Trekowy romans wszechczasów wg JJ Abramsa

W dziesiątą rocznicę ślubu Spock złapał wazę z zupą i wyrzucił za okno.

– Czego?! – rozdarła się Uhura.

– Mówiłem, żebyś więcej przypraw sypała! Tego, co gotujesz, i tak nie da się jeść!

– A ja mówiłam, żebyś nie wrzeszczał na mnie przy dzieciach.

– Mężczyzna musi się odżywiać zgodnie z zapotrzebowaniem fizjologicznym.

– Mężczyzna? Jaki mężczyzna?! Nie pamiętam już, kiedy ostatnio….

– Jak możesz nie pamiętać? W marcu!

– Mamy grudzień, do cholery!

– Jesteś bezwstydna wiesz? Jeszcze nie minął rok, a ty już byś chciała mnie zaciągnąć do łóżka!

Tutaj zdenerwowana Uhura wytargała za spiczaste ucho najbliższego pętającego się pod nogami bachora.

– Wynocha do ogrodu. Rodzice chcą porozmawiać ze sobą jak dorośli.

– A ja chcę posłuchać. – tupnął wytargany bachor.

– Wujek Jim mówił, że nie można tak traktować dzieci, bo Federacja nie pozwala. – pisnęła czekoladowa smarkula, niedwuznacznie sięgając do komunikatora. Matka zabrała jej urządzenie i dała ostrego klapsa, na co córuchna wywaliła język do pasa i pokazała rejestrator, na którym wszystko nagrała.

– Kopsnij dwa kredyty, matulu, to ją spacyfikuję. – zaproponował najmłodszy z całej trójki. Ten urodził się łysy, z wielkimi, okrągłymi uszami i jeszcze będąc w pieluchach usiłował przehandlować smoczek i grzechotkę. Czysty Ferengi! Spock patrzył czasem na niego, drapiąc się w grzywkę i w głowę zachodząc, skąd wziął się w domu, ale dla świętego spokoju nie poruszał tego tematu.

– Aleś ty dzieci wychowała – skrzywił się teraz – Moja matka miała rację.

– Twoja matka, jeszcze o niej mowy nie było! Maminsynek! Mięczak!

– Nie waż się mowić o mojej matce! Była święta!

Odgłosy kłótni zwabiły pracującego w ogrodzie Sareka.

– Cóż to za niewolkańskie maniery, co o was sąsiedzi… ? – zaczął surowo i majestatycznie, wchodząc do domu, ale zaraz za progiem wlazł na porzuconą wrotkę i przejechał się na niej aż pod przeciwległą ścianę, rozpaczliwie młynkując ramionami. Dopiero wpadłszy na serwantkę zatrzymał się na moment i sekundę potem w piekielnym brzęku tłuczonej porcelany znalazł się na podłodze razem ze stylowym meblem.

– Dziadek pokazuje sztuczki! Dziadek pokazuje sztuczki! – cieszyła się dzieciarnia, klaszcząc w dłonie.

– Od początku uważałem, że osiedlenie się tutaj to kiepski pomysł. – stęknął Sarek, podnosząc się z podłogi i dyskretnie rozcierając odwrotną stronę medalu.

– Ojcze, ziemska Sahara była logicznym wyborem, skoro Tholianie zablokowali naszą wybraną kolonię. – powiedział Spock i zabrał się za drugie danie, które tymczasem zdążyło wystygnąć, co zresztą tylko poprawiło jego smak.

– To miało być nasze chwilowe schronienie. Spójrzcie tylko na dzieci, rosną jak dziczki między tymi niewychowanymi pustynnymi Ziemianami, jak oni… Beduini. Zamiast zgłębiać tajniki Kolinahr grają w baseball i czepiają się wielbłądów za ogony. Ich dzienniczki pełne są uwag. A mój jedyny syn, zamiast zająć się godną swej inteligencji pracą, musi prowadzić handel z Ferengi i Orionami, żeby utrzymać rodzinę… – ględził Sarek, pedantycznie ustawiając serwantkę na poprzednim miejscu. Bibelotów poustawiać już niestety nie mógł, bo zamieniły się w prześliczne odłamki, ale przynajmniej pozamiatał je i wyrzucił.

– Tato, a czy tata wie, ile to wymaga inteligencji? – obruszyła się Uhura – Nie dać się orżnąć tym oszustom to nie lada sztuka. Oni uczą się swego fachu od urodzenia. Spock miał parę wpadek, nie powiem, ale teraz już idzie mu nieźle. Tata siada i zje z nami. Dzieciaki, łapy myć, ale już, i do stołu!

Położyła na stole resztę naczyń. Rad nie rad Sarek usiadł i zaczął konsumpcję, wyraźnie usiłując odgadnąć, co właściwie je.

– To klopsiki? – spytał po chwili.

– Bryzol z masy sojowej. Na pudełku napisali, że to bardzo smaczne.

– Powinnaś podać ich do sądu. Albo jeszcze lepiej, zamiast bryzola ugotować pudełko. Na szczęście smak jest nieistotny, ważne są proteiny.

– Zostawcie już to paskudztwo – westchnęła Uhura, kapitulując nagle – Zamówimy pizzę wegetariańską z podwójnym serem i frytki. Niech będzie, jeszcze po milkshake’u dla każdego. W końcu to nasza dziesiąta rocznica, było nie było święto… Jimmy, dzwoń do Kosmoburgera!

Najstarszy potomek mieszanej pary wydał wojenny okrzyk Klingonów i dopadł do ściennego komunikatora. Wkrótce na stole pojawiły się zamówione produkty, parujące i rozsiewające smakowity zapach.

– Takie odżywianie powoduje otyłość, choroby układu krążenia i uszkodzenie nerek. – wypowiedział się dla porządku Sarek, po czym rzucił się na swoją porcję pizzy z miną ludożercy.

– Janice, łokcie ze stołu! – Uhura trzepnęła karcąco córkę po karku – M’Bari, nie zgarniaj wszystkich frytek dla siebie.

– Co wziąłem, to moje – oświadczył wojowniczo beniaminek rodziny – Chce ktoś kupić?

Spock stanowczo zabrał mu talerz i obdzielił rodzinę z aptekarską sprawiedliwością.

– Ty się nigdy nie dorobisz, tato. – oświadczył zawiedziony M’Bari i zabrał się do jedzenia, aż mu się wielkie uszy trzęsły.

– Może nie będę musiał – oświadczył Spock z pełnymi ustami – Zaproponowano mi pracę przy renowacji zabytków. Będę mógł rzucić pchli targ….

– Co za upadek… żeby Wolkanin musiał handlować byle badziewiem na podrzędnym ziemskim bazarze… – zrzędził Sarek ze zgorszeniem. Od momentu zniszczenia Vulcana przez szalonego Nero niedobitki dumnej niegdyś rasy mieszkały na Ziemi i musiały się imać różnych zajęć, a jego syn nie był wyjątkiem. Jemu samemu się poszczęściło. Nadal piastował urząd ambasadora, choć mało kto już się z nim liczył.

– Mamo, mama opowie jak to było, gdy tata wystawił mamę na sprzedaż. – ożywiła się Janice. Ta opowieść stanowiła jej ulubiony fragment rodzinnych kronik. Spock skrzywił się, bo on odwrotnie, bardzo tego wspomnienia nie lubił.

– Coś ty zrobił? – Sarek spojrzał na syna ze zdumieniem. Rodzinne pożycie Spocka stanowiło dla niego źródło niewyczerpanych odkryć, a jedno lepsze od drugiego. Już sam ślub był zaskoczeniem, a fakt, że odbył się na pokładzie Enterprise i udzielił go kapitan Kirk, gnębiony w dodatku ciężkim kacem po kawalerskim wieczorze swego pierwszego oficera, był dla Sareka nie do zniesienia. Próba przedstawienie Uhury wolkańskiej społeczności, zredukowanej do kilkunastu tysięcy osobników, okazała się jedną wielką kompromitacją. pełna temperamentu Ziemianka tak otwarcie okazywała emocje, że Wolkanie po prostu nie mogli jej nzaakceptować. A już to, że publicznie całowała swego męża, i to w usta! – przekreślił jej szanse na stanie się jedną z asymilowanych Wolkanek. Co zresztą obie strony przyjęły z niekłamaną ulgą.

– Wcale jej nie wystawiłem – rzekł Spock ze złością – Nie moja wina, że ten Orionin cenę posążka wziął za cenę Uhury. Pomagała mi tego dnia w kramie. Kartka się przesunęła i nieszczęście gotowe. Co gorsza Orionin zapłacił faktycznie i potem skończyło się w sądzie, bo upierał się że dał, ile chciałem, więc towar jest jego. A że tanio dał, to sam jestem sobie winien, bo mogłem zażądać dwa razy tyle, też by się zgodził. Aż się oblizywał, patrząc na moją żonę…

– Koneser. Zna się na kobiecej urodzie. – oświadczyła Uhura nie bez dumy.

– A gdzie tam. To jego klienci są łasi na wszelkie egzotyczne samice. Ja tego nie pojmuję. Bez przerwy by kopulowali, dla nas raz na siedem lat to już aż nadto…- Spock pokręcił głową z widocznym zgorszeniem.

– Mów do mnie jeszcze. – mruknęła kwaśno jego połowica i dołożyła własnej pizzy małemu Jimowi, który skończył już swoja porcję i zezował tęsknie na talerz siostry.. Poglądy na potrzeby hormonalno-fizjologiczne w małżeństwie były głównym kamieniem niezgody w tym domu.

– O co ci chodzi? Dogadzam ci, jak tylko mogę. – uniósł się Spock – Dopiero dziesiąta rocznica, a my już mamy troje dzieci. Troje! Ojcze, kiedy to się zdarza?

– Gdy się rodzą trojaczki. W waszym przypadku jednak to nie multiciąża, tylko zboczenie. Uhurze się nie dziwię, czego oczekiwać od Ziemianki, ale ty, mój synu, naprawdę powinieneś…

Tu Sarek pohamował się, miarkując nagle, że przy stole są dzieci.

-… Zawiązać sobie wacka na supeł z kokardką – dokończył za niego spokojnie Jimmy – Słyszałem, jak kapłanka T’Lar mówiła to dziadkowi.

– Nieprawda, wcale tak nie powiedziała! Użyła zupełnie innych słów! – zapiał starszy Wolkanin z oburzeniem.

– Ale taki był sens. W każdym razie tak mi to przetłumaczył wujek Jim. I dodał jeszcze, że jak tata będzie słuchał takich kapłanek, to mama przyprawi mu rogi z połową Floty. I że sam byłby chętny.

Spock posiniał gwałtownie, gdyż przy próbie wydania z siebie jakiegoś wściekłego odgłosu kawałek marynowanego imbiru z pizzy utkwił mu w gardle. Żona grzmotnęła go pięścią w plecy. Sarek upuścił widelec i oparł ciężko głowę na rękach.

– Nero, wróć… – jęknął błagalnie a beznadziejnie.

Ziemski samum na dworze zagłuszał głos starego Wolkanina, uwięzionego przez los na wstrętnej mu planecie, gdzie rzeczy logiczne nie dzieją się zbyt często….

About the author
Technik MD, czyli maniakalno-depresyjny. Histeryczna miłośniczka kotów, Star Treka i książek. Na co dzień pracuje z dziećmi, nic więc dziwnego, że zamiast starzeć się z godnością dziecinnieje coraz bardziej. Główna wada: pisze. Główna zaleta: może pisać na dowolny temat...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *