W ciemność. Star Trek – J.J. Abrams

jeb jeb jebKiedy jakiś film lub serial zyskuje nazwę kultowego, próby zrobienia jego unowocześnionej wersji mogą się spotkać ze zdecydowanym sprzeciwem fanów. Podobnie miała się rzecz ze „Star Trekiem”, który ma swe początki w latach 60. Gdy J.J. Abrams podjął się odświeżenia starej marki, w fanowskim świecie zawrzało. Jedni oczekiwali czegoś zupełnie nowego, inni zaś tego, żeby nowa wersja nie różniła się praktycznie od oryginalnej. Po wejściu filmu na ekrany posypały się co prawda słowa krytyki, dużej części fanów film jednak przypadł do gustu. Film pozytywnie ocenili też ci widzowie, których dotąd „Star Trek” nie interesował oraz ci, którzy zetknęli się z nim po raz pierwszy. Obecnie na ekranach gości druga część cyklu, zatytułowana „Star Trek Into Darkness”. Proszę wybaczyć, że nie używam polskiego tytułu – jest zbyt idiotyczny.

James T. Kirk jest kapitanem statku gwiezdnego USS Enterprise. Podczas rutynowej misji decyduje się na pomoc prymitywnej cywilizacji planety Nibiru. Gaszenie czynnego wulkanu kończy się rozpaczliwą akcją ratunkową, gdyż życie załogi jest zagrożone, co kapitan później pomija w oficjalnych zapiskach. Wskutek raportu prawdomównego Wolkanina Spocka, swego pierwszego oficera, traci dowodzenie na rzecz swego byłego dowódcy, admirała Christophera Pike’a. Jest rozżalony i obwinia Wolkanina o to, co się stało. Wkrótce jednak Pike ginie wskutek zamachu, dokonanego przez niejakiego Johna Harrisona. Zdruzgotany Kirk prosi admirała Marcusa o ponowne powierzenie mu dowodzenia statkiem i przywrócenie na stanowisko pierwszego oficera Spocka, któremu mimo wszystko najbardziej ufa. Chce ruszyć w pościg za mordercą. Admirał zgadza się i daje mu wolną rękę, wręcz nakazując mu zabicie Harrisona. Ma swoje powody, które na razie umykają uwadze Kirka. Podczas tej misji młody kapitan uczy się wszystkiego, co dotąd było mu obce: odpowiedzialności za swą załogę, wagi zasad i tego, czym jest prawo. Czy on, któremu dotąd zawsze wszystko uchodziło płazem, zakochany w sobie lekkomyślny egocentryk, nie załamie się w obliczu klęski? Jak się zachowa, gdy dane mu będzie poznać prawdziwy ból, strach, rozpacz… i poniżenie?

Drugi film Abramsa ma zdecydowanie bardziej spójną fabułę niż pierwszy. Nie znaczy to, że jest do końca konsekwentny – nadal można w nim znaleźć wiele słabych punktów, jednak jest ich zdecydowanie mniej niż w obrazie z 2009 roku, i mniej rzucają się w oczy. Dużym minusem natomiast jest natłok akcji. Wybuchy, strzelanina, pościgi, walka – to wszystko powoduje na ekranie zamęt nie do opisania i chwilami utrudnia percepcję treści. Zdecydowanie brak jest w tym filmie czegoś, co określa się jako „trekowy duch”, i to mimo wręcz prostackiej kalki z „The Wrath of Khan” – drugiego w historii pełnometrażowego filmu Star Trek, zrealizowanego pod okiem samego twórcy uniwersum – Gene’a Roddenberry’ego. Zamiast współpracy i optymizmu co do rozwoju etyki rodzaju ludzkiego mamy dążenie do wojny, partykularyzm i nie liczenie się z niczym. Zgoda, jest to obraz naszej współczesności. Jednak Star Trek od początku opowiadał o świetlanej przyszłości, współczesne ludziom problemy jak: rasizm, przeludnienie, bieda i nierówności społeczne były pokazywane na przykładzie prymitywniejszych kultur z obcych planet.

Osobnym problemem jest to, że film wypadł bardzo blado pod względem aktorskim. Jedynym członkiem obsady, który próbuje ratować sytuację, jest Benedict Cumberbatch, brytyjski aktor znany z roli współczesnego Sherlocka Holmesa. Reszta wyraźnie ustępuje mu pod względem talentu i warsztatu zawodowego, i to niestety widać. Członkowie ekipy, których znamy z poprzedniego filmu – Simon Pegg, Zachary Quinto, Zoe Saldana i reszta – niczym nie zaskakują, wydaje się nawet, że są gorsi niż poprzednio. Być może jest to wrażenie krzywdzące, ale niewiele mieli szans, by udowodnić swą wartość. Ich czas na ekranie jest relatywnie krótki, prawie migawkowy. Właściwie cały film to popis aktorski Cumberbatcha i Pine’a, przy czym ten drugi chwilami wygląda, jakby nie wiedział, co robi i rozpaczliwie usiłował przypomnieć sobie tekst składający się z jednego słowa. Szkoda, bo wiemy już, że stać go na więcej. Zdecydowanie najsłabiej wypada w tym zestawieniu nowa aktorka, Alice Eve jako Carol Marcus. Jest typowym kwiatkiem do kożucha, plastikową laleczką udającą, że ma mózg i wydaje się, że bez jej obecności film wypadłby nie gorzej, jeśli nie lepiej.

Co zatem da się powiedzieć o dziele Abramsa dobrego? Logika akcji jest możliwa do zaakceptowania, a scenarzyści postarali się, by to, co napiszą, przynajmniej sprawiało wrażenie czegoś spójnego. Bardzo widowiskowo przedstawia się choreografia walk wręcz, a do konstrukcji „głębokiej przestrzeni” wykorzystano autentyczne zdjęcia odległych galaktyk i anomalii kosmicznych z teleskopu Hubble’a. Wreszcie mamy pozytywną przemianę głównego bohatera. W poprzednim filmie James T. Kirk trafia do Akademii Gwiezdnej Floty jako pełen samozadowolenia chuligan i takim, pomimo munduru, w zasadzie pozostaje do końca. W „Star Trek Into Darkness” otrzymuje bolesną lekcję, z której zdaje się wyciągać wreszcie jakieś wnioski. I na koniec – film jest pełen subtelnych smaczków, nawiązań do oryginalnej serii oraz do oryginalnych filmów, ale to docenić mogą tylko trekkerzy. Widz spoza fandomu ich ani nie wyłapie, ani nie zrozumie.

Czy warto więc wydać te parę złotych na bilet? Jeśli ktoś lubi filmy akcji, w których bohaterowie bez przerwy biją się i strzelają do siebie jak opętani, wtedy tak. W innym przypadku lepiej zostać w domu i poczekać, aż film trafi do telewizji. Nie ma się do czego spieszyć.

Luiza Dobrzyńska
Ocena: 4/6

Reżyseria: J.J. Abrams
Tytuł oryginalny: Star Trek Into Darkness
Premiera polska: 31 maja 2013
Produkcja: USA
Występują: Chris Pine, Zachary Quinto, Zoe Saldana, Anton Yelchin, John Cho, Simon Pegg, Benedict Cumberbatch, Bruce Greenwood
Dystrybutor: United International Pictures Sp. z o.o.

About the author
Technik MD, czyli maniakalno-depresyjny. Histeryczna miłośniczka kotów, Star Treka i książek. Na co dzień pracuje z dziećmi, nic więc dziwnego, że zamiast starzeć się z godnością dziecinnieje coraz bardziej. Główna wada: pisze. Główna zaleta: może pisać na dowolny temat...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *