Szklaneczka doskonałego Bordeaux

Kiedy lat temu krążyły pogłoski o rozpadzie i końcu zespołu Closterkeller, niewielu w to wierzyło. No bo jak to? Jedna z nielicznych kapel na krajowym podwórku, która gra tak wyjątkową, oryginalną muzykę, w dodatku ma w swym składzie wokalistkę, która nieodmiennie jest numerem jeden w polskiej sceny (tak, tak… Takiego wokalu może zazdrościć Anji praktycznie cała czołówka polskiego żeńskiego rocka).  Closterkeller, mimo wielu zapowiedzi końca, trwał. Po „Cyanie”, po „Graficie”, kiedy to miał być już definitywny koniec…

Nie było końca. Był następca „Graphite’u”, czyli mroczny, ale wspaniały tekstowo i wokalnie „Nero”, była prześliczna „Aurum” i jest…

Jest!

Jest nowy album.

Jaki?

W założeniu jest to tzw. concept album. Po raz pierwszy Closterkeller postanowił poeksperymentować i nagrać płytę, która będzie zarówno muzyczną, jak i tekstową całością. Pomysł świetny, tyle że „mieć pomysł” a „dobrze go wykonać” to, jak życie pokazuje, dwie różne sprawy. Jak zatem poradził sobie z tym zespół?

Odpowiedź jest prosta:

FE-NO-ME-NA-LNIE!!!

I taka mała uwaga dla tych, którzy nigdy Closterkellera nie słuchali – ta płyta, zgodnie z nazwą, jest jak szklaneczka doskonałego „Bordeaux”. Trzeba zamknąć oczy i się nią delektować, rozsmakować się, poczuć jej perfekcyjny smak. Teksty Anji to najwyższa półka, zmuszająca odbiorcę do smakowania każdego zdania, każdej zwrotki i refrenu. Teksty są również na tyle uniwersalne, że choć opowiadają całą historię, prowadzą odbiorcę swoją ścieżką, pozwalającą mu na różne interpretacje tego, co się zdarzyło. Kapitalnym, oryginalnym zabiegiem jest tu łączenie poszczególnych utworów tekstowymi klamrami (choćby pierwszy i ostatni kawałek  – splątanie frazy „łzy w deszczu”, czy „Alarm” i „Tyziphone” złączone tekstem „nie ma nic za darmo” – bardzo ważnym w kontekście płyty).

No i muzyka – w każdym kawałku dopracowana do ostatniej sekundy. Mamy tu wszystko to, co Closterkeller konsekwentnie wprowadzał w swej muzyce. Przejmująca gitara, wokal Anji wpleciony w tło większości utworów, efekty gitarowe, które owszem, już wcześniej słyszeliśmy, ale na „Bordeaux” brzmią wyjątkowo dobrze… Fakt, mało słychać klawiszy, ale jak już słychać, to…
Bo tu wszystko jest dopracowane do perfekcji, od okładki poczynając. Choć akurat piękno ilustracji, zdobiącej album, docenimy najbardziej po poznaniu całej historii, którą chce opowiedzieć nam zespół. Wtedy dopiero można ujrzeć geniusz artysty, który zilustrował płytę. Ale z drugiej strony – Closterkeller zawsze miał przyciągające wzrok okładki.  Ta do „Bordeaux” należy do jednej z najlepszych, o ile nie najlepszej.

No, ale czas o płycie.

Jak już wspomniałem, to concept album, czyli płyta opowiadająca jedną historię. Jaką? Można powiedzieć – banalną aż do bólu. Ot, dwie zranione dusze spotykają się, próbując stworzyć związek. I choć jest ciężko, choć oboje (zwłaszcza on) mają wątpliwości, nawiązują romans, a potem…

A potem, niech już opowiedzą poszczególne kawałki:

1.„Pora iść już drogi mój” – ona kończy związek. Kawałek otwierający, trochę kojarzący się z „Ogrodem półcieni” z poprzedniego albumu. I równie dobry jak on.

2.„Fala” – on kończy swój związek. Niby podobna tematyka, jak poprzedni kawałek, ale zaśpiewana w zupełnie innym stylu, zarówno wokalnym, jak i tekstowym przez Anję. I gratulacje dla muzyków – nie wiem, jak oni to zrobili, ale ja tam słyszę przez cały kawałek szum fal. No i ten potężny, czysty wokal Anji…

3.„Bordeaux” – pierwsze spotkanie bohaterów tej opowieści. Anja, refleksyjna w poprzednich kawałkach, tu jest zupełnie inna. Przyjemny kawałek, splatający  życie dwóch osób w jedność. Ona, szarpana emocjami (i mająca w sobie jakąś tajemnicę) i on, zraniony przez przeszłość…

4.„Alarm” – tym razem jego punkt widzenia. Początek utworu jest fenomenalny. Gitarka udająca alarm i drapieżny krzyk Anji. Świeże i oryginalne, choć łatwo tu było przedobrzyć. A cały kawałek – bardzo „męski” tekstowo. Facet nie chce się po prostu angażować w kolejny związek.  Ale kolejny utwór pokazuje, że…

5.… że jak kobieta się uprze, to nie ma szans. „Abracadabra” – czyli znowu ona. Używa swych słów, by wyszeptać mu podczas snu to, co z każdego faceta zrobi uległego niewolnika. Prześliczna balladka, można wczuć się tak, że łatwo umyka słuchaczowi to, co w tekście tego kawałka jest najważniejsze.

6.„Pryzmat” – nasi bohaterowie jadą w góry. Kolejny etap związku – świetny muzycznie, świetny tekstowo, świetny wokalnie.

7.„Tyziphone” – mocne i mroczne. Jeśli ktoś wsłuchał się w poprzednie teksty wie, że „ona” z tej historii ma coś do ukrycia. Co? To musi być coś poważnego, bo w tym kawałku sprawiedliwość w swe ręce zamierza wziąć straszliwa Erynia, Tyziphone.

8.„Halo Ziemia!” – taaak… No dobra, nie ma tu żadnych podtekstów, żadnych pułapek. To po prostu jest niecodzienny, wesoły kawałek „Closterkellera”.  Powiedziałbym – najsłabszy na tej płycie, tyle że – cholernie tu, właśnie tu, w tym miejscu albumu pasuje. I im dłużej go słucham, tym bardziej wpada w ucho. Ot, pojechali sobie nasi bohaterowie na karuzelę. Niby banalne, ale jak wykonane!

9.„Bez odwrotu” – i znowu ten potężny, miażdżący wokal  Anji w refrenie. Swego rodzaju zakończenie pierwszej, dłuższej części płyty.   Bo wszystko skończyło się bajkowo. Nasi bohaterowie wzięli ślub, ona zasypia szczęśliwa z obrączką na ręku wierząc, że wszystkie demony przeszłości odeszły. I że mroczny sekret, które skrywa w sobie, odejdzie w niepamięć. Ale…

10.„Miodowy kwadrans” – Przyspieszenie, gitarowe szaleństwo, czyli młodzi małżonkowie wsiadają w samochód  i pijani szczęściem ruszają w podróż poślubną. Ale w drugiej części utworu słychać monotonny, przerażający głos Tyziphone. „Nie ma nic za darmo, choć teraz jeszcze o tym nie wiesz…” Kawałek ten, choć wyszczególniony na płycie,  jest w istocie wstępem do następnego kawałka, czyli…

11.„Kręgi czerwone” – jeden z najmroczniejszych kawałków Closterkellera, jaki słyszałem. Młodożeńców dosięga zemsta straszliwej Erynii, samochód ulega wypadkowi. Kapitalny kawałek – świetne przeplecenie na początku wrażeń kobiety umierającej i cierpiącej, a po chwili odlatującej w jakiś nierzeczywisty wszechświat. Później zaś jest tylko ból, niedowierzanie, cierpienie i „kręgi czerwone” malowane krwią…

12.„Serce” – wstrząsająca kontynuacja losu młodożeńców. I znów ten potężny, a jednocześnie smutny wokal Anji. Przepiękny, wzruszający utwór (i znów klamra tekstowa, łącząca „Serce” z „Pryzmatem”)

13.„Jak łzy w deszczu” – Zakończenie tej historii – znów przecudowny, podobnie jak poprzedni zwilżający oczy kawałek (zwłaszcza, jeśli skojarzycie, skąd wziął się tytuł…). Wspaniałe, Closterkellerowe intro i kawałek, który tak naprawdę, po przesłuchaniu albumu, jest taką wisienką na torcie. Czyli zakończenie romantycznej przygody, jaką przeżyli nasi bohaterowie. Skończyło się, jak skończyć się musiało.

Bo przecież…

Od początku, słuchając tej historii, wiedzieliście jak się to skończy, prawda?

About the author
Robert Rusik
Urodził się w 1973 roku w Olkuszu. Obecnie mieszkaniec Słupcy, gdzie osiedlił się w 2003 roku. Pisze od stosunkowo niedawna, jego teksty publikowały „PKPzin”, "Kozirynek", "Cegła", "Szafa", „Szortal”. Ma na koncie kilka zwycięstw oraz wyróżnień zdobytych w różnych konkurach literackich (organizowanych m.in. przez portale Fantazyzone, Erynie, Weryfikatorium, Apeironmag, Szortal i inne), w tym prestiżową statuetkę „Pióro Roku 2009” przyznaną przez Słupeckie Towarzystwo Kulturalne. Przeważnie pisze fantastykę, choć zdarza mu się uciec w inne rejony literatury. Od 2010 roku felietonista Magazynu Kulturalnego „Apeiron”, od lipca 2011 także „Szuflady”. W 2012 roku ukazał się jego ebook „Isabelle”. Prywatnie szczęśliwy mąż oraz ojciec urodzonego w 2006 roku Michałka i urodzonej w 2012 roku Oleńki.

2 komentarze

    1. Taką wizję miałem, jako słuchacz. Owszem, słuchałem później audycji Anji i wiem, że autorka miała trochę inna koncepcję. Ja popłynąłem z tekstem i ujrzałem to tak, jak napisałem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *