Ula Orlińska-Frymus – Na wiosnę

jerozolima 1 Jest taki radosny moment w pogodzie w Polsce: zmęczona, brudna i niezadowolona zima odchodzi na Północ, a radosna wiosna próbuje rozłożyć swoje prepitety na okurzonych balkonach. Ciepłe promienie dotykają pelargonii w doniczkach (a może to nie są pelargonie?) a papieros smakuje inaczej. Wieczorami  wychodzę  właśnie na ten balkon, bo lubię patrzeć jak miasto usypia. Lubię spokojny oddech ostatnich tramwajów, pisk opon nieuważnych, spieszących do domów, kierowców. I widok starych bloków w pomarańczowej poświacie latarni/lamp. Przypominają mi się w tym momencie dwie rzeczy: że już nie palę papierosów i Jerozolima. Z tęsknotą za papierosami jest łatwiej niż z tą (zdefiniowaną przez specjalistów) za Białym Miastem. ירושלים אני מתגעגע, ani mita’agea Jeruszalajm, mówię do swojego przyjaciela Jakuba. Tęsknisz za Jerozolimą na balkonie? – dziwi się niezmiennie. Niezmiennie się dziwisz, odpowiadam.

Nie tylko tobie, mówi i wraca do swojej pracy, nauk z Tory, szlaczków malutkich, pędzących z prawej na lewo. Poprawia okulary na nosie, przesuwa jarmułkę, która nieusłuchana zsuwa się na czoło, gdy Jakub – rabin z Jerozolimy – przygotowuje kolejne nauki, zasypiając dusznym porankiem nad księgami mądrości. Między snami o nadejściu Proroka widzi wybuchy na Ben Jehuda Rehov i przy Cafe Naveh przy Jaffa Rehov. Wiosna. Wiosna w Jerozolimie jest inna niż wiosna w Tel-Avivie, Hajfie czy Eliacie. Wiosna w Białym Mieście jest chłodniejsza. Bo w ogóle Jerozolima jest chłodniejsza. Biedny ten, kto wybierze się do niej (nawet w lipcu) bez bluzy polarowej na popołudniowe spacery. Wiosną na balkonie na Jehuda Rehov (tam też miałam pelargonie) pisałam wiersze i obserwowałam turystów. Właściwie tylko obserwowałam turystów, a wiersze nie chciały się pisać. No i paliłam papierosy. Wiosna, o ile przestaną padać deszcze, bo zdarzyć się może, że pada cały luty i marzec, albo nie pada w ogóle, to prawdziwy huragan turystyczny. Doprawdy nie wiem,  dlaczego dopiero na wiosnę w Jerozolimie pojawiało się tak dużo wycieczek. Lubiłam wyluzowanych Amerykanów, zawsze w adidasach, ewentualnie w oryginalnych flip-flop’ach i obowiązkowo w koszulkach Abercrombie, kupowali arabskie chusty w cenie 150 szekli za jedną w sklepiku u Ahmeda, nie przepuszczając, że dwa sklepy dalej w takiej cenie kupią pięciopak tychże chust. Radośnie wypożyczali korony cierniowe i ruszali na Stare Miasto, właściwie śladami Jezusa. Te korony cierniowe wypożyczyć mógł każdy (w rozmiarze XS- XXL), ewentualnie, w okresie katolickiej Paschy, ktoś silniejszy dopożyczał element krzyża do dźwigania na plecach.

Radośni i bardzo szybcy Japończycy fotografowali Amerykanów, siebie z Amerykanami, czasem przy Ścianie Płaczu, której z balkonu nie widziałam, ale domyślić się mogłam. Japończycy zawsze mieli białe adidasy. I aparaty fotograficzne. Na jednego przypadała jedna para adidasów i jeden aparat na nadgarstku. Obowiązkowo biegnący, grafikowo, idealnie na Ziemi Świętej. Miliony fotografii. Rosjanie kupowali złoto. Ubrani kolorowo, krzykliwi jak papugi z Rehovotu. Nigdy nie wzbudzali mojego zainteresowania. Lubiłam Polaków. Ich rozmowy z księdzem, który z kolorową parasolką nad głową prowadził owce z Bielsko-Białej do Ściany. (Pani Jadziu, pani za wino to nawet Jezusa, za przeproszeniem, sprzeda, pani Jadziu, a szkoda, że dłużej nad morzem nie poleżeliśmy, proszę księdza, dwie godziny wystarczy, i tak pana Janka do szpitala odwieźć trzeba było, bo się wysmarował kremem do opalania bez filtra, tylko wspomagającego. swojej córki). jerozolima 2

Lubiłam zawstydzonych lekko Polaków, bo Ściana okazywała się mniejsza niż w telewizji, a wiosna w Jerozolimie wcale nie taka upalna jak mówili sąsiedzi. Wszyscy z falafelami od Ahmeda, bo obok chust miał mały imbis z falafelem, właśnie z ciecierzycy, od której nigdy brzuch nikogo nie bolał. Przed 2011 było całkiem inaczej, patrząc z tego mojego balkonu. W sierpniu otworzyli najnowocześniejszą linię tramwajową i jakby ulica się wyciszyła, ta poprzeczna, bo na Jehuda tramwajów nie ma. Pędzą co cztery minuty do Starego Miasta, bah, bah i szybciutko wszyscy na modlitwę i hop z powrotem, i zakupy w najnowocześniejszym sklepie podziemnym tu, gdzie jeszcze niedawno stał domek z 1940 roku, ale sprzedali i jest centrum handlowe. Japończycy nie wiedzą, ale fotografują, bo ładne. Francuzi robią zakupy, kupują Rimmel’a kosmetyki osiem razy drożej niż w Paryżu, no ale pamiątkę mieć muszą z Jerozolimy. Wiosną w Jerozolimie lubię piękne kwiaty, które są wszędzie. Lubię skwerek niedaleko antykwariatu, na którym jeszcze wypoczęta trawa przytula się do białych ścian, identycznych, jak te od płaczu, więc chyba Bóg jest zadowolony, że siedzą tu wszyscy i się modlą, i piją kawę z McDonalda.

Adruchowycz pisze, że ze wszystkich wiecznych miast naszego świata nie był tylko w Jerozolimie, że ma przed sobą całą wieczność, żeby do niej dotrzeć, i że w niej bywa – zawsze, kiedy próbuje się modlić. Ja napiszę, panie Jerzy, że nie umiałam się modlić dopóki nie dotknęłam Jerozolimy. Że nie wiedziałam, co to modlitwa, dopóki nie przyłożyłam głowy do muru, ściany, cegły wyszlifowanej przez miliony lat i stóp turystów. I amen, niech się stanie czy stało się, że moje zawieszenie w modlitwie między Szczecinem a Izraelem, między Jerozolimą a Polską, trwa i zadziwia nawet mnie samą. A najbardziej wiosną, na balkonie.

                                    Ula Orlińska-Frymus, kwiecień 2014

zdjęcia: archiwum prywatne U. Orlińskiej-Frymus

About the author
Ula Orlińska-Frymus
doktorantka US, ukonczyła szkołę dla emigrantów w Izraelu oraz podyplomowe studium nauki o Holokauście na UW, autorka reportaży z Izraela i Japonii, zakochana w Harukim Murakamim, sushi i komiksach Rutu Modan. A przede wszystkim - mama Franka.

komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *