Tęsknota za złem – Zło we mnie (2015) jako kakofonia lęków

MV5BMTY2NTQ3NTEzNF5BMl5BanBnXkFtZTgwMzA0MzY1OTE@._V1_UY1200_CR90,0,630,1200_AL_Zachodnie kino doświadcza właśnie nowego, intrygującego trendu: skupienia na zagrożeniu, jakie prezentują młode, niezrównoważone dziewczęta i kobiety. W ciągu ostatnich pięciu lat pojawiły się takie produkcje jak Alyce Kills (2011), The Bleeding House (2011), Chirurgiczna precyzja (2012), Stoker (2013), Jesteśmy tym, co jemy (2013), Last Girl Standing (2015), Darling (2015), Let Her Out (2016) i The Neon Demon (2016). W ten sam nurt wpisuje się wyczekiwania kanadyjska produkcja Raw (2017), która właśnie wchodzi na ekrany amerykańskich kin, a także mistrzowski debiut reżyserki Oza Perkinsa Zło we mnie (2015). Za prekursora nurtu mogą uchodzić Zęby (2007), opowieść o drapieżnej, budzącej się seksualności dziewczyny o uzębionej waginie, łącząca nastoletnie obawy dorastających kobiet i kulturowe lęki na temat kobiecości w formie vagina dentata. W tych produkcjach dziewczęcość staje się nośnikiem niepokojących treści, katalizatorem dla czystej, brutalnej przemocy jako odpowiedzi na społeczną (o)presję, jakiej podlegają młode kobiety. Prezentowane tam bohaterki są w równej mierze ofiarami, co drapieżnikami. Wszystkie posiadają pewien potencjał do czynienia zła, który eskaluje w dalszych partiach fabuły, sprawiając, że dziewczęta stają się narzędziami zniszczenia dysfunkcyjnych środowisk (rodzin, szkół, instytucji, w tym obowiązującej heteronormatywności) odpowiedzialnych za to, co je spotkało.

Za patronkę opowieści o drapieżnej dziewczęcości uznać można Shirley Jackson (1916–1965), czołową przedstawicielkę amerykańskiego gotyku. Twórczość tej autorki zasługuje na rzetelną monografię, tutaj jednak chciałabym przywołać jej finalną powieść i prawdziwe arcydzieło Zawsze mieszkałyśmy w zamku (1962). Jackson wyspecjalizowała się w pisaniu o udręczonych, wyobcowanych i wyizolowanych kobietach przy użyciu narracji oddającej zanik zdolności odróżniania neurotycznych fantazji od rzeczywistości. W ten sposób napisany jest Nawiedzony (1959), opowieść o Eleanor, snującej się po okazałej, gotyckiej rezydencji. Książka doczekała się niezwykle udanej ekranizacji w 1963 r. i okropnego remake’u w 1995. Zawsze mieszkałyśmy w zamku opowiada z kolei o dwóch młodych kobietach, Constance i Maricat, których życie naznaczyła tragedia: większość rodziny została otruta podczas obiadu. Oskarżona o zbrodnię Constance, której nie udowodniono winy, żyje w całkowitej izolacji w rodzinnej posiadłości, w oczach okolicznych mieszkańców uchodząc za morderczynię. Odwiedziny przystojnego kuzyna zaburzają cichy rytm życia domowników i prowadzą do kolejnej tragedii. Powieść ta doskonale podsumowuje konstrukcję wszystkich wymienionych powyżej dzieł filmowych: powolne tempo i stopniowe ujawnianie informacji, wyraźny podział fabuły na ekspozycję i eskalację. Jest też o tyle znacząca, że Perkins planował ekranizację Zawsze mieszkałyśmy w zamku, co wyznał w jednym z wywiadów (odłożył ten projekt, aby zrealizować film na zamówienie serwisu Netflix – I Am the Pretty Thing That Lives in the House, który również zasługuje na uwagę jako nowoczesna opowieść gotycka).

tbc3

Zło we mnie również w znaczący sposób zakorzenione jest w twórczości Jackson. To właściwie transpozycja motywów doprowadzonych do mistrzostwa przez tę autorkę: swoisty psychologiczny portret wyizolowanych jednostek zamkniętych w klaustrofobicznych przestrzeniach i przejawiających neurotyczne tendencje. Praca kamery i ośnieżone krajobrazy, operowanie dźwiękiem przy tworzeniu atmosfery przywodzą również na myśl klasyczne już arcydzieło Kubricka, jakim jest Lśnienie (1980). Zło we mnie to film, który nie milknie i długo rezonuje w odbiorcy, zmuszając do zastanowienia się, czego właściwie byliśmy świadkami? Zakończenie interpretować można na przynajmniej dwa sposoby, niewiele bowiem zostaje wyjaśnione. I żadna z możliwych interpretacji nie przynosi ukojenia, prowadząc do niepokojącej wizji świata, którego integralną część stanowi zło, pragnienie niszczenia i zadawania cierpienia.

Perkins zaczyna od kliszowego już punktu wyjścia, jakim jest katolicka szkoła z internatem. Opiera się jednak wszelkim pokusom związanym z tego typu lokacjami, eksploatowanym w innych filmach grozy. Nie ma tutaj szans na ujęcia półnagich uczennic czy widowiskowe zarzynanie kolejnych ofiar przez oszalałego psychopatę ani na wyłamujące stawy wygibasy przy teatralnych wręcz egzorcyzmach. Całość produkcji to swoiste crescendo, powolne i miarowe narastanie napięcia zmierzającego do punktu kulminacyjnego, jakim jest zdzierający gardło krzyk rozpaczy. Pod tym względem należy pochwalić Zło we mnie za wyjątkowo udane scalenie formy i treści. Film oferuje bowiem najciekawsze wykorzystanie warstwy muzycznej w horrorze, jakie miałam przyjemność oglądać od czasu pierwszego seansu właśnie Lśnienia. Operując minimalistycznie dialogami, tworzy atmosferę poprzez syntezę dźwięku i obrazu. Chociaż postaci niemal się nie odzywają, film nie milknie ani na chwilę. Nie jest głośny ani krzykliwy i dopiero po pewnym czasie można zorientować się, że nie było w nim sekundy ciszy. Oferuje nam szorstkie, nieprzyjemne dla ucha dysonanse, przytłaczające, rytmiczne dudnienia i frenetyczne wręcz dźwięki instrumentów strunowych. Wśród tej kakofonii czasem można dosłyszeć bardziej ludzki dźwięk, jak echo okrzyków bólu czy ekstazy, niewyraźne szepty sączące się z ciemności – rozedrgane, jakby niosły się po rurach i wentylacji opuszczonego dormitorium. Zmuszają do zastanowienia się, czy rzeczywiście to słyszałam, czy też odruchowo próbuję nadać sens nieartykułowanym dźwiękom w tle. Budują nastrój grozy, niepokoju, obezwładniającego uczucia, że coś jest nie w porządku.

11

Sam film zaczyna się od przedstawienia sytuacji na granicy jawy i snu – wczesnym rankiem pierwszoroczna uczennica Kat (Kiernan Shipka) zmaga się z koszmarem, w którym widzi śmierć swoich rodziców. A przynajmniej tyle sensu można wyłuskać z abstrakcyjnych obrazów prezentowanych zgodnie z logiką snu. Dziewczyna budzi się w ostatni dzień przed feriami, w oczekiwaniu, że rodzice, tak jak rodziny wszystkich uczennic szkoły dla dziewcząt w Bramford, przyjadą ją odebrać. Kiedy się spóźniają, wiedziona przeczuciem Kat rozumie, że stało się coś potwornego. Jej lęki zostają jednak zbyte przez władze szkoły. Sama dziewczyna jest wyraźnie wyizolowana z grona rówieśniczek. Nie widzimy żadnej jej przyjaciółki, a rozmowa ze szkolnym księdzem sugeruje, że Kat nie radzi sobie najlepiej z relacjami międzyludzkimi. Trochę zbyt rozmarzona i oderwana od rzeczywistości, może nawet trochę ekscentryczna, snuje się na uboczu. W międzyczasie druga bohaterka, Rose (Lucy Boynton), specjalnie podała rodzicom niewłaściwą datę, aby zyskać czas na rozmowę ze swoim chłopakiem, ponieważ niepokoi się, że może być w ciąży. W ten sposób obie dziewczyny zostają same w opustoszałym akademiku. Trzecią bohaterką jest tajemnicza Joan (Emma Roberts), którą pierwszy raz widzimy na dworcu autobusowym w środku nocy. Zrywa z nadgarstka szpitalną opaskę. Wyraźnie dokądś zmierza albo przed czymś ucieka. Uprzejmy nieznajomy proponuje jej podwiezienie. Razem z żoną zmierzają do Bramford, które jest także celem Joan.

Im bliżej Bramford znajduje się Joan, tym dziwniejsze staje się zachowanie Kat. Rose podgląda koleżankę w trakcie oddawania się dziwnemu rytuałowi w kotłowni akademika: Kat bije pokłony przed rozżarzonym piecem. Ponieważ wcześniej sama nastraszyła ją opowieściami o satanistycznych zakonnicach, zaczyna zwracać większą uwagę na postępowanie młodszej uczennicy. Punktem zwrotnym filmu jest rozmowa Joan z podwożącym ją mężczyzną. Zdradza on, że jedzie złożyć kwiaty w miejscu, gdzie zginęła jego córka dziewięć lat wcześniej. Opowiadając o swoim dziecku, wyciąga zdjęcie Rose.

FEBRUARY

Chronologia wydarzeń staje się bardziej przejrzysta. Wydarzenia w Bramford to retrospekcja. Joan to Kat, starsza o dziewięć lat, które spędziła w zamknięciu, po tym jak zadźgała dwie zakonnice i Rose w ofierze Szatanowi. Podała imię kobiety, którą zabiła po ucieczce ze szpitala psychiatrycznego. Teraz zmierza do miejsca, w którym to wszystko się zaczęło. Zabija rodziców Rose, dopełniając rozpoczętego lata temu rytuału i wkrada się na teren zamkniętej już szkoły. Schodzi do kotłowni i dotyka wystygłego pieca.

Bezpośrednio po ataku na Rose Kat została postrzelona przez policjanta i trafiła do szpitala. Ksiądz z Bramford odwiedził ją i dokonał najmniej widowiskowego egzorcyzmu w historii kina, który jednak nic nie stracił na wyrazistości. Widzimy rogaty cień na ścianie, wymykający się z pokoju, kiedy Kat szepcze błagalnie w ślad za cieniem: Nie odchodź…

Stojąc przed wystygłym, nieczynnym piecem, Kat szuka Szatana. Szuka uczucia, które kierowało nią dawno temu. Szuka sensu. I go nie znajduje. Wcześniej, zapytana przez ojca Rose, czy wierzy w Boga, bez wahania odpowiedziała, że nie. A jednak w coś wierzyła i właśnie zostało jej to odebrane.

Końcową sceną filmu jest widok Kat przemierzającej zaśnieżony, opuszczony kampus. W pewnym momencie dziewczyna staje na rozstaju dróg i zaczyna krzyczeć. Zasłania usta, ale pełen cierpienia wrzask wydobywa się z niej wciąż i wciąż, jakby nie była w stanie go kontrolować. Co oznacza cierpienie Kat w tej scenie? Czy właśnie zdała sobie sprawę, że jeśli nie ma Boga, to nie ma też Szatana i jej zbrodnie to nic innego jak efekt jest szaleństwa, co musiała słyszeć nieustannie przez ostatnie dziewięć lat? Czy też to rozpacz wskutek utraty nie swojej poczytalności, ale obecności żywego, namacalnego zła w swoim życiu? W mojej interpretacji krzyk Kat wyraża żal za tym, co odebrały jej egzorcyzmy. Za dostępem do tego, co czyniło ją wyjątkową, wybraną, upragnioną. Ten krzyk to wyraz tęsknoty Kat za złem. Jej ostatnie zbrodnie i wszystkie późniejsze, jeśli się ich dopuści, będą tylko pustymi gestami bez znaczenia, bo popełni je zupełnie sama i tylko dla siebie. Już zawsze będzie sama. Jej opętanie – jeśli tym właśnie było, a nie urojeniami psychopatycznego umysłu – przyszło w momencie, gdy została sama na świecie. Przyszło w formie nieustającej obecności snującego się za nią rogatego cienia. Dawało jej poczucie przynależności i zapewne nieznanej wcześniej swobody – mówienia wprost tego, co myśli i czuje, bez względu na to, jak bardzo było to nieodpowiednie. Jej krzyk to rozpacz w obliczu samotności i tęsknota za tą utraconą obecnością. Oczywiście można interpretować zachowanie Kat jako wyraz rozpaczy w chwili, gdy dociera do niej rzeczywisty wymiar jej zbrodni, jednak wydaje mi się, że ani film nie daje ku temu wystarczających przesłanek, ani nie oddaje w pełni przerażającego wymiaru tego, czego doświadczyła dziewczyna. Jej błagalny szept, aby zło jej nie porzuciło, stanowi wystarczający dowód na to, czego rzeczywiście pragnęła. I co zostało jej odebrane.

february-movie-2015-emma-roberts-screaming-blood

Kat tęskni za złem, które było jej udziałem, i nie sądzę, żeby film grozy mógł stworzyć bardziej niepokojącą wypowiedź w temacie dziewczęcości. W świetle oferowanych przez Zło we mnie znaczeń opętanie to kusząca alternatywa dla dorastania – odbiera znaczą część zmagań o indywidualizację i oferuje jej namiastkę w poczuciu niemalże syntezy z czymś więcej i ciągłej obecności, która odpędza samotność, tak dominującą w okresie dojrzewania. Kat odłożyła swoje dorastanie o dziewięć lat, ale teraz będzie musiała się z nim zmierzyć. I być może nie ma na to dość sił.

Aldona Kobus

About the author
Aldona Kobus
(ur. 1988) – absolwentka kulturoznawstwa na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu, doktorka literaturoznawstwa. Autorka "Fandomu. Fanowskich modeli odbioru" (2018) i szeregu analiz poświęconych popkulturze. Prowadzi badania z zakresu kultury popularnej i fan studies. Entuzjastka, autorka i tłumaczka fanfiction.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *