Smutek fanfików

Przed wieloma laty badacze chcący opisać nieznane szerszemu gronu zjawiska występujące w obcych kulturach sięgali po jedną z dwóch metod. W ramach pierwszej – barykadowali się w gabinecie ze stosem zapisków, dzienników podróży czy doniesień prasowych i na ich podstawie rekonstruowali, jak żyją dalekie (i w ich mniemaniu – prymitywne) ludy. Mogły dzięki tej metodzie powstać analizy nawet ciekawe, a to, że mijały się z prawdą na temat obcych ludów i były przepełnione przeświadczeniem o wyższości „nas nad nimi”, nikogo zbytnio nie obchodziło.

Alternatywnym, trudniejszym sposobem było spakowanie walizki i udanie się na drugi koniec świata, by tam badać tubylców, żyjąc z nimi namiot w namiot. Historia antropologii zweryfikowała, że ta metoda, choć niedoskonała, jest cenniejsza dla badań i jakkolwiek to brzmi, bardziej ludzka. Przy metodzie ,,wyjazdowej” badacz może utracić swoją (nieosiągalną nigdy w stu procentach, lecz postulowaną) obiektywność, ale wtedy najprawdopodobniej ucierpi tylko nauka. Badacz ,,biurkowy” może uczynić więcej złego.

(Utarte) wzory (cyber)kultury

13282158_1305031702844701_210301447_nWiele wskazuje, że Lidia Gąsowska pisząc swoją książkę Fan fiction. Nowe formy opowieści, postanowiła skorzystać z pierwszej z wymienionych metod – biurkowej. Obwarowała się mądrymi książkami i tezami dotyczącymi cyberkultury (cóż z tego, że część z nich została wydana dziesięć albo dwadzieścia lat temu – przecież w tak powolnie się rozwijającym i hermetycznym środowisku jak internet nic znacząco się nie zmienia na przestrzeni czasu, prawda?), nielicznymi opracowaniami samej kultury fanowskiej, w końcu – wyciągnęła z odmętów sieci kilkadziesiąt przykładów fanowskiej twórczości (chociaż wybrała się na połów w złe miejsce i wyciągnęła raczej stare kalosze niż tłuste tuńczyki, ale o tym za chwilę). I zaczęła pisać, niewiele zza swojego zawalonego literaturą biurka widząc.

Początek Nowych form opowieści to przywołanie wielu tez (uznanych za mądre) z wielu książek (uznanych za mądre), co automatycznie buduje autorytet badaczki, znającą tyle Mądrych Rzeczy z tylu Mądrych Rzeczy. Nie można odmówić Gąsowskiej oczytania, erudycji, też pewnego nosa do wyszukiwania kontekstów, jakie otwierają się przy takim przedmiocie badań – popkultura, cyberkultura, memetyka, dzieło w dobie reprodukcji etc. Gorzej że przywoływane konteksty pojawiają się w tekście najczęściej bez ustosunkowania się autorki do tego, co o nich sądzi, czy do czego jej posłużą – co u czytelnika niezbyt pokornie patrzącego na mądre nazwiska z mądrych książek wywołać może pytanie „Ale po co?”. A jeszcze gorzej, że czasem jednak komentarz odautorski się pojawia. Wtedy czytamy między innymi: „Na zbiorze danych, na kodach i sygnałach, na obrazkach nie da się zbudować życia wewnętrznego człowieka”, „Technologia nowych mediów funkcjonuje jak doskonale zrealizowana utopia”, „Dawniej, w dobie przedwirtualnej, jednostka doskonale odróżniała fałsz od prawdy”. Każde z tych zdań jest (czasami pojawiającą się znikąd) konkluzją. Nie punktem wyjścia, a dojścia – prawdą objawioną, którą przecież aż korci, by podważyć i poddać w wątpliwość… czego autorka nie robi. I nawet tak wybrany temat badawczy nie skłania jej, by wyjść poza utarte ścieżki myślenia o cyberprzestrzeni, literaturze i – co najbardziej bolesne – stereotypowe myślenie o fanowskiej twórczości.

Złota gałąź (na której nic, tylko się powiesić)

Kiedy Gąsowska przechodzi już do opisywania samego zjawiska fanfiction, kolejny raz nasuwa się skojarzenie z badaczem biurkowym – znalazł on jakiś element obcej kultury, przyniósł do swojego gabinetu, odseparował od tego, jak ów element wśród tubylców funkcjonuje, i zaczął badania, co chwila zerkając na Mądre Rzeczy napisane przez Mądrych Ludzi (którzy najczęściej nie widzieli tubylców na oczy). A mogłoby być tak pięknie, bo autorka deklaruje, że chce „uchwycić »tekst w działaniu«, żywą fanowską produkcję”… jednak się z tej deklaracji nie wywiązuje. Zresztą nie tylko z tej jednej: „Nie zamierzam nikogo oceniać” – pisze Gąsowska we wstępie do swojej ksiązki, ale potem nie odbiera sobie przyjemności komentowania bardziej lub mniej subtelnie, że fanfiki są banalną, odtwórczą i ogłupiającą grafomanią („Fanfiki to narodziny absolutu imitacji. Pozostawia ona po sobie mętną identyczność, którą konsumujemy, jako uczestnicy popkultury, aż do niestrawności”), pisaną przez osoby dziecinne (stwierdzenie o charakterystycznej dla „kultury dziewczęcości” dziecinności pada przy przytaczaniu opisu z bloga 11-latki. No tak, ja się spodziewałam na blogu 11-latki analizy filmów Bergmana). Czytamy również, że fanfiki typu slash (dotyczące relacji homoerotycznych) są „irytujące i obrazoburcze”, pisane pewnie tylko po to, by wzbudzić zainteresowanie mało znanym tematem (ten mało znany temat ma historię trwania w fandomie datowaną najpóźniej na 1967 rok, kiedy to pojawiły się pierwsze fanowskie teksty dotyczące uczuć między bohaterami Star Treka1) – „szok i szmira »sprzeda się« zaś tylko wtedy, gdy sprawi wrażenie wywrotowego, a więc postępowego”.

Ta swoista schizofrenia w wypowiedziach autorki ujawnia się co chwila – raz Gąsowska pisze, że „fanfik nie jest dziełem”, bo nie jest niepowtarzalny i oryginalny, by zaraz potem podkreślić, że opowiadanie fanowskie może być pracą kreatywną; raz zarzeka, że slashowe fanfiki to nie tylko pornografia, by zaraz je o pornografię i pseudopostepową szmirę oskarżać… Trzymając się kurczowo utartych kryteriów oryginalności i literackości, autorka nie zauważa, że fanfiki mogą te schematy przekraczać, a co najmniej – naginać. Oczywiście, nie każdy fanfik jest dziełem sztuki – ale czytelnicy fanowskiej literatury potrafią wskazać utwory, które zasługują na to miano. I starczyłoby poszukać takich przykładów (a biorąc pod uwagę fanowską praktykę tworzenia list z rekomendacjami tekstów, nie byłoby to znowu takie trudne). Ale tego Gąsowska… zgadniecie co? No właśnie – nie robi.

13219677_1305033042844567_1749891070_n

Dobór przykładów w Nowych formach opowieści wzbudzi w każdej osobie zaznajomionej lepiej z fandomami szereg znaków zapytania, a wyciągane z nich wnioski – coraz mniej cenzuralne słowa. Autorka sięga po opowiadania z blogów Onetu, które nie bez przyczyny w samym środowisku dorobiły się deprecjonującej nazwy ,,blogasków”, i na ich podstawie rzuca ogólnymi wnioskami o banalności fanfików i ich grafomanii. To trochę tak, jakby literaturę polską ocenić na podstawie twórczości Katarzyny Michalak, nie uwzględniając, że autorka Czarnego Księcia nie jest uznawana za narodową wieszczkę (mam nadzieję). Wśród przytaczanych stron z fanfikami nie są brane pod uwagę najpopularniejsze w tym momencie skupiska fanów (Archive of Our Own czy Tumblr), a w przewijających się fandomach przoduje Naruto i Zmierzch, bez słowa wyjaśnienia dlaczego akurat one, a nie mający długą historię fandom Star Treka, niezwykle prężnie działająca społeczność fanów serialu Supernatural czy Sherlocka BBC. Słowem – Gąsowska wybrała dość charakterystyczne przykłady, ale nie opisała ich specyfiki, pokazując, jak niestety wąski – w porównaniu z szeroką wiedzą o teoriach naukowych – ma horyzont patrzenia i badania fanfików.

87ce14610c2ae437538d3d32a4dc5c39c0744f48581e561f97b31fe8d6049e87_1

Czy na tym wady Nowych form opowieści się kończą? Nie. Książka jest wypełniona też szeregiem uogólnień okraszonych subiektywnymi ocenami autorki (np. o mandze czytamy, że „japońska nienaturalna estetyka to trójkątne twarze z groteskowo wielkimi oczami”).

W samych definicjach zjawisk z zakresu literatury fanfiction wiele jest błędów i niedomówień („PWP – fanfik ze szczątkową fabułą albo nieistniejącą fabułą, zazwyczaj tekst parodystyczny, humorystyczny” – gdybyście mieli wątpliwości, czym najczęściej jest PWP, zerknijcie na pierwszą stronę wyników wyszukiwania w Google). Nieścisłości pojawiają się także przy powoływaniu się na innych badaczy: Gąsowska przy stwierdzeniu, że kultura popularna jest przez fanów bezrefleksyjnie wyznawana, robi przypis do książki Marka Krajewskiego – który to w swoim tekście wyjaśniał błędność tego założenia. Dodajmy do tego jeszcze kultywowanie przestarzałego podziału na kulturę wysoką i niską czy bezmyślne rozciągnięcie terminu fanfiction na wszystkie fanowskie praktyki (fanarty, fanvidy, etc. No bo wiecie, film to taka książka, tylko że na ekranie, porusza się i wcale nie jest książką)…

Można zacząć upatrywać wartość Fanfiction. Nowych form opowieści w tym, że wywoła wzburzenie u osób zajmujących się fan studies i tymi związanych dłużej ze środowiskiem fanowskim. Wzburzenie to dobra rzecz – dzięki niemu zastanawiamy się nad tym, co nas otacza, szukamy argumentów, dyskutujemy. Kłopot polega jednak na tym, że po książkę Gąsowskiej mogą sięgnąć również osoby, które o fanfikach wiedzą niewiele – i uwierzyć jej. Mogą po nią sięgnąć też kolejni badacze nieruszający się zza biurka.

Uwiąd wyobraźni antropologicznej

Nowe formy opowieści nie są jedynym tekstem, który traktuje fanów i ich praktyki lekceważąco, bez próby zrozumienia kierujących nimi mechanizmów, bez wniknięcia w strukturę kultury fanowskiej – i to chyba boli najbardziej. Bo pomysł Gąskowskiej na zajęcie się fanfiction jako kategorią literacką był nawet ciekawy. Mogliśmy mieć wreszcie ciekawą, zakorzenioną w licznych kontekstach analizę zjawiska – autorka była od niej o krok. Tyle że o ten najważniejszy krok, przez który uczony opuszcza swój gabinet i wyrusza badać interesujące go zjawisko – a badanie to nie tylko popatrzenie sobie na ten śmiesznie dryfujący kawałek kry, ale też zanurzenie się, by dostrzec jak najwięcej z góry lodowej pod powierzchnią. Zabawne – w książce o fanowskiej twórczości literackiej najmniej jest… fanów. Gdyby autorka choć raz zapytała autorów czy czytelników fików i posłuchała (a nie tylko podpatrywała wypowiedzi na forach), co zainteresowani mają do powiedzenia, uniknęłaby wielu błędów. Ale chyba stwierdziła, że trochę uwłaczające jest rozmawianie z prymitywnymi tubylcami z dzikiego plemienia Fanfikowych Grafomanów.

fanfictionob3-440x440

Można by bronić autorki, mówić, że jest filologiem, a nie kulturoznawcą, jednak czy wyobrażacie sobie, by filolog zajmujący się powieścią węgierską badał ją w oderwaniu od historii, nastrojów i nurtów pojawiających się w społeczeństwie Węgrów? Czy do pomyślenia byłby „znawca” literatury polskiej, który postanawia wystawić ocenę przedmiotowi swoich badań na postawie kilku cienkich kryminałów czytanych przez mieszkańców Strzyż Osuchowskich, bez uwzględnienia, jak wąskim wycinkiem polskiej sceny literackiej się zajmuje? Skoro tych wszystkich badaczy byśmy (co najmniej) wyśmiali, czemu co i rusz pojawia się akademik w podobny sposób piszący o kulturze fanowskiej?

Czemu by nie pisać o fanach z podobną ostrożnością i dbałością, jak to antropologowie niebiurkowi mieli w zwyczaju opisywać obce kultury na tych czy innych Trobriandach, z podobnym parasolem ochronnym, którym odganiano się od zbyt szybkiego i płytkiego oceniania, stawiania swoich praktyk jako lepszych? Czemu nie? Bo fan nie mieszka na wyspach zachodniego Pacyfiku, tylko za ścianą? No właśnie.

Swój-obcy jest wśród nas

Banałem byłoby powiedzieć, że fani są wśród nas. Napędzają rynek dzieł popkultury, komentują go, czasem chwalą, ale też krytykują, ubogacają i zmieniają. Nie są może jakoś specjalnie gnębieni, ale na co dzień spotykają się z krzywdzącymi stereotypami i łatką ,,dziwaków” – przecież współczesny, racjonalny człowiek powinien być odporny na emocje i zdystansowany, prawda?

„Fani są przedstawiani jako jedni z niebezpiecznych »obcych« nowoczesnej rzeczywistości. »My« jesteśmy rozsądni i poważni, »oni« zaś nawiedzeni i histeryczni” – tak John Storey podsumował szkalujące fanów artykuły pojawiające się przy pierwszej fali zainteresowania naukowców fandomami. Jak widać, słowa te nie straciły jeszcze na aktualności. Łatwo jest badaczowi (i nie tylko jemu) postawić się ponad rozwydrzonego, histerycznego fana. Łatwiej jest wskazać sobie i innym tego „obcego”, którego praktyki uczestniczenia w kulturze wydają nam się mizerne i pokraczne, by poczuć, że nasze własne zwyczaje są jedynie słuszne. Łatwiej wtedy się odciąć od czegoś z pozoru innego i udawać, że nie ma się z tym nic wspólnego. Łatwiej wtedy siedzieć na swoim i nigdy w to swoje nie powątpiewać. Łatwiej. Ale nie warto.

Agata Sutkowska

About the author
Agata Sutkowska
(rocznik 1988, Warszawa) – doktorantka kulturoznawstwa badająca kulturę popularną, naukowo i osobiście związana z społecznościami fanowskimi. Rysowniczka i scenarzystka komiksów (,,Akatsukiss”, ,,Axis Mundi Convalia”, ,,¡ viva la fifa!”, ect), Kapitan USS Rudy 102, Matka Żywicielka (sic!) fandomu ,,Hannibala” w Polsce.

komentarz

  1. „Gorzej że przywoływane konteksty pojawiają się w tekście najczęściej bez ustosunkowania się autorki do tego, co o nich sądzi,”

    Napisać tekst ostro krytykujący czyjąś książkę. Zacząć od czegoś takiego.

    W Polsce stanowczo zbyt łatwo zdać maturę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *