ciekawymi. Schod Rozwałycz jest osobnikiem rozważnym, mądrym i doświadczonym, pozbawionym złudzeń co do świata i istot, które mają na nim jakąś władzę. Siemion jak na standardy swej rasy jest bardzo młody, pełen życiowego optymizmu i jakiejś prostaczej uczciwości. Życzliwy, pozbawiony uprzedzeń i lojalny, omal nie staje się ofiarą tych cech. To właśnie one każą mu towarzyszyć dopiero co poznanemu wiedźminowi na teren ogromnego kompleksu fabrycznego, gdzie rządzi klan orków-robotników, a w mrokach czai się obudzony przez nich mechaniczny potwór.

W trzeciej opowieści, tej w której czytelnicy poznają Siemiona, pojawia się też Ksana, kilkunastoletnia bezdomna dziewczyna, kryjąca się w zakamarkach ponurej fabryki. W części czwartej staje się – z bohaterki drugiego, a może nawet trzeciego planu – osobą niemal równą Geraltowi, jeśli chodzi o tok opowiadania. Dzieje się tak dlatego, że czytelnik ogląda już wtedy i świat, i wiedźmina nie bezpośrednio, a oczami dziewczyny zupełnie pozbawionej jakichś nadnaturalnych cech, zwykłej, zaniedbanej ulicznej sieroty. W tej części pojawiają się też urywkowe wspomnienia z niełatwego szkolenia małego Geralta, który nie nosił jeszcze wtedy tego sławnego imienia, a był przyjęty do Arzamas-6 pod oznaczeniem „Numer 27”. Czytelnik może lepiej poznać bohatera utworów Wasiljewa i naprawdę go polubić… tylko że wtedy książka się kończy. Nie ma kolejnych opowiadań. Nie wiem, czy nie ma ich wcale, czy też nie zostały po prostu przetłumaczone na język polski. W jednym i drugim przypadku – szkoda, szczególnie, że tłumaczy się na język polski się tyle książek, nie dorastających prozie Wasiljewa do pięt.

„Wiedźmin z Wielkiego Kijowa” jest nie tyle powieścią, co zbiorem czterech opowiadań ze świata „dzikich ciężarówek” (pierwszą powieścią autora o tym świecie był „Technik z Wielkiego Kijowa: Polowanie na dzikie ciężarówki”). Niejako wspólnym mianownikiem tych opowieści jest wiedźmin Geralt, zimny i wyrachowany zabójca potworów. Z tym że, jak się wydaje, nie jest to jeden człowiek, a co najmniej dwóch. Jest to niuans, który trudno byłoby wyłapać, gdyby nie postać kobolda Schoda Rozwałycza. Jego obecność w tle akcji pozwala czytelnikowi odkryć ów subtelny chwyt literacki. Bez niej można by przeoczyć ogólnikowe stwierdzenie z pierwszego opowiadania, że wiedźmin zazwyczaj dziedziczy imię po innym przedstawicielu swej profesji, poległym przed jego narodzinami. Gdzieś tam na początku, w czasach niemal całkowicie zapomnianych, był ten pierwszy Geralt, o którym jednak książka nie wspomina. Nie bezpośrednio. Natomiast nawiązań – co naturalne – jest całe mnóstwo, skoro pomysł został niejako „pożyczony” od Andrzeja Sapkowskiego, zresztą za jego wiedzą i zgodą. Również język tego utworu świetnie przystaje do takich tomów jak „Ostatnie życzenie”. Charakteryzuje go ta sama lekkość, pozbawiona wszakże wszelkiego infantylizmu, ta sama staranność opisowa przy braku jakiejkolwiek rozwlekłości. Styl jest prosty, przejrzysty i w żadnym miejscu nie ociera się o pompatyczność. Ani jedno słowo nie pada bez potrzeby, ani jedno nie jest zbędnym dodatkiem. Wasiljewowi udało się bezbłędnie utrzymać swój utwór w tonie, znanym z książek Sapkowskiego.

Na okładce widnieje kolorowa, abstrakcyjna grafika, utrzymana w stylu nieodparcie przywodzącym na myśl dzieła Salvatore Dali. Wprost zachęca, by wziąć książkę do ręki. Wewnątrz nie znajdziemy, niestety, ilustracji – tomik pochodzi z kieszonkowej serii w formacie A-5 i, co za tym idzie, sam druk też jest nieduży. Jeśli przyjrzymy się stopce redakcyjnej, znajdziemy też jeszcze jeden smaczek, który sprawia, że warto mieć tę niewielką książkę w swoich zbiorach – tłumaczem z rosyjskiego oryginału jest doskonale znany polskim czytelnikom Eugeniusz Dębski. Wykonał naprawdę świetną robotę i należy tylko żałować, że przetłumaczonych przez niego opowiadań o Geralcie przyszłości nie było więcej.

Luiza „Eviva” Dobrzyńska

 Ocena: 5/5

Tytuł :Wiedźmin z Wielkiego Kijowa

Autor: Władimir Wasiljew

Język oryginału: rosyjski

Przekład: Eugeniusz Dębski

Okładka: miękka

Wydawnictwo: ISA

Rok wydania: 2002

Ilość stron: 239

About the author
Technik MD, czyli maniakalno-depresyjny. Histeryczna miłośniczka kotów, Star Treka i książek. Na co dzień pracuje z dziećmi, nic więc dziwnego, że zamiast starzeć się z godnością dziecinnieje coraz bardziej. Główna wada: pisze. Główna zaleta: może pisać na dowolny temat...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *