T – Wiktor Pielewin

Gdyby James Bond urodził się w XIX Rosji, nie walczyłby z szaleńcami chcącymi zawładnąć światem. Przy pomocy NZP (sekretna technika walki: niesprzeciwianie się złu przemocą) nie dopuściłby do odnowienia kultu krwiożerczego egipskiego bóstwa o kocim łbie. Piłby nie Martini, a gorzałkę z portretem samego cara. Sypałby na sianie ze szlachciankami przebranymi za wiejskie dziewki. Intelektem zawstydziłby tonącego w metafizycznych domysłach Dostojewskiego i osiągnąłby szczyt duchowego poznania, o którym rosyjscy filozofowie mogli tylko marzyć. Przygody agenta śledziłaby cała Rosja zaczytując się bestselerowymi romansami autorstwa jego kochanki. Na szczęście James Bond urodził się w Szkocji i dlatego bohaterem opowieści Wiktora Pielewina mógł zostać, w niczym nie ustępujący 007, hrabia T.

Wiktor Pielewin należy do czołówki najznakomitszych współczesnych pisarzy rosyjskich. W swojej najnowszej powieści enigmatycznie zatytułowanej „T” porusza charakterystyczne dla swojego pisarstwa motywy: kreacja rzeczywistości, wszechobecna manipulacja, nawiązania do mitologii i religii wschodu, popkultura, pastisz i obśmiewanie autorytetów.

Kanwę powieści stanowią przygody tajemniczego osobnika przedstawianego, jako hrabia T. Główny bohater fizycznie przypomina Lwa Tołstoja (krępy, wysoki, z długą brodą), jest zwinny niczym James Bond (bliżej nieokreśleni słudzy dostarczają mu gadżety pomagające w niezwykle zjawiskowy sposób pozbywać się wrogów), w sferze duchowej przypomina postaci wyjęte z powieści Dostojewskiego (targają nim sprzeczności, obcuje na równi z szatanem i z bogiem, przypomina boskiego szaleńca zagmatwanego w prozę życia). T zdąża do Pustelni Optyńskiej, jednakże nie ma pojęcia gdzie owo miejsce się znajduje, ani czym jest. Po drodze przytrafiają mu się wszelkie możliwe, za każdym razem coraz bardziej nieprawdopodobne, przygody. Przeprawia się przez Styks goniony przez cerbera. Spotyka Dostojewskiego, który z butelką wódki i pętem kiełbasy za pasem, broni pogranicza w postapokaliptycznym Petersburgu (pisarz specjalizuje się w zabijaniu hord „martwych dusz”). Bierze udział w spotkaniach zwolenników Sołowiowa i dowiaduje się, że jedynym słusznym stwórcą rzeczy jest czytelnik. Prowadzi filozoficzne dysputy z podejrzanym typem: Arielem Brachmana, który przekonuje T, że razem z grupą specjalistów od literatury, albo raczej pseudoliteratury, jest jego stwórcą i stwórcą całego jego świata.

Książka poraża bogactwem i tempem akcji. Niektóre z motywów, na przykład dotyczący działania rynku wydawniczego, są zabawne i inteligentne. Ariel wyjaśnia T, że w dzisiejszych realiach nie istnieje instytucja ponosząca pełną odpowiedzialność za tekst literacki. Aby stworzyć dobrze sprzedającą się powieść, wszystkie inne nie zasługują na miano literatury, należy najprościej w świecie zatrudnić sztab specjalistów od poszczególnych wątków. Jeden zajmie się wybujałą erotyką, drugi stworzy teorię spiskową, która doprowadzi do białej gorączki samego Dana Browna, trzeci wprowadzi napięcie niczym w dziewiętnastowiecznych powieściach grozy, czwarty doda humor Tarantino a piąty będzie się trudził, by pozbierać twór w logiczną całość, co najprawdopodobniej mu się nie uda – w efekcie szósty przerobi ją na scenariusz gry komputerowej.

Książka ma niezwykle zagmatwaną fabułę, przeplatają się style, ciągle zaburzana jest chronologia. Roi się tu od skomplikowanych teorii i osobliwych bohaterów. Na końcu nie wiemy wiele więcej niż na początku. Po raz kolejny jesteśmy świadkami szargania wszystkich świętości i iluzoryczności rzeczywistości. Dowiadujemy się, że ktoś pociąga za sznurki a my bezwolnie stajemy się marionetkami w teatrze życia. Naszymi manipulatorami manipuluje jednak ktoś inny, a tym kimś jeszcze ktoś – ale to zaprezentował dobitniej Pielewin we wcześniejszych powieściach. Brakuje tu świeżego spojrzenia, spójności. To wszystko już było. Rodzi się przypuszczenie, że powieść jest wyłącznie przypadkowym spisem banialuków dotyczących przeróżnych aspektów kultury i powstała z potrzeby, tak szeroko obśmiewanej przez autora koniunktury, a nie z potrzeby powiedzenia „czegoś”.

 

Katarzyna Mieszkowska
Ocena: 3/5

Tytuł: T

Autor: Wiktor Pielewin

Wydawnictwo: W.A.B.

Liczba stron: 408

Data wydania: 2012

komentarz

Skomentuj janek Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *