Wiosna we Wrocławiu pachnie jazzem. Dźwięki zakwitają na drzewach, melodie wyrastają z pąków. Wszystko przesiąknięte jest muzyką, w powietrzu unoszą się nuty. Na ulicach możnapotknąć się o leżące klucze wiolinowe i wpaść nagle na zaskoczony akord albo siedzący na ławce zdziwiony takt. Wiosną każdy z nas trochę improwizuje na swój własny temat. Dryfujemy na srebrnych sierpikach Księżyca wodami Odry, wyobrażając sobie jej krystaliczną, chłodną czystość. Saksofony tłoczą się w tramwajach, kontrabasy stoją w kolejkach do kiosków, trąbki popijają kawę w Rynku, zamyślone bębny drzemią w słońcu, a fortepiany nucą cicho, popatrując na gwiazdy. Muzyczne epicentrum pulsuje swoim ciepłem w Imparcie. Wiosna we Wrocławiu to znak, że czas na Jazz nad Odrą – jeden z najważniejszych festiwali jazzowych w Polsce.
W tym roku Jazz nad Odrą odbył się już 51. raz! Być może za rok Wrocław stanie się stolicą całego świata jazzu – czynione są bowiem starania, by w roku 2016, gdy Wrocław będzie pełnił funkcję Europejskiej Stolicy Kultury, gospodarzem Międzynarodowego Dnia Jazzu (30 kwietnia) stał się właśnie festiwal Jazz nad Odrą. Taka propozycja spłynęła już do UNESCO.
Choć to saksofonistów było tym razem najwięcej – zagrali prawdziwi wirtuozi tego instrumentu, m.in. Lee Konitz, Marius Neset, David Sanborn – to dyrektorem artystycznym został w tym roku nasz wybitny pianista – Leszek Możdżer, który jednego z wiosennych festiwalowych wieczorów wraz z Brytyjczykiem Gwilymem Simcockiem zagrał znakomity duet na dwa fortepiany.
Jazz w Polsce ma się świetnie, festiwale i koncerty są na najwyższym poziomie, a polscy muzycy jazzowi to już nie wielkie nazwiska, ale znaki jakości, marki rozpoznawalne na całym świecie, jak Krzysztof Komeda, Tomasz Stańko, Włodek Pawlik, Zbigniew Namysłowski, Jan Ptaszyn Wróblewski… Jakakolwiek próba wyliczenia tych artystów, byłabym aktem ignorancji wobec tych, których krzywdząco się pominęło. Jazz znalazł w Polsce podatny grunt: najpierw jako powiew wolności w czasach komuny, a dziś jako powiew wolności w ogóle – tej duchowej. Ten gatunek ma bardzo wiele wspólnego z naszą polską naturą i mentalnością, ale – na szczęście! – nie ma nic wspólnego z show-biznesem. Sam Leszek Możdżer często podkreśla, że to słowo nie ma w polszczyźnie odpowiednika, tak jak poezja, taniec, literatura, malarstwo go posiadają, tak show-biznesu nikt nie przetłumaczył. To prawda. Tu popularność jest wypadkową umiejętności, talentu i artystycznego działania. Wydaje się, że wszystkim muzykom jazzowym przyświeca zasada Konstantego Stanisławskiego: „Kochaj sztukę w sobie, a nie siebie w sztuce”. Taka jest też festiwalowa publiczność – świadoma, poszukująca, zasłuchana, nie ma tu zbędnego zgrywu i zadufania. Wszystko jest prawdziwe, bo tu chodzi o muzykę. Rzadkie dzisiaj, prawda?
Wspaniale jest słuchać takich muzyków, z takimi ludźmi, taką publiką. Cudownie jest poczuć, jak Lars Danielsson ze swoim kwintetem przenosi nas muzyką na zupełnie inną planetę. Dobrze uświadomić sobie – słuchając kwartetu Zohara Fresco (jednego z najlepszych perkusistów na świecie) – do jak nieprawdopodobnie fascynującej formy można doprowadzić swoje istnienie i co to naprawdę znaczy interesować się rytmem.
Jeśli Platon rzeczywiście miał rację i istnieje Idea Piękna, to tym świetnym muzykom udaje się ją osiągać. A my, słuchając, dryfujemy blisko tego ideału. Nieobecnym festiwalowo pozostawiam odrobinę tego Piękna. Do zasłuchania:
Karolina Przystupa