The Dead Man and Being Happy

reżyseria:  Javier Rebollo

Co można pomyśleć o filmie, którego sam reżyser zachęca do obejrzenia słowami, że najlepiej ogląda się go, będąc pod wpływem narkotyków? Ten dziwny sposób na zachętę widowni wybrał Javier Rebollo, reżyser i współscenarzysta „The Dead Man and Being Happy”. Trudno nie przyznać mu racji, bo film, który przedstawił to dziwne połączenie komedii, kina drogi i opowieści o przemijaniu. Wszystko okraszone specyficznym humorem oraz odrobiną szaleństwa, ale w tym cudacznym połączeniu jest coś przyciągającego. Nie sposób oderwać się od ekranu, choć niektóre zabiegi zastosowane przez Rebollo można uznać za co najmniej… dziwne.

Od pierwszych chwil seansu w fabułę wprowadza kobiecy głos z offu. Tłumaczy on wszystko to, co dzieje się na ekranie i co ma zdarzyć się za chwilę. Widz doświadcza więc tych samych scen dwukrotnie, co z początku jest śmieszne i intrygujące, lecz po jakimś czasie zaczyna nużyć i denerwować. Co ciekawe, narrator zmienia się w trakcie i zamiast kobiety, słyszymy wypowiedzi mężczyzny, by następnie oba głosy przeplatały się ze sobą. To chyba jedyny denerwujący element „The Dead Man and Being Happy”, bo do całej reszty trudno mieć zastrzeżenia.

Historii o płatnych zabójcach było już bezliku, tych bezwzględnych, jak i tych o gołębim sercu. Rebollo połączył ich wszystkich w jedną postać, Santosa (José Sacristán), umierającego na raka starszego mężczyzny. O jego stanie widz dowiaduje się już w pierwszych chwilach filmu, a widmo śmierci będzie wisiało nad bohaterem przez całą opowieść. Santos chce bowiem wykonać jeszcze jedno zlecenie przed odejściem z tego świata, ale choroba i zrządzenie losu sprawiają, że po raz pierwszy zawodzi. Zamiast naprawić swoją pomyłkę, wyrusza w podróż po Argentynie swoim starym, ale ciągle sprawnym samochodem. Pojazd, podobnie jak główny bohater, jest już wysłużony i miewa swoje humory, ale cały czas brnie do przodu. Podczas podróży Santos poznaje Erikę (Roxana Blanco), kobietę, która podobnie jak on, wydaje się mieć więcej problemów w życiu niż przyjemności.

Humor w filmie jest specyficzny, nie ma slapstickowych wstawek ani gry słownej. To raczej puszczanie „oczka” do widza. Łącznie nieprawdopodobnych wypowiedzi narratorów, a następnie oglądanie jak spełniają się one w filmowej rzeczywistości, to najczęściej stosowany przez reżysera zabieg. Bezpośrednie traktowanie kobiet przez Santosa nie raz przyprawi widza o salwy śmiechu. Ale „The Dead Man and Being Happy” to przede wszystkim kino obyczajowe. Dwójka obcych sobie ludzi odkrywa przed sobą tajemnice swojego życia. Obydwoje wpuszczają do prywatnego świata tą drugą osobę, dają jej poczucie bezpieczeństwa i obdarzają czułością. Najlepiej widać to w działaniach Eriki, opiekującej się wstrzykującym sobie coraz większe dawki morfiny Santosem. Ich relacja ewoluuje razem z nimi, by z obcych sobie ludzi stać się przyjaciółmi i towarzyszami niedoli.

Główny bohater na swojej drodze spotka wiele interesujących postaci, ale żadna z nich nie zapada w pamięć. Pojawiają się na ekranie, wywołują chwilowy uśmiech, by następnie zniknąć z życia Santosa, podobnie jak z pamięci widza. Trudno też powiedzieć, czy sam film zapadnie komukolwiek w pamięci na dłużej. To sprawne, dobrze zrealizowane i zabawne kino, ale nie rzuca na kolana. To jeden z tych filmów, które warto obejrzeć, ale niekoniecznie trzeba do niego wracać.

 

Bartosz Szczygielski

Tytuł: Martwy i szczęśliwy/The Dead Man and Being Happy/El muerto y ser feliz
Kraj: Spain, Argentina, France
Rok produkcji: 2012
Wystąpili: José Sacristan, Roxana Blanco
Czas trwania: 94 min

About the author
Bartosz Szczygielski
- surowy i marudny redaktor, który oglądałby świat najchętniej z perspektywy dachu psiej budy, oparty o maszynę do pisania. Czyta wszystko, co wpadnie mu w ręce i ogląda wszystko, co wpadnie mu w oko. Chciałby kiedyś przytulić koalę i zobaczyć zorzę polarną – niekoniecznie w tym samym czasie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *