Tak się składa, że akurat wracam z Kongo

0001SQ343YNE36OW-C116Jest przed drugą w nocy. Idę w półmroku pod górę. Mijają mnie tysiące ludzi. Przechodzimy przez ogromne, barwne pole namiotowe pełne flag i transparentów. Dość daleko w dole, na wielkiej, kolorowej i pięknie oświetlonej scenie grany jest koncert, ale tu słychać już głównie basy. Ludzie są weseli i życzliwi, pozdrawiają się wzajemnie, przytulają, przybijają sobie piątki – dobra, pozytywna energia aż unosi się w powietrzu. Idę do teatru. To sen? Nie, to Woodstock! Na wzgórze Akademii Sztuk Przepięknych przyjechał warszawski Teatr 6. Piętro.

Początek był nietypowy, dosyć dla widowni trudny i – można rzec – nieteatralny. Namiot ASP jeszcze zamknięty, ekipa przygotowuje się w środku, przed wejściem czeka prawdziwy tłum! Narzekamy, że ludzie nie interesują się teatrem, a tu tłum, narzekamy na zbyt duże rozluźnienie w ubiorze widzów teatralnych, a tu chłopak stojący niedaleko mnie, przed namiotem jest w białej koszuli i krawacie! Czekamy w lekkim deszczu. Ale zamiast się niecierpliwić można w duchu pochichotać, bo aktorzy prawdopodobnie nie wiedzą, że ich próbę dźwięku słychać na zewnątrz. Spektakl właściwie już wtedy się zaczyna, przed namiotem. Urywki zdań ze scenariusza, wesoły Cezary Pazura, wołający „Fraszyńska, na scenę! (…) Tym się nie przejmuj, bo jak ludzie wejdą…”. I ludzie weszli. A właściwie dziko wtargnęli i jeszcze nigdy nie widziałam, żeby z takim szalonym entuzjazmem wbiegali do teatru. Może należy zacząć praktykować to na co dzień? Pokojowy Patrol nie dotrzymał obietnicy i wpuszczał tylko jedną stroną, ale nam, stojącym z boku, jakoś udaje się wejść do środka. A tam niesamowicie ciasno, ludzie strofują się wzajemnie, każą siadać, ale ledwo starcza miejsca na stopy. „Możesz usiąść mi na nogach!” – woła do mnie dobrodusznie dziewczyna skulona na podłodze. Masa ludzi w namiocie, a drugie tyle na zewnątrz przed telebimem. Jednak jakoś się udaje, wszyscy się usadowili i w spokoju mogą oglądać przedstawienie.

Bóg mordu, sztuka Yasminy Rezy, na której swój film Rzeź oparł Roman Polański, to opowieść o dwóch małżeństwach, które spotykają się, by rozwiązać sprzeczkę swoich synów. Veronique i Michel Houllie przyjmują u siebie w domu Annette i Alaina Reille’ów, by kulturalnie porozmawiać o swoich dzieciach. Frederic Reille uderzył kijem Daniela Houille, uszkadzając mu dwa zęby – to przyczyna spotkania. Spotkania, które z pełnej kurtuazji rozmowy o niczym zamienia się dla wszystkich w najgorszy dzień w życiu. Zaczyna się spokojnie, od jedzenia ciasta, wymieniania się przepisami, zachwalania koniaku. Przeradza się jednak w otwarty konflikt, pełen złośliwości, uszczypliwych uwag i agresji. Cała czwórka pokazuje się od najgorszej strony. Kłótnię podsyca jeszcze drażniący, nieustannie dzwoniący telefon Alaina (Michał Żebrowski), który co chwilę przerywa, by przez komórkę przy wszystkich prowadzić swoje służbowe rozmowy. Ten wiecznie zajęty snobistyczny prawnik-biznesman ma zdanie na każdy temat i wszystko wie. Nawet o Afryce, którą interesuje się Veronique (Jolanta Fraszyńska), bo tak się składa, że akurat wraca z Kongo. Jego żona Annette (Anna Dereszowska) przestaje bawić się w grzeczności i wymuszone uśmiechy, gdy z nerwów wymiotuje na albumy o sztuce należące do Veronique. W końcu Michel o specyficznych poglądach na małżeństwo (Cezary Pazura), do którego z kolei co jakiś czas dzwoni matka, okazuje się bezdusznym mordercą chomika.

To świetny, wartki, do bólu życiowy i bardzo zabawny spektakl w reżyserii Małgorzaty Bogajewskiej. Z bardzo dobrą grą całego zespołu, prostą, nowoczesną scenografią Macieja Chojnackiego i dopełniającą efekt oprawą muzyczną Rafała Kowalczyka. Aktorzy wspaniale poradzili sobie ze spontanicznymi oklaskami woodstockowej publiczności, która żywo reagowała na to, co działo się na scenie. Zastygali w stop-klatkach, by po chwili kontynuować przedstawienie. I tak – jak widownia entuzjastycznie wbiegała, tak samo z wielkim zachwytem i radością nagradzała aktorów owacjami na stojąco, okrzykami i – tradycyjnym już na Woodstocku – odśpiewaniem Sto lat i wspólnym zdjęciem.

Zapewne – co poniektórzy, zblazowani już, krytycy teatralni powiedzieliby, że przedstawienie nie miało w sobie nic nowatorskiego, a oni oczekują czegoś, co pcha teatr do przodu. Racja. Bo to był po prostu klasyczny, dobry spektakl. Bez wydumanej performatyki i bez tej postdramatycznej tendencji do tworzenia przeintelektualizowanego „nie-wiadomo-co”. Ale gdy wracałam z przedstawienia, przechodziłam obok chłopaka, który mówił do kolegi: „Wiesz, jednak dzisiaj przekonałem się do teatru.” A więc zarozumiali i narzekający krytycy – narzekającymi krytykami (i nie mówię tylko o teatralnych, ale tych ogólnożyciowych), ale tak się składa, że akurat ja wracam z Woodstocku.

Karolina Przystupa

Premiera 10 listopada 2012 roku.
Czas trwania spektaklu: 95 minut bez przerwy.
reżyseria: Małgorzata Bogajewska
przekład: Barbara Grzegorzewska
scenografia: Maciej Chojnacki
opracowanie muzyczne: Rafał Kowalczyk
Obsada:
Veronique Houllie – Jolanta Fraszyńska
Michel Houllie – Cezary Pazura
Annette Reille – Anna Dereszowska
Alain Reille – Michał Żebrowski

About the author
Karolina Przystupa
Rocznik 1993. Studentka Reżyserii na Akademii Sztuk Teatralnych im. Stanisława Wyspiańskiego w Krakowie. Filii we Wrocławiu, absolwentka Filologii Polskiej na Uniwersytecie Wrocławskim. Interesuje się korespondencją sztuk, trenuje taniec współczesny, słucha jazzu i pije dużo herbaty. W teatrze poszukuje Piękna, dlatego studiuje na Wydziale Lalkarskim.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *