STAR TREK JAKO ZJAWISKO: ODCIENIE

W 1966 roku w amerykańskiej telewizji panowały schematy, które dziś wydają się nam śmieszne i głupie. Amerykańska kobieta była piękną damą, żyjącą przykładnie u boku męża. Murzynka, Chinka – pojawiała się wyłącznie w roli prostytutki lub służącej. Japończyk okazywał się bandytą, niemiłosiernie kaleczącym angielski i zdradziecko czającym się za rogiem. Szkot był przeważnie marynarzem, upijającym się w barze. Rosjanin to zapiekły komunista i wróg wszystkiego, co amerykańskie. I tak dalej. Gene Roddenberry złamał wszystkie obowiązujące reguły.

(zdjęcie: „Original Trek,second season cast. Image (c) Paramount”)

Ledwie cztery lata wcześniej zniesiono segregację rasową. W wielu stanach obowiązywała ona nadal, nawet jeśli nie prawnie, to zwyczajowo. Kobiety były dyskryminowane w życiu zawodowym i społecznym, otrzymywały dużo niższe uposażenie niż mężczyźni, a dostęp do niektórych stanowisk był dla nich czasem wręcz niemożliwy. W takiej rzeczywistości Roddenberry wprowadził czarną kobietę… na mostek statku kosmicznego, i to nie w charakterze sprzątaczki czy choćby kancelistki (choć w serialu jest taka postać), a pełnoprawnego oficera łączności. Był to prawdziwy szok kulturowy. Postać pięknej, pełnej wrodzonej godności Uhury uświadomiła, nie tylko białym, jak absurdalne i krzywdzące jest ocenianie kogoś przez pryzmat koloru jego skóry czy płeć. Również Murzyni nagle pojęli, że gdyby dano im równe szanse, mogą osiągnąć nie mniej niż ich biali sąsiedzi. Martin Luther King uznał Uhurę za tak ważną, że gdy rozeszły się pogłoski o rezygnacji Nichelle Nichols z roli w serialu, osobiście zadzwonił do niej, by prosić aktorkę o pozostanie w załodze Enterprise. Gdy kilka dni później pastor zginął od kuli zamachowca, Nichelle uznała za swój obowiązek spełnienie jego ostatniego życzenia. Jak bardzo było to ważne, obrazuje chociażby cassus małej Murzynki, która oglądając ,,Star Trek” w pewnej chwili zawołała do matki:

– Mamo, mamo, chodź prędko, w telewizji pokazują czarną panią! I nie jest pokojówką!

Po latach świat poznał ją jako Whoopi Goldberg. Jak powiedziała w jednym z wywiadów, tamten dzień był dla niej przełomowy – uświadomiła sobie, że nie musi wcale zostać służącą, gdy dorośnie. Na marginesie można dodać, że pozostała wierna serialowi, który tak wiele zmienił w jej sposobie postrzegania świata. W  ,,Star Trek: The Next Generation” zagrała co prawda drugoplanową, ale bardzo istotną rolę Guinan – tajemniczej istoty z nie do końca wiadomej rasy.

Sprawa walki o równość wszystkich nie kończyła się na pięknej oficer łączności. W oryginalnym serialu jego twórca wprowadził też epizodyczne, bardzo znamienne postacie – czarnego admirała, czarnego chirurga i czarnego naukowca, laureata nagrody Nobla i konstruktora najbardziej zaawansowanego komputera na świecie. Gdyby Roddenberry trzymał się oficjalnych reguł, pokazałby najwyżej szeregowca, posługacza szpitalnego i sprzątacza w instytucie. W jednym z odcinków czarny oficer prowadzi proces białego kapitana (!) – w tym samym odcinku oficer personalny USS Enterprise okazuje się Chinką.

Jakby tego było mało, za sterami statku siedział Japończyk, grzeczny, mówiący nieskazitelną angielszczyzną chłopak, doskonały kolega i pierwszorzędny oficer. Jego koleżanką po fachu jest Hinduska, co prawda tylko w jednym odcinku. W drugim sezonie do załogi dołączył jeszcze jeden sternik, Rosjanin – a trzeba pamiętać, że były to czasy zimnej wojny! Myśl o tym, że współpraca z Rosjanami jest w ogóle możliwa, wydawała się nieprawdopodobna. Na tym tle Mr Spock, Wolkanin o spiczastych uszach, diabolicznej aparycji i zielonej krwi, zdawał się być kimś najzwyklejszym w świecie. Amerykańskiej widowni łatwiej było zaakceptować przyjaznego kosmitę – choć to też było pewną nowością – niż to, że Murzyn, Japończyk czy Rosjanin może być tyle wart, co niebieskooki blond Amerykanin.

Gene Roddenberry od początku podkreślał swe postępowe poglądy, a już w odcinku ,,Let that be our last battlefield” dał im wyraz w sposób bardzo ostry. Oświadczenie, że ludzie nie różnią się między sobą, a kolor skóry jest nieistotny, było wtedy czymś nieomal na miarę galileuszowego „A jednak się kręci”. W ,,Star Treku” różnice w kolorze skóry są tak bardzo nieistotne, że gdy w innym odcinku (,,The Savage Courtain”) zjawa Abrahama Lincolna określa Uhurę jako „czarną” (nigresse) i zaraz potem przeprasza, oficer łączności jest tym wyraźnie zdziwiona. Nie rozumie obrazy, która kiedyś kryła się za tym słowem, gdyż w jej czasach ono znaczy nie więcej, niż zwrócenie się do nieznajomego blondyna słowami „Ty o jasnych włosach.” Jest jedynie stwierdzeniem faktu, nie stanowiącego żadnej podstawy do wstydu.

Gene Roddenberry nie zamierzał na tym poprzestać. Prowadził rodzaj wojny podjazdowej z hollywoodzkimi cenzorami, starając się mimo ich surowości pokazać widzom to, co chciał by zobaczyli. Przede wszystkim zatrudnił na powrót Lee Hudec, która – z utlenioną fryzurą i nazwiskiem zmienionym na Majel Barret – zagrała pielęgniarkę z ambulatorium i podłożyła głos pod komputer pokładowy. Był to swoisty prztyczek w nos szefostwa, które zresztą w ogóle nie połapało się w sprawie. Poza tym rola Mr Spocka ulegała, wbrew wyraźnym wytycznym, stopniowemu rozszerzeniu, aż stał się on postacią równie ważną co kapitan.

Twórca nie mógł niestety przeforsować żadnego w miarę rozsądnego kostiumu dla żeńskich załogantek – ich minispódniczki i wymyślne fryzury przeszły do historii jako symbol kiczu, ale takie byty wymagania szefów sieci CBS i wytwórni Desilu (później wchłoniętej przez Paramount Pictures). Mimo wszystko reżyser starał się ukazać kobiety jako nie mniej warte niż mężczyźni. Po raz pierwszy w amerykańskiej telewizji śliczna panienka na ekranie nie była dodatkiem do ratującego ją bohatera, a potrafiła sobie radzić sama. Roddenberry pokazał załogantki USS Enterprise, ubrane co prawda bez sensu, ale umiejące bez pomocy męskiego ramienia wydostać się z opresji, walczyć wręcz z przeciwnikiem przewyższającym je siłą fizyczną (i zwyciężać). Wprowadził kobietę jako wysokiego rangą dyplomatę, zajmującego się negocjacjami pokojowymi. Na tym nie koniec. Urocza Uhura nie tylko pracuje przy konsoli łączności jako kosmiczna telefonistka, co jeszcze można było przełknąć, ale w razie awarii bierze lutownicę, otwiera panel i naprawia obwody! To wtedy było nie do pomyślenia. Trzeba podkreślić, że nie chodziło tu o kosmitki (z którymi mogło być różnie), a o zwyczajne Ziemianki. Do tej pory tak zwana „silna kobieta” na ekranie była przestępczynią, lub co najmniej osobą wątpliwą moralnie. Gene Roddenberry jako pierwszy powiedział Amerykanom:

– Kobiety w niczym, ale to w niczym nie ustępują mężczyznom.

Jakby tego było mało, w wielu odcinkach scenarzyści zręcznie przemycali podsunięte przez twórcę treści: problemy ekologiczne, potrzebę kontroli urodzin, niemoralność kary śmierci, niesprawiedliwość stosunków społecznych, potworność wojny… Swą walkę z rasizmem posunął do śmiałego ukazania pierwszego międzyrasowego pocałunku w amerykańskiej telewizji! Wywołało to mniejszą burzę, niż się spodziewano, głównie z powodu niezwykłej urody i wdzięku Nichelle Nichols, która zdążyła już podbić serca telewidzów. Jeden z fanów, komentujących ten odcinek (,,The Plato Stepchildren”), napisał wprost, że jest zwolennikiem segregacji rasowej i zdania nie zmieni, ale dla kapitana Kirka i Uhury robi wyjątek. Wiąże się z tym jednak zabawna historia – cenzorzy pozwolili na pocałunek, ale pod warunkiem, że usta aktorów nie będą się stykać… William Shatner i Nichelle Nichols oczywiście na złość im pocałowali się naprawdę, a ekipa filmowa udawała, że nic nie widzi.

Roddenberry był z natury pacyfistą, co w latach 60’tych nie było dobrze widziane, do tego jego poglądy na sprawiedliwość społeczną ściągały na niego podejrzenia o sprzyjanie komunistom. W Hollywood, gdzie prowadzono bezwzględne „polowanie na czerwone czarownice”, była to rzecz bardzo niebezpieczna. Co prawda ten zarzut nigdy oficjalnie nie został sformułowany pod adresem twórcy ,,Star Treka”, ale w pewnym momencie stało się jasne, że jego ukochanemu tworowi trzeba „ukręcić łeb”, co też zrobiono. Decyzja zapadła prawdopodobnie po wyemitowaniu wspomnianego wcześniej odcinka ,,Let that be our last battlefield”, w którym Roddenberry ośmielił się użyć jako przebitek prawdziwych zdjęć z Hiroshimy. Do dziś jednak nie wiadomo, czy stało się to wtedy, czy może jeszcze wcześniej. W każdym razie zespół dowiedział się, że czwartego sezonu nie będzie, gdy już przygotowywał się do rozpoczęcia zdjęć. Majel Barrett, już wówczas żona Roddenberry’ego, powiedziała nawet wprost, że wytwórnia „zarżnęła kurę, znoszącą złote jajka”. Jednak tym razem żadne protesty ani argumenty nie pomogły. Po niewygodnym serialu miał zaginąć ślad.

Okazało się jednak, że amerykańska publiczność wcale nie jest taka głupia jak sądziła wytwórnia. Ludzie chcieli oglądać serial, który piętnował grzechy ich politycznie poprawnej codzienności. Żądali go. Niemal od razu po zamknięciu produkcji ,,Star Trek” zaczęto powtarzać  na prywatnych kanałach telewizyjnych, w niewielkich lokalnych sieciach, i każda powtórka gromadziła coraz większą widownię. Zaczęły powstawać pierwsze zrzeszenia fanowskie, organizowano pierwsze konwenty. To było nieoczekiwane, nawet aktorzy, których zaczęto nagle zapraszać na takie zjazdy, byli zdziwieni. Okazało się, że fani nie myślą o nich zapomnieć, że kochają ich i chcą z nimi rozmawiać. Była to dla nich wielka pociecha, gdyż mieli ogromne kłopoty ze zdobyciem nowych angaży i może tylko jeden Leonard Nimoy, obdarzony dużym talentem biznesowym, dawał sobie jakoś radę. Konwenty, na których byli oblegani i adorowani, pozwalały im uwierzyć w siebie i nabrać nowych sił do walki o choćby drobne role.

Czemu ludzie tak pokochali ten serial, do tego stopnia niedoinwestowany, że przypomina ze swymi kartonowymi dekoracjami i gumowymi potworami raczej Teatr Telewizji, nie uczciwą produkcję sf? Miał on zalety, które szefom CBS wydawały się nieważne, ale zdobyły ludzkie serca – dawał nadzieję na lepsze jutro, pokazywał, że zawsze można się dogadać, że walka jest niepotrzebna, a każdy, niezależnie od narodowości czy koloru skóry, może osiągnąć to samo, jeśli dać mu szansę. Co nie najmniej ważne – ,,Star Trek” rozbudzał zainteresowanie nauką, podsuwał nowe pomysły. Stał się inspiracją do kilku ważnych wynalazków, choć humorystycznym wydaje się dziś fakt, że teleportacja, dziś nieomal sztandarowa technologia sf – po raz pierwszy pokazana właśnie w oryginalnej serii – została wymyślona przez twórców … wyłącznie w celu zaoszczędzenia kosztów. Po prostu brakowało pieniędzy na montowanie scen z udziałem promów. Dziś jeszcze nie jest ona możliwa do przeprowadzenia na obiektach większych niż jedna molekuła, a i w tym przypadku wyniki eksperymentu są dyskusyjne. Inne gadżety znane ze ,,Star Treka” jednak zaistniały, choćby telefon komórkowy, płaski ekran komputera, napęd jonowy, procesor sterowany głosem, a nawet nowoczesna aparatura medyczna czy hit ostatnich lat, tablet. To wszystko po raz pierwszy zobaczono w latach 60’tych, właśnie w oryginalnej serii, i te „fantasmagorie” stały się ziarnami, które rzucone na podatny grunt ścisłych umysłów wydały owoce w postaci tego, co dziś znamy i używamy. Smutne, że nawet największe zainteresowanie społeczeństwa nie mogło przełamać oślego uporu wytwórni Paramount, która przejęła po Desilu prawa do serialu. Produkcji nie wznowiono.

Ale ruch „trekkies” został i rozwijał się nadal.

C.D.N.

Luzia „Eviva” Dobrzyńska

(Początek historii serialu Star Trek)

(Trzecia część historii serialu Star Trek)

About the author
Technik MD, czyli maniakalno-depresyjny. Histeryczna miłośniczka kotów, Star Treka i książek. Na co dzień pracuje z dziećmi, nic więc dziwnego, że zamiast starzeć się z godnością dziecinnieje coraz bardziej. Główna wada: pisze. Główna zaleta: może pisać na dowolny temat...

komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *