Śniła się zima… Wiolonczelista

Śniła się zima…1. Wiolonczelista

Śnieg przyjemnie skrzypiał pod butami. Aż żal było robić ślady na tej idealnej, nienaruszonej jeszcze niczyimi krokami powierzchni. Musiał padać całą noc, wielkimi płatkami, bo przypominał puchową kołdrę. Śnieg zawsze zmienia akustykę, wycisza świat i przykrywa białością całą brzydotę. Nie szkodzi, że tylko na chwilę.

Głęboko wciągnął powietrze i poczuł, jak zimno wpada do środka, przez nos do samych płuc, przyjemnie, odświeżająco. Właściwie nie wiedział, gdzie jest. Było pusto i chyba dopiero świtało, bo w oddali na niebie ktoś pędzlem namalował tylko delikatną różowawo-pomarańczową smugę. To musiało być jakieś maleńkie miasteczko na wschodzie, prawie wioska. Drewniane, krzywe chałupki jakby skulone na śniegu, wieża świątyni na niewielkim wzgórzu też lekko przekrzywiona na jedną stronę. Ale bardziej od tego, gdzie jest i jak się tu znalazł, interesowała go muzyka dochodząca z oddali. Ktoś grał na skrzypcach Walc nr 2 Szostakowicza. Nieczęsto zdarza się przecież słyszeć o świcie, w dodatku zimą, jak ktoś gra na ulicy Szostakowicza na skrzypcach. Poszedł więc w tamtym kierunku, zostawiając za sobą ślady w tej nieskazitelnej bieli.

Szedł dłuższą chwilę, skupiony tylko na podążaniu za dźwiękiem. Piękne i szlachetne było to brzmienie, ale jakby zbyt radosne, bez tej nutki żalu, jaka powinna cechować ten utwór. W domach zapalały się pojedyncze światła, miasteczko rozpoczynało kolejny dzień.

Marc Chagall, Le Violoncelliste, 1939

– A jeśli nie łzy, jedynie muzyka. Gdy serca pękają, jedynie muzyka2 – powiedział cicho, by zaraz głośniej dodać, już z własnych myśli: – Chyba, że pęka przez muzykę, to wtedy nie pozostaje już nic?

Walc ucichł nagle.
– To struny. – Z końca ulicy dobiegł go dziewczęcy głos.
Wyszedł na szeroki plac. Na drewnianym krześle na śniegu siedziała mała koza w ciemnoniebieskim garniturze. Brodę oparła na ślimaku skrzypiec, które trzymała na kolanach, i uśmiechnięta patrzyła na niego.
– Słucham?
– Mówię, że to struny. Dusza to struny. Rozciągnięte o tak – wyznaczyła smyczkiem jak wskaźnikiem podłużną linię od gardła do dołu brzucha – wzdłuż, jak w wiolonczeli czy kontrabasie. – A co myślałeś? Że to kolorowa mandala, smuga światła czy duszek z prześcieradła? Daj spokój, przecież nic byś nie czuł, żadnego szarpnięcia. To struny: G, C, E, A.

– To chyba w ukulele.
– Może. Jestem tylko kozą. Ale swoje wiem. O struny, a właściwie o strój, trzeba dbać. Zdajesz sobie sprawę, jak często nie stroicie? Wystarczy chwila, myśl i już nie trafiacie w dźwięk, a potem coraz bardziej fałszujecie. Czasem i owszem, przyznaję, brzmicie pięknie i harmonijnie jak Filharmonicy Wiedeńscy w Nowy Rok, ale orkiestry zawsze się stroją. Wystarczy droga z garderoby na scenę i już coś trzeba poprawiać.
– A jak struna pęka…? – zapytał z pochyloną głową.
– To już sam wiesz. – Koza popatrzyła na niego ze smutkiem. Chwyciła swój instrument i zaczęła znowu grać.
***
Budzik dzwonił skrzypcowym walcem. Specjalnie sobie taki ustawił, nie jakiś łomot, żeby wstawać spokojnie, nie wyrywać się ze snu jak po wybuchu armatnim. Wydostał się spod ciepłej kołdry, było przyjemnie, ale nie miał ochoty już dłużej leżeć. Oparł łokcie o chłodny parapet i popatrzył przez okno. Deszcz zamieniał resztki śniegu w błotnistą breję.

Marc Chagall, Le Violoncelliste, 1939

  1. Adam Mickiewicz, Śniła się zima…
  2. Wiesław Myśliwski, Traktat o łuskaniu fasoli
About the author
Karolina Przystupa
Rocznik 1993. Studentka Reżyserii na Akademii Sztuk Teatralnych im. Stanisława Wyspiańskiego w Krakowie. Filii we Wrocławiu, absolwentka Filologii Polskiej na Uniwersytecie Wrocławskim. Interesuje się korespondencją sztuk, trenuje taniec współczesny, słucha jazzu i pije dużo herbaty. W teatrze poszukuje Piękna, dlatego studiuje na Wydziale Lalkarskim.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *