Debiutancka powieść Tomasza Marchewki to sprawnie napisana proza. Pod względem pomysłu na świat oryginalna i świeża – jak głosi blurb Grzędowicza. Ale czy na pewno niezwykła i porywająca?
Hausenberg – od tego powinniśmy zacząć, bo jednym z głównych bohaterów jest miasto – to fikcyjne sin city niczym Gotham czy Basin City, które rządzi się swoimi prawami. Odróżnia je od poprzedników klimat – trochę steampunkowy, trochę noir, stylizowany na czasy rewolucji przemysłowej, której motorem jest tutaj substancja o nazwie astralit. Prym w Hausenbergu wiodą jednostki silne, pozbawione skrupułów, bezwzględne. Na ulicach grasują kieszonkowcy i płatni zabójcy. W knajpach roi się od podejrzanych osobowości, a szulerka to chleb powszechni. Hausenberg to także miasto z historią, do której autor zgrabnie, nie przynudzając, odwołuje się, żeby objaśnić reguły panujące w czasie teraźniejszym. Widać, że Marchewka warsztat okołopisarski ma w małym palcu, ale to akurat niedziwne, skoro w jego biografii czytamy, że jest scenarzystą w CD Project.
Dziwnie natomiast wychodzi autorowi operowanie fabułą w czasie. Zaczynamy od informacji, że akcja dzieje się w „Hausenbergu dziś, [ale] dwadzieścia lat później”. Następnie autor cofa się w historii o trzy lata, później wraca do teraźniejszości itd. Na początku książki taki zabieg przysparza czytelnikowi nieco kłopotu, a to dlatego, że oprócz pomieszanej chronologii Marchewka już od pierwszych stron stara się nabudować aurę tajemnicy. Trochę tego za dużo i połączenie nielinearności fabuły z sekretnymi sprawkami Hausenbergu daje irytujący efekt enigmy. Za mało w tej tajemniczości punktów zaczepienia, które zdjęłyby czytelnikowi opaskę z oczu i dały komfort poruszania się po fabule.
Dużo ciekawiej wyszli Marchewce bohaterowie. Znowu – pod względem warsztatu – nie ma się do czego przyczepić. Postacie mamy tu wyraziste, także te drugo- i trzecioplanowe. Ale ponownie czegoś brakuje w tej misternej konstrukcji. Emocji? Choć przecież z drugiej strony Hausenberg to miasto twardzieli. Petr to twardziel, Nino to twardziel, Rekiny i Ludzie Nocy to też twardziele, obecni wszędzie „silnoręcy” to, a jakże, twardziele. Slava też przeistacza się w twardziela . Pułapka powtarzalności czy konwencja? Wszystko zależy od tego, czy ktoś lubi taką konwencję.
Choć Marchewka czasem zbyt mocno zapędza się w opisach i historiach postaci, nie można mu odmówić ładnego języka. Czysty styl, całkiem zgrabne opisy walk i bardzo dobre dialogi sprawiają, że lektura będzie przyjemna nie tylko dla entuzjastów historii o twardzielach i innych ojcach chrzestnych, ale także dla tych, którym brakuje w nowej polskiej fantastyce eleganckiej, barwnej i potoczystej frazy.
Otwarte zakończenie pozwala się domyślić, że Marchewka dopiero się rozpędza i szykuje się kolejny ciekawy cykl. Przygody hausenberdzkiego półświatka znowu ujrzą światło dzienne.
Tytuł oryginalny: Wszyscy patrzyli, nikt nie widział
Autor: Tomasz Marchewka
Liczba stron: 336
Rok wydania: 2017
Wydawnictwo: SQN