„Staramy się naszymi ruchami wydawniczymi kreować zapotrzebowanie” – rozmowa z Szymonem Holcmanem z wydawnictwa Kultura Gniewu

Rozmawiamy o początkach działalności, współczesnym rynku komiksowym i planach na przyszłość. Zapraszamy do lektury wywiadu z Szymonem Holcmanem z wydawnictwa Kultura Gniewu.

IMG_3840

Kultura Gniewu funkcjonuje na rynku wydawniczym już 16 lat. Początkowo była to jednoosobowa inicjatywa w osobie Jarka Składanka. Jaki cel przyświecał założycielowi? Czy był konkretny segment, w który celowała wtedy Kultura Gniewu?

To może na początek dobrze byłoby zacytować samego Jarka:
Chciałem wydać „Zakazane Owoce” Pały i później inne undergroundowe komiksy Prosiaka i Ryśka Dąbrowskiego. Nie miałem pojęcia, że to się aż tak rozwinie dzięki współpracy z Pawłem i Szymonem. Nie miałem wizji wydawnictwa w takiej formie, w jakiej funkcjonuje ono dziś.

Czy można więc uznać 2006 rok, kiedy to wraz z Pawłem Tarasiewiczem dołączyliście do Jarka Składanka, za punkt zwrotny, moment, w którym wydawnictwo zaczęło wytyczać własną, sprecyzowaną drogę? Ukazały się wtedy „Exit” Thomasa Otta, „Phenian” Guy Delisle’a czy „Ghost World” Daniela Clowesa, a więc komiksy autorów, którzy stale pojawiają się w waszej ofercie wydawniczej.

To nie był rok 2006 tylko 2004. I właśnie wtedy wydawnictwo wkroczyło na ścieżkę, którą podąża do dziś. Chwilę zajęło nam wypracowanie formuły, ale była to rzeczywiście chwila. Natomiast zanim pojawiły się w naszym katalogu komiksy Otta, Delisle’a czy Clowesa, opublikowaliśmy albumy Anny Sommer i Maxa Anderssona. „Damskie dramaty” i „Pixy” oraz wydany wspólnie z Atroposem „Deszcz” Ville Ranty otworzyły Kulturę Gniewu na zagranicznych twórców. Na szczęście przyjęcie tych komiksów przez polskich czytelników było na tyle dobre, że działamy do dziś, co wtedy wcale nie było takie oczywiste.

pixy

Nie zrezygnowaliście z polskiego komiksu. Wiele mówi się o tym, że początek roku 2000 był trudnym czasem dla komiksu w Polsce. Czy w ogóle mówić o zapotrzebowaniu w tamtym czasie na komiks polskich autorów?

Rodziło się zapotrzebowanie na komiks w ogóle. Po latach posuchy ruszyły z komiksami Egmont, Mandragora, zaczęło się dziać. Natomiast tak jak wtedy i dziś myślimy raczej o tym, co chcielibyśmy pokazać czytelnikom, a nie, na co jest zapotrzebowanie. Staramy się naszymi ruchami wydawniczymi kreować zapotrzebowanie. To jest dużo ciekawsze i daje więcej satysfakcji.

Kreowanie zapotrzebowania czytelników na pewno jest satysfakcjonujące, ale zarazem bardzo trudne. Czy były takie komiksy, co do których mieliście duże obawy o to, jak zostaną ocenione, a które ostatecznie okazały się sukcesem?

Obawy o reakcje czytelników są zawsze, to chyba normalne. Dzisiaj jest może odrobinę łatwiej niż te 15 lat temu, mam wrażenie, że udało nam się coś niesłychanie trudnego – czytelnicy nam ufają. Konsekwentną selekcją tytułów sprawiliśmy, że powstało wśród fanów komiksów – w wydaniu niezależnym, autorskim, artystycznym – przekonanie, że zawsze warto sprawdzić, co też nowego Kultura Gniewu przygotowała.
A starając się odpowiedzieć na pytanie już bardziej precyzyjnie, powiedziałbym, że takim komiksem, który budził nasze spore obawy, był „Exit” Thomasa Otta. My się w twórczości Szwajcara zakochaliśmy błyskawicznie, ale to był jednak komiks niemy, czyli taki, w którym ponoć nie ma nic do czytania. Był też trudny edytorsko i musiał kosztować wtedy dla nas zawrotną sumę – 39,90. Naprawdę, trochę baliśmy się, że ta pozycja nas pogrąży. Pomogła jednak w jego wydaniu Pro Helvetia, a czytelnicy znakomicie przyjęli debiut Otta na naszym rynku. Podobnie jak jego kolejne komiksy.

Komiks dziecięcy na stałe wszedł do waszej oferty. Chyba możemy mówić w tym przypadku o sukcesie. Czy decyzja o skierowaniu się w stronę młodszego czytelnika była decyzją łatwą i pewną?

Była przede wszystkim decyzją dość intuicyjną. Widzieliśmy po prostu, że nasze dzieci rosną, że coraz częściej na festiwalach i targach podchodzą do nas ludzie z dziećmi i choć kupują coś dla siebie, to nie mają co kupić swoim pociechom. Stwierdziliśmy, że chyba warto zacząć wydawać komiksy dla młodszego czytelnika, szczególnie że przez nasze ręce przechodziło sporo bardzo ciekawych i dalekich od mainstreamowej sztampy tytułów. I już. Najtrudniejsze tak naprawdę było wymyślenie nazwy dla tej linii wydawniczej. Wiedzieliśmy, że chcemy utrzymać skrót KG i do niego trzeba było coś zgrabnego dobrać. Chyba się udało.

Czy wobec tego nie macie wrażenia, że zmiękczacie swój wizerunek i coraz dalej odchodzicie od segmentu, w którym poruszaliście się na początku waszej działalności?

Zupełnie nie. To naturalny rozwój, ewolucja. Co zresztą dość wyraźnie widać również po komiksach Prosiaka czy Rebelki, które wydawaliśmy na początku działalności i wydajemy także dzisiaj. Ci autorzy – i ich komiksy – podobnie jak my, trochę się zmienili. A na zarzut o zmiękczeniu wizerunku mogę odpowiedzieć, zdejmując z półki „Ranxa”

Ranx_int

Fakt, argument taki jak „Ranx” trudno odeprzeć. Czy nie obawialiście się trochę wydania tego komiksu? I czy są takie tytuły, które was świerzbią, ale czujecie, że to jeszcze nie czas na nie?

Jedyny mój strach związany z „Ranxem” dotyczył tego, czy tytuł ten nie zestarzał się zbytnio. Okazało się jednak, że nie, że dość przerażająca wizja przeszłości w nim przedstawiona cały czas jest intrygująca. Jeśli zaś chodzi o drugą część pytania, to jest mnóstwo takich tytułów. Choćby dzieła kultowego i nagradzanego w ojczystej Francji duetu Rupert / Mulot. Ja uwielbiam, ale coś mi mówi, że jest na nie jeszcze trochę za wcześnie. Mógłbym też tę część pytania trochę odwrócić: czy są takie komiksy w naszym katalogu, które wydaliśmy trochę za wcześnie? Oczywiście, że są. Jednym z nich jest np. „5 to liczba doskonała” Igorta. Gdybyśmy wydali ją teraz, a nie w 2008 roku, to według mnie cieszyłaby się dużo większym powodzeniem.

089

Wynika to z większej dojrzałości czytelnika czy raczej otwarcia się komiksu na nowych odbiorców?

Myślę, że oba czynniki mają znaczenie. W ciągu ostatnich, powiedzmy, 20 lat ukazało się w Polsce sporo komiksów będących kamieniami milowymi w rozwoju tego medium. Polski czytelnik miał okazję zapoznać się z jego największymi osiągnięciami, co bez wątpienia zmieniło postrzeganie tej sztuki. Działo się to równolegle z poszukiwaniem nowych odbiorców dla komiksu, co – jeśli spojrzeć na rosnące nakłady czy frekwencję na komiksowych imprezach – także się udało. Choć oczywiście jeszcze bardzo wiele jest do zrobienia.

Wraz z początkiem roku ogłosiliście ogólny plan wydawniczy na obecny rok. Jak jednak wyglądają wasze najbliższe plany? Czy możemy spodziewać się konkretnych tytułów w nadchodzących miesiącach?

Ten ogólny plan, jak sobie teraz na niego patrzę, spokojnie można nazwać „Planem półtorarocznym”. Jeśli zaś chodzi o najbliższe tytuły, to intensywnie pracujemy nad tym, żeby pod koniec marca ukazały się oba „Osiedla Swoboda”, czyli kolejne wydanie odcinków z „Produktu”, oraz pierwsze zbiorcze wydanie kolorowej zeszytówki Śledzia. W tym samym czasie na rynek powinny też trafić „Miesiąc miodowy na safari” Jessie Jacobsa, absolutnie niesamowity komiks młodego autora z Kanady, a także wznowienie „Wyprawy Shackletona” Williama Grilla, autora niedawno opublikowanych „Wilków z Nowego Meksyku”.
Kolejne tytuły, które ukażą się na festiwalu Komiksowa Warszawa, to m.in. trzeci i ostatni tom zbiorczego wydania „Tymka i Mistrza” oraz „Tylko spokojnie” Henryka Glazy, jeszcze jedna znakomita rodzima powieść graficzna. 200 stron obyczajowego, współczesnego komiksu. To oczywiście nie wszystko, co przygotowujemy na maj, ale więcej na razie nie zdradzę.

Dziękuję za rozmowę.

About the author
Karol Sus
Rocznik ‘88. Absolwent Uniwersytetu Warmińsko- Mazurskiego w Olsztynie. Wychowany na micie amerykańskiego snu. Wciąż jeszcze wierzy, że chcieć – to móc. Wolnościowiec. Kinomaniak, meloman, mól książkowy. Namiętnie czyta komiksy. Szczęśliwy mąż i ojciec.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *