Szuflada pełna życia

Pierwszy raz widziała go z bliska. Szczupły, ale jak na swój wiek silnie zbudowany mężczyzna siedział w rzeźbionym fotelu za zastawionym wykwintnymi potrawami stołem, owinięty w rodzaj jedwabnej szaty, jakiej dziewczyna nigdy wcześniej nie widziała. W tej sytuacji zresztą nie interesowały ją sprawy ubioru hrabiego. Stała na progu komnaty w swej weselnej sukni, najpiękniejszej jaką kiedykolwiek miała, a skromniutkiej i ubogiej na tle otaczających ją teraz wspaniałości. Zbierało się jej na płacz. Nie chciała pokazywać po sobie strachu i wstydu, który ją palił, ale nie wiedziała, jak długo zdoła panować nad sobą, szczególnie teraz, gdy ten siwowłosy mężczyzna o przenikliwych oczach taksował ją uważnym wzrokiem. Kurczyła się w sobie pod jego spojrzeniem, wciąż próbując zachować narzuconą sobie godną postawę. Śmieszne, jaką ona, prosta wieśniaczka, mogła mieć godność wobec swego suwerena?

Musiała przyznać, że nie był wcale tak odrażający, jak się tego spodziewała. Kiedyś musiał być wybitnie przystojnym mężczyzną, nawet teraz jego postarzała twarz zachowała ślady dawnej urody. Oczy miał wyjątkowo młodzieńcze, czarne i pełne ognia, gdy patrzył tak na nią, przyprowadzoną do niego prosto z własnego wesela. Powinna być teraz z Michelem, synem sąsiada, swoim wybranym. Czemu prawo zmusiło ją do pójścia na zamek, skoro tylko zjawił się wysłany po nią paź, ośmioletni chłopiec służący „na komnatach”?

– Podejdź bliżej – nakazał jej oschły głos – Jak ci na imię?

– Marta, proszę łaski pana hrabiego.- wykrztusiła dziewczyna, z trudem zmuszając się, by postąpić dwa kroki naprzód. Miała ochotę zedrzeć z głowy kwietną koronę panny młodej, rzucić ją do płonącego kominka i zacząć krzyczeć, ale nie śmiała uczynić choćby ruchu bez rozkazu. Siedzący w fotelu starzec był tu panem o władzy absolutnej, a ona jedynie jedną z jego poddanek, niepiśmienną wieśniaczką z czerwonymi od pracy rękami i opaloną twarzą, na co dzień harującą w polu i przy maleńkim gospodarstwie rodziców. Czemu on tak na nią patrzył? Nie z obleśnym pożądaniem, jak się tego spodziewała (to byłoby jeszcze zrozumiałe), ale ze smutkiem i jakąś bolesną czułością?

– Chryste, jaka podobna… – szepnął hrabia ledwie słyszalnie, przesunął szczupłą, arystokratyczną dłonią po czole i zacisnął oczy. Przez kilka minut wyglądał, jakby spał, a ona patrzyła i nie śmiała się poruszyć, by nie spłoszyć łagodnej ciszy, zalegającej komnatę. Dopiero po chwili uchylił powieki i znów spojrzał na dziewczynę.

– Zatem usiądź, Marto i bądź moim gościem – wskazał jej wyściełane krzesło naprzeciwko siebie – Napij się, proszę.

Przy nakryciu wyraźnie przeznaczonym dla niej stał talerz i kielich z grubego srebra, napełniony ciemnym winem. Przysiadła nieśmiało na brzeżku krzesła i ujęła kielich drżącymi palcami. Nie nawykła do wina, wzięła więc od razu zbyt duży łyk i na moment straciła oddech. Było mocne, spłynęło w dół jej gardła gorącą, a jednocześnie aksamitną strugą i rozgrzało jej ściśnięty żołądek. Dopiero teraz uświadomiła sobie, jak bardzo jest głodna. Ze zdenerwowania tym uroczystym dniem od rana nie mogła zmusić się, by cokolwiek przełknąć, szczególnie że co chwila uświadamiano jej, co będzie musiała uczynić wieczorem.

– Nałóż sobie i jedz – powiedział obserwujący ją ciągle gospodarz – Nie lubię, gdy w mojej obecności ktoś jest głodny, a dobrze wiem, że dzień ślubu odbiera pannom młodym apetyt. Nie jesteś pierwszą oblubienicą, którą tu goszczę. Możesz częstować się, czym chcesz.

Zachęcającym ruchem podsunął jej półmisek z małymi, pieczonymi ptaszkami. Wyglądały jak miniaturowe kurczaki i pachniały oszałamiająco. Mimo wewnętrznych oporów Marta postanowiła skorzystać z okazji, by spróbować „pańskich przysmaków”, skoro hrabia jej na to pozwalał.

– Jakie to smaczne! – wyrwało się jej niechcący. Sięgnęła łapczywie po więcej.

– To kuropatwy z truflami. Jedz i pij, ile chcesz.

Sam oderwał dla siebie kęs mięsa i kilka winogron, jakby z grzeczności, by jego gość nie czuł się skrępowany. Jedząc Marta przypomniała sobie krążące po okolicy opowieści, jakoby w młodości, gdy nawet jej rodziców nie było jeszcze na świecie, pan tych ziem był zmuszony ukrywać się po lasach z garścią wiernych sobie ludzi i dopiero po ustąpieniu najeźdźców mógł powrócić na zamek. Wtedy jeszcze trwała wojna, a dziedzic tego zamku i tych żyznych okolic stał twardo po stronie swego króla. Na jakiś czas jego dobra zostały przejęte przez wrogów, a on żył jak wygnaniec. Na pewno dobrze wiedział, co to głód, chłód i niewygody. Może właśnie dlatego nie był teraz szczególnie surowym panem, choć na co dzień zgorzkniałym i nieprzystępnym, jak mawiała służba. Mimo swego bogactwa nie miał powodów do bycia wesołym – cała jego rodzina wyginęła podczas wojny, przyjaciele z lat młodości już nie żyli, a żonę i małego synka zabrała mu zaraza. Powtórnie się nie ożenił, choć mógł przebierać w baronównach, hrabiankach, a nawet księżniczkach. Musiał bardzo kochać zmarłą panią….

– Dziękuję – powiedziała Marta, zaspokoiwszy głód – Czy mogę się jeszcze napić, proszę łaski pana hrabiego?

Ciemne wino zdawało się dodawać jej odwagi, a bardzo jej potrzebowała.

– Naturalnie, że możesz – odpowiedział jej z lekkim uśmiechem – Dziś jesteś moim gościem, jak powiedziałem i wszystko ci wolno.

– Oprócz wyjścia stąd.

Połapała się w popełnionej niezręczności i poczerwieniała. Zawsze ją przestrzegano, że jest zbyt prędka w słowach, co może wpędzić ją w kłopoty. Jednak siedzący naprzeciwko niej mężczyzna nie wydawał się być urażony.

– Taki jest zwyczaj i prawo – powiedział – Ma swój sens, choć pewnie w tej chwili go nie rozumiesz.

Marta napiła się, nim odpowiedziała mężnie:

– Rzeczywiście nie rozumiem, proszę łaski jaśnie pana.

– Zdejmij suknię. – zażądał nagle hrabia.

Wiedziała, że ten moment nadejdzie i bała się go, ale wypite wino sprawiło, że stała się śmielsza. Wstała z krzesła, nogi już pod nią nie drżały. Zdjęła z głowy kwietną koronę, zrzuciła trzewiki, powoli rozsznurowała swą ślubną suknię i wreszcie stanęła przed swym panem w samej koszuli z najcieńszego płótna, na jakie mogli sobie pozwolić jej rodzice w tym uroczystym dniu. Przylepiała się do jej spoconej przez nadmiar wrażeń skóry, sprawiając, że biedna Marta czuła się całkiem naga. Widok jej młodego, jędrnego ciała, przeświecającego przez cienki materiał, wywołał błysk uśmiechu w posępnych oczach hrabiego. Patrzył na nią z prawdziwą przyjemnością, ale w jego spojrzeniu nie było lubieżnego łakomstwa. Raczej sprawiał wrażenie, jakby kontemplował dzieło sztuki.

– Jesteś piękna od stóp do głów – powiedział – Wiesz, co teraz zrobisz?

– Nie. – szepnęła. Znów poczuła lęk. Chwila, której się obawiała, która straszyły ją przyjaciółki, zwłaszcza te już zamężne, właśnie nadeszła, a ona będzie musiała jej sprostać.

– Wysuń górną szufladę w komodzie po twej lewej ręce. – polecił niespodziewanie. Otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia. Hrabia wskazał jej ruchem głowy róg pokoju. Podeszła do wykonanego z czarnego drewna, zwalistego mebla i posłusznie pociągnęła za mosiężną rączkę w kształcie dwóch złączonych kłosów pszenicy. Zastanowiła się przelotnie, po co to wszystko, nie śmiała jednak zapytać. Szuflada wysunęła się opornie, ukazując swą zawartość.

Marta patrzyła ze zdumieniem na to, co wypełniało ciężkie, płaskie pudło z heblowanych desek. W środku zobaczyła różne dziwne przedmioty, nie pasujące do niczego – jakieś kawałki rzemieni, kamyki, ciężki pierścień z rubinem, poczerniały medalion na łańcuchu, drewniany sabot, złamany sztylet, złożoną skórzaną tunikę bez rękawów… A obok poukładane pedantycznie warkoczyki z włosów czarnych, złocistych lub czerwonych jak miedź, każdy przewiązany jedwabnym sznurkiem i z doczepionym zapisanym kawałkiem pergaminu. Dotknęła jednego z nich nic nie pojmując – nie umiała przecież czytać.

– To włosy twoich poprzedniczek – powiedział hrabia – Każdy warkocz został przeze mnie opatrzony datą i imieniem jego właścicielki. Dziś do tego zbioru dołączą też twoje włosy, Marto. Nie obawiaj się, odetnę ci tylko jedno pasmo, tak samo jak im. Wiem, że wolicie zwijać włosy pod czepkiem mężatki, niż je obcinać jak wymaga stary obyczaj. Biorę więc na pamiątkę tylko jeden pukiel. Ta szuflada to jakby mój zbiór dobrych wspomnień. W jej wnętrzu kryje się całe moje życie. Czasem gdy nie mogę spać w nocy, otwieram ją i oglądam pamiątki, które tylko mnie jednemu mogą jeszcze coś powiedzieć. Przypominam sobie przyjaciół z czasów młodości, a także dziewczyny, które przewinęły się przez moją sypialnię. Czuję się wtedy mniej samotny.

Marta dotknęła palcami gładkich warkoczyków. Nagle zrobiło się jej żal tego starego człowieka, choć wiedziała, że odczuwać względem niego powinna jedynie lękliwy szacunek. Nie była mu równą, by móc sobie pozwolić na choćby najbardziej uniżone współczucie.

– Tę noc spędzisz ze mną, w moim łożu – hrabia nalał sobie wina do pucharu – A rano wrócisz do wsi. Zadam ci teraz jedno pytanie i chcę, żebyś odpowiedziała szczerze. Nigdy nie karzę nikogo za powiedzenie prawdy, ale kłamstwa nie toleruję. Zastanów się więc dobrze, zanim mi odpowiesz, bo chyba rozumiesz, że i tak dowiem się prawdy.

– Tak, proszę jaśnie pana.

– A więc, czy jesteś dziewicą?

Dziewczyna ponownie spłonęła rumieńcem i spuściła głowę.

– Odpowiedz. I tak wszystko się wyda.

– Nie, panie – szepnęła ze wstydem i skruchą – Ja i Michel… Och, proszę go nie karać, to moja wina, ja go namówiłam!

Rzuciła się do mężczyzny w fotelu, upadła na kolana i przycisnęła drżące usta do pomarszczonej dłoni hrabiego. Poczuła, jak jego druga ręka spoczywa na jej jasnych lokach i gładzi je powoli.

– Wstań, dziecko – nakazał jej smutny, łagodny głos – Przecież ja się na ciebie nie gniewam. Nie jestem tak zły, jak myślisz i wiele rzeczy jestem w stanie zrozumieć. Na przykład to, że wolałaś oddać swe dziewictwo umiłowanemu chłopcu, a nie starcowi, którego praktycznie nie znasz.

Hrabia wstał i z kielichem w dłoni podszedł do komody. Chwilę spoglądał na swe trofea, a na jego zwiędłych ustach błąkał się smutny półuśmiech. Marta śledziła go, nie wstając z klęczek i nieświadomie zaciskając dłonią koszulę na piersi.

– Za chwilę udamy się do mojej sypialni – podjął po chwili stary mężczyzna – Nie musisz się niczego obawiać. Prześpisz tę noc obok mnie… i to wszystko. Nigdy nie tknąłem żadnej z przysyłanych do mnie dziewczyn, choć każda z nich spędziła swą poślubną noc w moim łożu.

– Przepraszam za śmiałość jaśnie pana – odezwała się pokornie Marta, nie unosząc głowy – Ale jak tak, to dlaczego… to wszystko?

Spojrzał na nią dalekim, nieobecnym wzrokiem.

– Takie jest prawo. Taki zwyczaj. Nie wziął się znikąd. Młodzi ludzie bywają lekkomyślni, a mężczyźni, nieważne chłopi, mieszczanie czy szlachta, mają swą godność. Szczęśliwy oblubieniec, dowiedziawszy się że wybranka nie jest dziewicą, potrafi zabić lub w najlepszym razie wypędzić. Potem tylko waśnie między rodzinami chłopskimi, awantury, zabójstwa… po co to wszystko? Każdy martwy poddany to jedna para rąk mniej do pracy. Każda awantura to mniejsza wydajność na polu, a więc straty w gospodarstwie. Dlatego wprowadzono ius primae noctis. Skończyły się niesnaski wynikłe z urażonej dumy pana młodego, a nie powiem, by ziemskim posiadaczom takie rozwiązanie było niemiłe. Ja… wybrałem rozwiązanie pośrednie. Każdej przysłanej do mnie dziewczynie, która przyzna się że już nie jest dziewicą, mówię że mi się nie podoba, lub że nie mam po prostu ochoty… i zabraniam jej mówienia o tym pod rygorem surowej kary. I ja mam spokój, i ona.

– A jeśli jest dziewicą?

– Wtedy mówię jej, że tym razem, w drodze szczególnej łaski, odstępuję od swego prawa, ale ani ona, ani jej mąż nie mogą o tym nawet pisnąć, bo zgniją w lochu.

Uśmiechnął się wątle i wypił trochę wina. Marta dźwignęła się na nogi i podeszła do niego, cicho stąpając bosymi stopami po niedźwiedzich skórach zaściełających podłogę. To, że jest prawie naga, przestało ją już krępować. Ulegając spontanicznemu odruchowi pocałowała hrabiego w policzek. Drgnął, zaskoczony.

– Dziękuję, z całego serca dziękuję – szepnęła gorąco – Dlaczego jednak właśnie mnie opowiedzieliście to wszystko, panie? Czym różnię się od innych dziewczyn?

Nie odpowiedział od razu. Dopiero po dłuższej chwili sięgnął w głąb szuflady i wyjął stamtąd spory, płaski przedmiot owinięty kawałkiem aksamitu. Odwinął go i oczom Marty ukazał się owalny portrecik jasnowłosej kobiety w prostej, skromnej, staroświeckiej sukni. Mimo różnic w stroju przez jeden niezwykły moment miała wrażenie, że patrzy w lustro…

– Nazywała się Isabelle. Była tylko zwykłą wieśniaczką, sierotą z tej samej okolicy, w której teraz ty mieszkasz… ale dla mnie droższą niż ziemia, niebo i gwiazdy. Towarzyszyła mi wiernie w moim wygnaniu i miałem nadzieję, że później też ze mną zostanie. Na zawsze. Jednak Bóg zrządził inaczej.

– Nie zapomnieliście o niej, panie.

– Nie, nie zapomniałem i dochowuję jej wiary aż do dziś.

Hrabia ponownie owinął troskliwie portrecik w aksamit i wsunął go do szuflady.

– Teraz już wszystko wiesz. – rzekł i ogarnął stojącą przy nim dziewczynę ciepłym spojrzeniem

– Chodźmy zatem, moje dziecko. Niech służba ma o czym plotkować, to jej przywilej. My prześpijmy się spokojnie do rana, kiedy wrócisz do swego Michela. A ja zostanę tu z moimi wspomnieniami. To moje jedyne stałe towarzystwo.

Objął Martę ramieniem i razem zniknęli za pociemniałymi ze starości, rzeźbionymi drzwiami sypialni.

Luiza „Eviva” Dobrzyńska

About the author
Technik MD, czyli maniakalno-depresyjny. Histeryczna miłośniczka kotów, Star Treka i książek. Na co dzień pracuje z dziećmi, nic więc dziwnego, że zamiast starzeć się z godnością dziecinnieje coraz bardziej. Główna wada: pisze. Główna zaleta: może pisać na dowolny temat...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *